Jak załatwić wizę do Korei Północnej (KRLD)

Ostatnia aktualizacja tekstu: czerwiec 2019.

O wizie do Korei Północnej krąży w sieci wiele legend. A to, że nie sposób jej zdobyć, jeśli nie pojedziemy z wycieczką, a to że jest niemiłosiernie droga, a to że przychodzi do nas w formie małej książeczki, której zgubienie wiąże się z nagłą śmiercią w niewyjaśnionych okolicznościach. Jako że w ostatnich dniach sam miałem okazję przechodzić przez północnokoreańską procedurę wizową, to postanowiłem rzucić nieco światła na ten tajemniczy temat.

Kto może uzyskać wizę do KRLD?

Na samym początku zestrzelę szybujące nadzieje wszystkich tych, którzy do Korei Północnej chcą pojechać, ale nie mają hajsu na wycieczkę za 11 kafli (średnia cena w biurach podróży za 8-10 dni na miejscu). Wizę do KRLD faktycznie można uzyskać tylko na dwa sposoby: jadąc z wycieczką albo mając na miejscu kogoś, kto jest władny wydać nam odpowiednie zaproszenie.

Ten pierwszy wariant, jak wspomniałem, jest bardzo kosztowny, a dodatkowo nie wszystkim odpowiada. Wycieczki organizowane przez biura podroży są bardzo mocno (właściwie w 100%) pilotowane przez miejscowe (i państwowe) Korean International Travel Company, czyli organ odpowiedzialny za całą zagraniczną turystykę w państwie Kimów. KITC rejestruje i zatwierdza wszystkie tego typu wypady, a także ma decydujący głos w sprawie tego, co turysta może, a czego nie może zobaczyć. Wizę w ramach wycieczki biuro podróży załatwi za Was i niczym nie będziecie musieli się przejmować. No, ale ma to swoją cenę.

Zakorzeniony już w dość dalekiej przeszłości ciąg zdarzeń sprawił, że w moim przypadku w grę wchodzi drugi wariant, czyli władna osoba na miejscu. Nie wiem dokładnie, ile takich władnych osób jest, ale zapewniam, że istnieją. Właśnie dzięki jednej z nich wraz z B. mieliśmy okazję odwiedzić ambasadę KRLD na ulicy Bobrowieckiej w Warszawie. A już samo to jest nie lada przeżyciem. Od początku jednak.

Wiza do KRLD: procedura

Zanim skoczycie do ambasady, musicie otrzymać zaproszenie. Nie jest to jakiś skomplikowany dokument, a zawarte w nim zdanie zmieściłoby się na karteczce typu post-it. Zaproszenie musi być oczywiście podpisane i opieczątkowane przez wspomnianą wyżej osobę władną, także: nie – nie możecie go sobie napisać sami i podbić stemplem wyciętym z ziemniaka. Ważną kwestią są zawarte w dokumencie daty, bowiem w praktyce wizę dostaniecie najprawdopodobniej dokładnie na te dni, które figurują na zaproszeniu. Warto więc zrobić sobie po 1-2 dni zapasu „z obu stron”, żeby w razie ewentualnych problemów z wjazdem/wyjazdem nie srać żarem.

Do zaproszenia trzeba dorzucić dość standardowy wniosek wizowy, który nie dość, że jest ogólnie dostępny do pobrania na stronie ambasady, to jego stopień skomplikowania mocno ustępuje choćby odpowiednikowi chińskiemu, o którym pisałem jakiś czas temu. Z ciekawszych rubryk warto wymienić pytanie o ostatnio odwiedzone kraje oraz ewentualną rodzinę w Korei Północnej. Sprawdźcie Wasze drzewa genealogiczne.

Do tych dwóch rzeczy dorzucacie paszport (dość ważne) i zdjęcie (to z nosem klauna raczej odpada) i śmigamy na Bobrowiecką 1A.

Ambasada KRLD w Warszawie

Jak widać – tłumów nie ma

Wejście do szumnie zwanej części konsularnej nie umknie Waszej uwadze, bo jest w zasadzie także wejściem głównym. Na miejscu raczej nie spotkacie nikogo, kogo będzie można spytać o cokolwiek (budka strażnicza przed bramą jest pusta), także jedyną rzeczą, którą możecie zrobić, jest naciśnięcie dzwonka przy furtce. W teorii wydział konsularny czynny jest od poniedziałku do piątku, w godzinach 9:00-12:00. W praktyce lepiej pojawić się koło 9:30 i uzbroić w cierpliwość – my z B. musieliśmy odstać swoje, zanim ktoś nam otworzył.

Wnętrze budyneczku będzie Waszym pierwszym realnym zetknięciem się z północnokoreańską rzeczywistością. Na petentów czekają dwa wcale wygodne fotele z grubsza w wieku Waszych dziadków, których poręcze (foteli, nie dziadków) przykryte są wykrochmalonymi chusteczkami; ze ściany dobrotliwie spojrzy na Was Kochany Wódz. Będzie zresztą spoglądał przez cały czas – zadba o to specjalna, pochylona w dół ramka na zdjęcia. Siedząca za ścianką działowa pani – zresztą bardzo miła, uczynna i mówiąca tylko po angielsku – spyta Was o cel wizyty, a następnie zadzwoni do odpowiedniej osoby. Ta zjawi się w ciągu kilku minut, odbierze od Was dokumenty, dopyta o szczegóły, po czym da znać, że będą się kontaktować. Tak – BĘDĄ SIĘ KONTAKTOWAĆ. Słowo daję, świat byłby lepszy, gdyby każda ambasada tak robiła, no ale wiadomo, ile osób rocznie wyjeżdża turystycznie do KRLD, a ile do Chin czy Indii. Trochę inna skala.

Teraz nastąpią 2-3 tygodnie, podczas których będziecie się zastanawiać, czy na zawsze nie straciliście Waszych paszportów (jednak nie aż tak mocno jak w przypadku ich wysyłki choćby do ambasady Birmy w Berlinie). Podczas tego czasu ktoś z ambasady może do Was dzwonić z pytaniami uściślającymi. Wszystkie zadawane są taktownie i konkretnie, więc dopóki nie planujecie przemytu 6 kilogramów koksu, to nie ma się czym przejmować.

Odbiór wizy do KRLD

Wreszcie nastąpi ostatni telefon i (prawdopodobnie) ten sam miły głos poinformuje Was o ostatecznej decyzji ambasady, a jeśli będzie ona pozytywna – umówi Was na datę odbioru wizy, poinformuje o kosztach, a także poda numer kontaktowy, pod który należy dzwonić kiedy pojawicie się na miejscu. Strona ambasady twierdzi, że koszt wizy turystycznej (domyślam się, że chodzi o wizę dla tych, którzy jadą z wycieczką) to 10 Euro, a „zwyczajnej” – 70 Euro. Wiza moja i B. była najwyraźniej „pojebana”, bo kosztowała 60 Euro od łebka. Łączną kwotę 120 Euro wręczyłem miłemu Panu podczas odbioru, sprawdziłem czy wszystko ok i poszedłem w diabły, czyli do pracy.

Wizę, którą możecie podziwiać poniżej, ambasada wklei Wam do paszportu. Jak widać, okres odwiedzin nie jest zbyt długi, ale – przypominam – jest on uzależniony przede wszystkim od dat figurujących na zaproszeniu, które otrzymacie. Z tego, co się orientuję, wydana nam wiza obowiązuje przez 2 miesiące od daty wydania i na wjazd jednorazowy. More than enough.

I tyle. Ważną sprawą jest to, że bez wizy nie dacie rady kupić biletów (z tego co wiem – przynajmniej lotniczych) do KRLD, które zresztą i tak lepiej załatwić przez osobę będącą na miejscu. Jest tak choćby dlatego, że strona Air Koryo nie wyszukuje wszystkich możliwych lotów do Pyongyangu, a ceny tych wyświetlanych odbiegają nieco (na niekorzyść) od tych, które da się uzyskać w KRLD. O tym jednak jeszcze napiszę.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2015 roku lub o Korei Północnej oraz polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

komentarzy 17

  1. KasiaN 10 kwietnia 2015
  2. Zu 10 kwietnia 2015
    • Brewa 10 kwietnia 2015
      • jacob 20 kwietnia 2016
      • Brewa 20 kwietnia 2016
  3. Joanna/places2visit.pl 10 kwietnia 2015
  4. Sądecki Włóczykij BLOG 10 kwietnia 2015
  5. Marcin Wesołowski 12 kwietnia 2015
    • Brewa 12 kwietnia 2015
  6. Michał M Czubaty 21 listopada 2015
    • Brewa 21 listopada 2015
  7. marmur 20 stycznia 2016
    • Brewa 20 stycznia 2016
  8. walus23 6 grudnia 2017
    • Brewa 6 grudnia 2017
  9. Solohidin 4 stycznia 2021

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?