Skuterkiem przez rustykalia

Następny dzionek rozpoczęliśmy od kolejnego spaceru. Postanowiliśmy powłóczyć się trochę po okolicach miasteczka, a nasza żądza przygód zaowocowała bezpośrednim spotkaniem z bliżej nieokreślonym wężem, który całą sytuacją był przerażony bardziej niż my.

Okolice Guilin

Typowy przedstawiciel ruchu ulicznego w górę rzeki*

Po tym, jak O. w poszukiwaniu gada skopała kijkiem okoliczne pola, skutecznie uniemożliwiając na nich uprawę ryżu przez najbliższe 5 lat, postanowiliśmy wrócić do bezpieczniejszej (i szybszej) formy przemierzania przyległych terenów. Tym razem jednak wybraliśmy skutery.

Nie posiadając prawa jazdy kategorii A ani żadnego doświadczenia na wymienionych maszynach, zdecydowaliśmy się na wersję automatyczną i elektryczną – po to, żeby nie manipulować niczym więcej poza manetką gazu. O. – z uwagi na zaszłość z dnia poprzedniego – została pozbawiona przywileju wożenia dupy na własnej maszynie i została – ku obopólnemu rozczarowaniu – usadzona za moimi plecami. W związku z powyższym, przez połowę przejażdżki miałem okazję podziwiać pędzącego z rozwianym włosem M., który przy każdym mijaniu pokazywał nam fakolce.

Okolice Guilin

Rustykalność do kwadratu*

W ten sposób dojechaliśmy między innymi do wspomnianego wcześniej cudu natury, tj. skały z wielgachną dziurą w środku. Jak klasyczni turyści z USA zrobiliśmy jej kilka zdjęć z daleka, a następnie wzgardziliśmy wejściem wyżej, nie mając ochoty pozbawiać się kilku dodatkowych godzin radości z „pędzenia” 50 km/h przez chińskie rustykalia. Kolejne pół setki zdjęć zostało zrobionych, kolejne sztuki bydła obdarzyły nas wzgardliwym spojrzeniem, po czym zdarzyło się to, co nieuniknione – w moim skuterze zabrakło prądu.

Początkowo rozwiązaliśmy ten problem przekładając O. do jej brata, ale niestety niewiele to dało – na kilka kilometrów przed wjazdem do miasta moja maszyna była w stanie jechać co najwyżej 5-10 km/h przy wyłączonym świetle, zauważalnie zwalniając nawet przy użyciu klaksonu. W efekcie do Guilin wróciliśmy po zmroku, nieco uchetani, ale bogatsi o doświadczenie przeżycia wieczornego ruchu ulicznego w dość ludnym mieście. Przed zdaniem skuterków do wypożyczalni O. ubłagała M., żeby dał jej przejechać na którymś z nich chociaż 100 metrów. Jej próba ostatecznie utwierdziła nas w wierze w słuszność wcześniej podjętej decyzji o wzięciu tylko dwóch maszyn. O. ucapiła manetkę, przekręciła jakby skręcała kark królikowi, po czym – zgodnie z zasadami mechaniki i dynamiki – na pełnej kurwie wjechała do rowu, becząc niczym owca na święto Paschy. Kiedy kurz opadł, O. była bogatsza o kilka siniaków, a skuter biedniejszy o lewe lusterko. Na szczęście dało się je przymocować z powrotem, dzięki czemu kaucję odzyskaliśmy w całości.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2007 roku lub o Chinach oraz polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

*zdjęcia autorstwa M.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?