Przygoda z owcą

Zaiwanialiśmy sobie wesoło stosunkowo płaskim odcinkiem drogi, kiedy troskliwa matka (i dumna z siebie wiedźma zarazem) zakrzyknęła coś gromko wprost do mojego ucha (albowiem miałem szczęście zajmować miejsce tuż obok jej małego obsrańca). Wagon halt, wszyscy wypierdalać, generalnie panika, bo nikt nie zdążył nas wprowadzić w nową tragedię. Po minucie już było wiadomo, o co chodzi – babeczka kątem oka zobaczyła owcę. No i chuj, pomyślałem, owca jak owca, o co sramy żarem? Odpowiedź przyszła szybko. I beczała.

Bydło i rogacizna, moi drodzy, to w Mongolii skarb narodowy. A skarbowi narodowemu nie wolno spieprzać, gdzie go parchate kopytka poniosą, a przynajmniej nie wolno mu na to pozwalać. Rzeczony skarb narodowy należy złapać, związać i odtransportować do najbliższego przybytku ludzkiego, w którym zdecydują, czy krnąbrny skarb dalej wypasać, czy zrobić z niego doskonałą duszoną jagnięcinę.

W pogoni za owcą

Biali frajerzy ganiają owcę*

Dlaczegóż jednak, pomyśleli Mongołowie kolektywnie, nie zrobić sobie z tego wszystkiego wyśmienitej rozrywki? Niechaj biali latają jak pojebani za owcą, a my sobie tutaj siądziemy i będziemy drzeć łacha tak, że usłyszą nas w Kazachstanie. Jak pomyśleli, tak zrobili. Kazali mi i M. ściągnąć skary, a następnie poszczuli nas na owcę, która ani myślała ułatwiać nam zadania.

Biegaliśmy za tą puchatą dziwką 20 minut z okładem i tylko raz zbliżyliśmy się na tyle, żeby chociaż smyrnąć ją po ogonku. Będąc blisko i tak pokpiliśmy sprawę, bo dopiero oko w oko ze zdziczałą rogowacizną zdaliśmy sobie sprawę, że właściwie nie wiemy, czy ten skołtuniony demon nie kąsa w stanie ostatecznego wkurwienia. Jak się potem okazało, nie kąsał, bo pozostawiony w odwodzie, patykowaty piętnastolatek dogonił gówniarę w ciągu 15-sekund, złapał za nogi i z uśmiechem na twarzy przekazał dziadkowi-pedofilowi. Ten ucapił przerażone zwierzę i wtarabanił do rzeki, żeby trochę oczyścić je przed podróżą.

Co on, kurwa, zrobi z tą owcą – to pytanie nabrało dla nas teraz pierwszorzędnego znaczenia – Przecież nie wpierniczy jej na dach… Nie musieliśmy długo czekać na odpowiedź. Po tym, jak wszyscy załadowali się do busa, owca – żałośnie becząc – została bezceremonialnie wtryniona pomiędzy dywany a moje nogi. Poniewczasie byłem za to wdzięczny, bowiem z minuty na minutę robiło się coraz zimniej, a nic tak nie grzeje w nogi jak wkurwiony kłębek wełny, obmyślający owczą zemstę wprost na Twoich stopach. Jedyną osobą niezadowoloną z sytuacji był srajtek szamanki, który przez połowę nocy wyrażał swoje oburzenie za pomocą zawodzącego lamentu i donośnego pierdzenia. Słowo daję, że już zastanawiałem się, na ile w Mongolii wsadzają za morderstwo dwulatka.

Jakoś przetrwaliśmy noc (owca w międzyczasie wysiadła w przydrożnej restauracji – zapewne po to, by zasilić menu), a następnie pół kolejnego dnia. Po drodze był jeszcze tylko krótki (jak na mongolskie pojmowanie czasu) przystanek w Murun, gdzie wysadziliśmy dużą część pasażerów oraz dywany (nie płakałem długo). Tam też po raz pierwszy mieliśmy okazję zapoznać się z mongolskimi toaletami – zbudowanymi z desek latrynami, zawieszonymi nad wielkim, doskonale oświetlonym dołem. Wspomniane oświetlenie pozwalało nie tylko na obserwację całej chwalebnej zawartości, ale także jego licznych mieszkańców, od których aż się wszystko kotłowało. Nie muszę chyba nadmieniać, że pierwsza wizyta w tym swojskim kibelku była również moimi ostatnimi odwiedzinami w tego typu przybytkach.

Po paru kolejnych godzinach, wymęczeni jak Ruscy w gułagu, śmierdzący owcą i przepełnionymi pieluchami, z licznymi obrażeniami głowy i jeszcze liczniejszymi obrażeniami na godności, wypadliśmy z UAZa na mongolskie słońce. Wioska Hatgal – brama do jeziora Khovsgol – stała przed nami otworem. W tym momencie marzyliśmy jednak tylko o kąpieli i wygodnym łóżku. Mieliśmy to wszystko dostać, choć w trochę innej formie, niż byliśmy przyzwyczajeni.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2007 roku lub o Mongolii oraz polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

*wszystkie zdjęcia autorstwa M.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?