Spicy night i masaż w toalecie

Bangkok to oczywiście wymarzone miejsce do imprezowania, a dla specyficznego typu facetów – także do podrywania lachonów, których późniejsze, krótkoterminowe utrzymanie nie rujnuje doszczętnie bieżących finansów. Tę aktywność można uprawiać nie tylko w licznych barach go-go, gdzie cena ze erotyczne usługi dziewczyn jest zazwyczaj stała i powszechnie znana; czy klubach czynnych do godziny 2:00 (jak np. Bed Superclub, na oko podobny do warszawskiego DeLite, czy zlokalizowanego na dachu jednego z wyższych budynków The Roof); ale także w tzw. After Hours Clubs, funkcjonujących od okolic północy do ok. 6:00 rano.

Rzecz jasna, wizyta w tych klubach niekoniecznie musi wiązać się z natychmiastowym nabyciem egzotycznej mutacji wirusa HIV czy bardzo uciążliwego swędzenia w okolicach krocza. Pewien odsetek ludzi na miejscu jest tam po to, by po prostu przeciągnąć dobrą zabawę, więc jeśli i Wy mielibyście na to ochotę, to nie ma się co krępować – na pewno nie będziecie wbrew Waszej woli nurkować po kolana w gołych cyckach. Za to się płaci.

W 2008 roku klubów „po godzinach” nie było w stolicy Tajlandii zbyt wiele, a z tego co zdradził mój szybki research i krótka rewizyta w Bangkoku w roku 2012, sytuacja ta nie zmieniła się radykalnie. Do najpopularniejszych „marek” w branży należą Spicy i Mixx – te przynajmniej znane są nie tylko wśród miejscowych, ale także wśród turystów. Z ich lokalizacją, co zabawne, różnie bywa. W niektórych przewodnikach można wyczytać, że lokalizacje klubów ciągle się zmieniają i najlepiej poinformowanymi w tym zakresie osobami będą zawsze taksówkarze. Logika dyktuje jednak, że przenoszenie klubu z miejsca na miejsce to świetny sposób na to, by utopić mnóstwo hajsu w bezsensownych działaniach pokroju remontów, instalacji elektroniki itp. Ergo – kluby da się znaleźć bez większego problemu, choć i tak najdogodniejszą metodą transportu pozostanie taksówka (a już zwłaszcza do Spicy, bowiem taksiarze dostają od klubu prowizję za dowożenie nowych gości).

Nasza przygoda z clubbingiem w Bangkoku rozpoczęła się właśnie od tego klubu, który z pijackim zacięciem polecił nam spotkany podczas poszukiwania rozrywki Brytyjczyk. Nie myśląc długo złapaliśmy taksę i kazaliśmy się wieźć do Spicy, który w 2008 roku faktycznie był gdzie indziej, niż jest teraz, a ponadto bardziej przypominał typową mordownię.

Wejście kosztowało nas 300 BHT od osoby, co nie jest kwotą małą. Na otarcie łez dostaje się jednak darmowego drinka w barze, co jest charakterystyczne właśnie dla Spicy. Początkowo tylko staliśmy w okolicach baru i spoglądaliśmy podejrzliwie na rozgrzewające się towarzystwo, ale – jako nieliczni biali na miejscu – szybko przyciągnęliśmy uwagę miejscowych „zabawiaczek” (dziewczyn, które mają za zadanie rozkręcać imprezę). Dziewczyny podeszły do swojej pracy profesjonalnie i zabawianie nieśmiałych białych rozpoczęły od przedstawicielek płci pięknej, słusznie zakładając, że jeśli bawią się dziewczyny, to bawi się cała grupa. Wkrótce potem cała nasza czwórka już szalała na parkiecie, a nawet na małych, podwyższonych scenach, podczas kiedy bar inkasował kasiorę za kolejne drinki (kosztujące ok. 100 BHT/sztukę – może na Tajlandię nie jest to kwota mała, ale w 2008 roku było to ok. 6 zł; obecnie ok. 10).

Podczas kiedy dziewczyny tańczyły, mnie i M. trudno się było powstrzymać od zerkania na obecne w klubie, tajskie niewiasty. Było na co popatrzeć, a ponadto – podobnie jak wcześniej w Kambodży – dłuższe utrzymanie kontaktu wzrokowego skutkowało tym, że szybko można było znaleźć egzotyczną partnerkę do tańca, a może nawet do dalszych, nieco bardziej skomplikowanych aktywności ruchowych. Obecność kobiecej części grupy, jak również spore oddalenie od hotelu sprawiły jednak, że tego wieczora pożeraliśmy tamtejsze panny wyłącznie oczyma, szczerząc się do siebie porozumiewawczo jak para 20-letnich prawiczków, a jednocześnie starając się ukryć uporczywą erekcję.

Swoistą przygodą była dla nas również wizyta w toalecie i nie – nie mówię tutaj o niespodziewanym seksie oralnym. Tajskie kluby mają to do siebie, że w toaletach na niespodziewających się niczego białych czeka horda usłużnych mężczyzn, którzy robią człowiekowi szybki masaż, kiedy ten kończy sikać i przechodzi do mycia rąk. Za pierwszym razem, kiedy człowiek trzyma w dłoni wacka, w na jego ramiona opadają mocne, spracowane dłonie, żółty strumień natychmiast się urywa, a tyłek zaciska się w rozpaczliwej próbie zachowania analnego dziewictwa. Potem jednak okazuje się, że chłopaki wiedzą co robią do tego stopnia, że każda wizyta w kiblu staje się bardzo dziwną przyjemnością. Masaż jest intensywny i błyskawiczny – trwa może z minutę, podczas której jednak całe ciało dostaje konkretnego kopa, a nawet lekko trzeźwieje. Drugą częścią tej ceremonii jest wytarcie umytych dłoni przez innego pracownika klubu, który używa do tego celu lekko zwilżonego, gorącego ręcznika. Wychodząc warto oczywiście dać gościom jakiegoś tipa, a gwarantuję Wam, że nawet urodzony sknera wysupła kilka bahtów za to dość dziwne, ale przyjemne doświadczenie… a za 30 minut wróci do kibla po więcej.

Do Spicy zdarzyło mi się wrócić kilka lat później. Relację z tego pobytu możecie przeczytać tutaj. Przygotujcie się na dużo mocniejsze wrażenia.

Czas na dobrej zabawie i ocieraniu się o skąpo odziane Azjatki upłynął nam błyskawicznie. Ani się obejrzeliśmy, kiedy na zegarze wybiła 6:00 i trzeba było zbierać się do hotelu. To też uczyniliśmy, wcześniej bardzo konkretnie targując się o stawkę za dojazd – śmiałości dodały nam pochłonięte procenty. Ponadto byliśmy pewni, że do Spicy na pewno wrócimy – w końcu mieliśmy przed sobą jeszcze jedną noc.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Tajlandii lub o Wyprawie z 2008 roku i polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

komentarze 2

  1. Sebastian 20 lipca 2016
  2. Sebastian 20 lipca 2016

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?