Szybki spin do Pyin Oo Lwin

Do Pyin Oo Lwin początkowo mieliśmy w ogóle nie jechać. Podczas planowania wyjazdu poświęciłem mu zaledwie krótkie, wzgardliwe spojrzenie. Powodem było to, że miejscowość słynie między innymi ze swoich win, a wino jest dla pedałów. No offence ment. Jednakowoż, po przemyśleniu sprawy i dojściu do wniosku, że w Mandalay nie wytrzymamy ani dnia dłużej, trzeciego dnia naszego pobytu w tym mieście wstaliśmy stosunkowo wcześnie, zjedliśmy coś, co miejscowi mieli czelność nazwać śniadaniem, a następnie przeszliśmy trzy przecznice i usadowiliśmy się w ciężarówce, która jechała właśnie do Pyin Oo Lwin.

Ciężarówka jak to ciężarówka. Prócz połowy populacji dzielnicy na jej pokładzie znalazł się m.in. pojemnik grzewczy na wodę, w którym mogłaby zamieszkać czteroosobowa rodzina. Rzecz jasna, cholerstwo znalazło się na dachu już po tym, jak pieczołowicie ułożyliśmy na nim swoje plecaki.

Podróż przebiegła bez zakłóceń, wyłączywszy standardowy dla tego typu transportu ból dupy, wzmiankowany tu w formie jak najbardziej fizycznej, a nie typowo internetowej. Pyin Oo Lwin to stosunkowo mała miejscowość, więc hotel opisany w przewodniku jako „najtańszy z akceptowalnymi warunkami życia” znaleźliśmy dość szybko. Równie szybko okazało się jednak, że australijskie wydawnictwo tym razem postanowiło zrobić nas w czoko. Co gorsza, nie chodziło o część dotyczącą ceny.

Wskazany przybytek (Golden Dream Hotel, który ze złotym snem miał tyle wspólnego, co Stalin z pokojem na świecie) prowadzony był przez Hindusa, który – sądząc po aparycji – uciekł z Auschwitz. Pobyt na miejscu musiał odcisnąć bardzo mocne piętno na jego słabującym umyśle, bowiem od samego początku wpatrywał się w nas tak, jakby chciał nas zeżreć. Praktycznie przemocą zaciągnął mnie do jednego z pokojów od zachodniej (zimnej) strony, wskazał dumnie na łóżka, importowane zapewne z najgorszych białoruskich burdeli, a następnie krzyknął gromko, że miejsce na tychże to jedynie 5 dolców od osoby.

Nawet jak na moje standardy, pokoje były paskudne, a do tego zimne jak żona grabarza. Podobnie też pachniały. Widząc moją nietęgą minę, jegomość zaciągnął mnie na drugą stronę, wiodąc labiryntem klatek schodowych, które magicznym sposobem zmieściły się w budynku mającym z zewnątrz kilka metrów szerokości. Ukazane pokoje w wersji „luks” nie były specjalnie luks, jednak tynk odpadał ze ścian nieco mniejszymi płatami, a poza tym było w nich trochę cieplej. Byłem skłonny przemyśleć nocleg za 8 dolarów od głowy, ale musiałem zapytać jeszcze moich kompanów.

Moi kompani, w tym zwłaszcza Mo. i Ma., rozprawili się z tą ideą w krótkich, żołnierskich słowach, w których dominowały głównie odniesienia do najstarszego zawodu świata, często w połączeniu z oszczerczymi, ale barwnymi inwektywami wymierzonymi w moich krewnych w stopniu pierwszym. Najprościej mówiąc, pomysł został oprotestowany, a już w ogóle kiedy okazało się, że właściciel nie jest pewny, czy na miejscu będzie ciepła woda. No i kible – najoględniej mówiąc, ich zawartość wskazywała na mocne zaniedbania na gruncie edukacji sanitarnej.

Zdegustowane dziewczyny wyszły z przybytku, by już nigdy do niego nie wrócić, a my podążyliśmy za nimi. Na szczęście niedaleko, bo zaledwie dwa domy dalej. Tu, w Grace Hostel 2 (co zabawne, w LP hostel ten był opisany jako znacznie gorszy od Golden Dream), ostatecznie złożyliśmy rzeczy w dość chłodnych, ale wystarczająco czystych pokojach, po czym poszliśmy na spacer, bo na nic innego w zasadzie nie mieliśmy już czasu.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?