Kolejowe żarełko

Wracając jeszcze do kwestii puree, warto kilka zdań poświęcić żarciu w transsibie. Wspomniany wcześniej samowar jest oczywiście powodem, dla którego dostawcy chińskich zupek nigdy nie narzekają na brak popytu w okolicach torowiska. Tego typu śmieciowe wytwory można w zasadzie kupić na każdej stacji, wyskakując choćby na chwilę albo po prostu wystawiając dłoń za okno. Nie to jednak stanowi o swoistej magii pociągowej gastronomii.

Suszone ryby

Apetyczność na sznurku*

Im dalej na wschód, tym na stacjach pojawia się więcej smakołyków właściwych dla okolic linii kolejowej. Przez smakołyki mam rzecz jasna na myśli pierogi z chuj-wie-czym, ale zazwyczaj koloru zielonego; ziemniaki tak stare, że można by nimi brukować ulice; a także ryby ususzone jeszcze w czasach, kiedy nasi przodkowie dopiero odkrywali zalety pozycji wyprostowanej.

Od czasu do czasu pojawiają się też tak pożądane przez organizm owoce. Kubek poziomek, jagód czy innych tego typu przysmaków to miła odmiana, jeśli oczywiście jesteście w stanie zapłacić za niego dziewictwem Waszej córki, ewentualnie swoją wagą w nieoszlifowanych diamentach.

Wszelkiego rodzaju płody (rolne, roślinne, a może także ludzkie – nie wnikałem) można w transsibie otrzymać nie ruszając się z przedziału. Pomarszczone babiny z chęcią wcisną Wam swój szajs przez okno, przekrzykując się jedna przez drugą i na bieżąco dokładając bonusową pyrę, jeśli konkurencja okaże się wystarczająco wytrwała. Tym sposobem, za stosunkowo niewielkie pieniądze można otrzymać foliowe zawiniątko, w którym – prócz upragnionych ziemniaków z koperkiem – znajdziecie okazjonalnie martwego karalucha, kawałek pomidora zakwalifikowanego jako zabytek klasy zerowej, czy stronę z gazety opisującej zabójstwo arcyksięcia Ferdynanda.

Prawdę rzekłszy, przy potencjalnej obleśności całego procederu i grupowym gwałcie ze szczególnym okrucieństwem na przepisach BHP, cała ta szama smakuje zazwyczaj wyśmienicie, a Wasze brzuchy na pewno ją docenią. Nawet suszona ryba daje radę, o ile tylko macie czas, żeby trochę w niej podłubać. Ale hej – macie przed sobą kilka dni siedzenia na dupie. Czego jak czego, ale czasu Wam raczej nie brakuje.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2007 roku lub o Rosji oraz polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

*wszystkie zdjęcia autorstwa M.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?