Parki rozrywki w Hong Kongu

Jeśli chodzi o zwiedzanie Hong Kongu, to – jak zwykle – okazało się, że mieliśmy za mało czasu na wszystko.

Samo miasto potraktowaliśmy raczej po macoszemu – poza jednym dłuższym spacerem i krótkim shoppingiem skoncentrowanym na elektronice, nie spędzaliśmy wiele czasu na ulicach. Przepłynęliśmy się promem, odwiedziliśmy kilka ikonicznych miejsc i kilka razy się zgubiliśmy. Bardziej luksusową część miasta, w której znajdują się między innymi salony samochodowe marek takich jak Lamborghini czy Aston Martin, zwiedzaliśmy przez szybę – już z okien autobusu wiozącego nas na lotnisko. Wstyd trochę przyznać się do tego, że nie poświęciliśmy też ani krzty uwagi życiu nocnemu w HK. Cóż – wtedy chyba jeszcze do tego nie dorośliśmy.

Ocean Park Hong-Kong

Widok na Ocean Park*

Niemniej – jedną dziedzinę rozrywki poznaliśmy bardzo dokładnie. Były to parki rozrywki.

W Ocean Park spędziliśmy jeden cały dzień, setnie bawiąc się na wszelkiego typu roller-coasterach, spadaczach, zjeżdżalniach i innych gównach, a także podziwiając różniastych przedstawicieli bogatej azjatyckiej fauny. Wśród nich były między innymi pandy wielkie, które gros swojego spędzały na wpieprzaniu pędów bambusa i generalnym opierdalactwie na oczach tysięcy zwiedzających. Jedna nawet przewróciła się na drugi bok na naszych oczach, co – jak wynikało z relacji innych świadków zdarzenia – było wyjątkowo rzadkim świętem. Spore wrażenie wywarło na nas również kilkupiętrowe oceanarium, w którym wizyta uświadomiła mi między innymi to, że tuńczyki to w cholerę wielkie rybska. Z parku wyszliśmy już po zmierzchu, starając się wycisnąć wszystko z kasy wydanej na bilet wstępu.

Rekin

Przystojniak*

Drugim parkiem rozrywki, który odwiedziliśmy, był Disneyland. W porównaniu do innych Disneylandów na świecie ten konkretny nie jest specjalnie wielki, ale i tak nasze wewnętrzne szczyle piszczały z zachwytu i lały do gaci na hektolitry. Być może karuzela w kształcie filiżanek czy jazda na jednorożcach nie do końca licowała z powagą naszego wieku, ale wciąż – to Disneyland, a niektóre atrakcje i tak robiły odpowiednie wrażenie. Generalnie jednak największą zaletą tego miejsca jest przesłodzony do porzygu, bajkowy klimat, wzmagany wtedy dodatkowo przez słoneczne, sierpniowe dni. Trudno to opisać, ale osobiście uważam, że wycieczka do Disneylandu powinna znaleźć się na bucket liście każdego, niezależnie od wieku. Choćby po to, żeby obejrzeć The Waterworld Show. I kupić pamiątki, bo pamiątki z Disneylandu są naprawdę zajebiste.

Jak łatwo się doliczyć, parki rozrywki wypełniły nam dwa dni spędzone w Hong-Kongu niemal po brzegi. Do tego doszedł jeszcze jeden, spędzony na wzmiankowanych wcześniej spacerach i na wizycie na hotelowym basenie. Wieczorem ostatniego dnia pluliśmy sobie w brodę, że nie zaplanowaliśmy na miejscu dłuższego pobytu i solennie postanowiliśmy, że kiedyś jeszcze tu wrócimy. Cóż – mi na szczęście się udało, ale o tym napiszę później.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2007 roku lub o Chinach (w tym o samym Hong-Kongu) oraz polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

*zdjęcia autorstwa M.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?