Ladyboye? Ja się nie boję!

Skoro już jesteśmy przy ogólno-erotycznych tematach, to warto poświęcić kilka akapitów na zagadnienie, które od dobrych kilku(nastu?) lat niemal każdemu nieodmiennie kojarzy się właśnie z Tajlandią. Chodzi, rzecz jasna, o transwestytów.

O tzw. ladyboyach w Tajlandii krążą przeróżne legendy, przeważnie ubrane w kolorowe fatałaszki zabawnych urban legends, w których jakiś nieświadomy (i zapewne przez ostatnie kilka lat zamknięty w jaskini) biały trafia do wspaniałego klubu go-go, gdzie olśniewająca niewiasta robi mu publicznie taką gałę, że jądra mu się cofają i wyskakują dupą. Potem dziewoja, gotowa na ponowną (i bardziej dogłębną) finalizację zrzuca ostatni fragment garderoby, tym samym ukazując męskie przyrodzenie o rozmiarach, których mogłyby jej pozazdrościć ulubione zwierzaki tajskiej rodziny królewskiej (dla ścisłości dodam, że chodzi o białe słonie). Biały dostaje apopleksji, reszta bywalców śmieje się do rozpuku w reakcji na jego poniżenie, kurtyna opada, a opowiadający zbiera oklaski za świetną historię.

Tyle tylko, że to w większości bullshit.

Tajlandia to faktycznie kraj z największą ilością transwestytów na świecie, a niektórzy z nich po odpowiedniej ilości wchłoniętego alkoholu rzeczywiście potrafią narzucać się tak, jak każdy inny, pijany facet. Należy jednak pamiętać, że w gruncie rzeczy jest to taka sama grupa społeczna, jak każda inna, a pod pewnymi względami znacznie bardziej świadoma swoich ograniczeń w pewnych dziedzinach życia.

Przede wszystkim – ladyboyów dość łatwo rozpoznać. Pomimo stosunkowo niskiej ceny konkretnych zabiegów plastycznych, te wciąż nie są dostępne za darmo, a tym samym – nie każdego stać na to, by z kościstego chłopaka przedzierzgnąć się w super laskę z cycem jak Pamela Anderson. Piersi to co prawda najmniejszy problem, ale już znacznie trudniej zrobić coś z biodrami; ramionami, na których w niejednym przypadku dałoby się zawiesić billboard; jabłkiem Adama, czy wreszcie strunami głosowymi. Jeśli więc będziecie mieli problem z rozpoznaniem płci danego osobnika, zaczekajcie aż coś powie. „Oryginalne” Azjatki nie dysponują raczej niskimi głosami, także basowe przebicie słyszalne podczas wypowiedzi powinno jednoznacznie dać Wam znać, z kim macie do czynienia. O stopach, które w przypadku ladyboyów często mają rozmiar dwuosobowych kajaków, nawet nie wspominam. Bottom line jest taki, że aby w Tajlandii przez przypadek wylądować z transwestytą w pościeli, trzeba albo mieć co najmniej -10 dioptrii, albo po prostu chcieć.

Sami omawiani należą też ogólnie raczej do osobników sympatycznych i – jeśli spotkani w otoczeniu innym niż nocno-klubowe – nienarzucających się. Dla kogoś z otwartą głową rozmowa z przedstawicielem tej specyficznej subkultury może być naprawdę ciekawą formą spędzenia czasu w podróży, dodatkowo otwierającą oczy na pewne aspekty życia w Tajlandii czy podobnym kraju (operacje zmiany płci są dość popularne także w krajach ościennych), o których wcześniej czytało się tylko negatywne lub dość jednostronne opinie. Samemu miałem okazję pogadać z ladyboyem zaledwie kilka minut podczas jakiegoś transportu i było to ciekawe doświadczenie.

Należy jednak pamiętać, że każdy kij ma dwa końce i czasem może się zdarzyć, że zostaniemy dotknięci nie tym, którym chcemy – zwłaszcza podczas imprez w co bardziej zabawowych częściach Tajlandii. W takim wypadku należy najpierw upewnić się dyskretnie, czy właśnie nie dajemy kosza może nieco chłopięco wyglądającej, ale wciąż lasce; a dopiero potem uprzejmie podziękować za zainteresowanie. Awanturowanie się i ogólny bulwers nie tylko zapewni Wam szybki transport na zewnątrz lokalu w asyście ochroniarzy, ale również status potwornego buraka, który nie zasługuje na to, by jakikolwiek kraj przyznał mu wizę. Nie twierdzę przy tym, że każdy ladyboy ma serce ze złota. Wskazuję raczej, że większość z nich wcale nie ma ochoty obmacywać odurzonego białasa dla czystej radości płynącej z tej czynności – to samo zresztą tyczy się tajskich dziewczyn (choć tu często dochodzi motywacja finansowa).

Tak czy owak, trzeba wbić sobie do głowy, że w Tajlandii i pobliskich krajach (choćby w Birmie) zmiana płci nie jest tematem stricte tabu, a co za tym idzie – podejście społeczeństwa do tego zjawiska jest diametralnie inne niż w Europie, w tym zwłaszcza wschodniej. Warto więc postarać się, by podróżniczą tolerancję dla obcych kultur, religii i pierdzenia przy stole rozciągnąć także na facetów, którzy z jakichś powodów postanowili pozbyć się pindola.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Tajlandii lub o Wyprawie z 2008 roku i polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?