Krótka historia Korei (Północnej) – cz. 6

Część V

Lata ’70 były generalnie dla Korei Północnej dość dziwnym okresem. Z jednej strony – wymachujący szabelką Kim Ir Sen zdołał przepchnąć kandydaturę swojego kraju do Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, a następnie do Ruchu Państw Niezaangażowanych, którego koncepcja, co paradoksalne w tym przypadku, wyniknęła bezpośrednio z inspiracji naukami Mahatmy Gandhiego. Członkostwo w międzynarodowych organizacjach dodało staremu Kimowi legitymacji, w wyniku czego KRLD otrzymała dość poważny zastrzyk kasowy z kierunków takich jak Szwecja, Francja czy… o zgrozo – nawet znienawidzona Japonia.

Z drugiej strony, wielki protektor KRLD, czyli Chiny, zaczynał powoli coraz lepiej dogadywać się z USA, co nie do końca leżało Kimowi. Łatwo wyobrazić sobie całe biuro propagandowe, które łapało się za głowę w niemym proteście przeciwko temu, że jego praca staje się coraz bardziej upierdliwa.

W związku z powyższym, a może także z nigdy nieujawnionymi opinii publicznej zastrzykami z oleju do łba, Kim zaczął wykazywać zaangażowanie w sprawę zjednoczenia całej Korei. Jak to jednak zwykle w takich przypadkach bywa, tym razem to druga strona odnosiła się do pomysłu dość chłodno, a największym przeciwnikiem koncepcji konfederacji z (w miarę) wspólnymi: obronnością, sprawami zagranicznymi i ekonomią, był sam prezydent Korei Południowej, niejaki Chun Doo Hwan.

KRLD zareagowała na całą tą sytuację z właściwą sobie swadą i pomysłowością na poziomie plemienia Hunów, to jest zaaranżowała zamach na rzeczonego. Zamach odbył się w Birmie i zgodnie z tradycją okazał się kompletną klapą, poza tym, że w wyniku wybuchu ranguńskiej bomby zginęło 21 osób, w tym kilku oficjeli zarówno z Korei Południowej, jak i z Birmy. Północnokoreańscy planerzy spakowali zapewne swoje walizki i przenieśli się do obozów reedukacyjnych, a stosunki pomiędzy dwoma krajami ponownie znacznie się pogorszyły.

Sytuacja znowu zmieniła się w roku ’85, kiedy Północ doświadczyła poważnej klęski powodziowej. Dość niespodziewana bratnia pomoc wpłynęła pozytywnie nie tylko na stosunki dyplomatyczne, ale także na umożliwienie spotkania rozdzielonych rodzin czy utworzenie dziwnych spółek joint-ventures, od których działalności w dużej mierze do teraz zależy PKB Korei Północnej. W międzyczasie Kim zrobił sobie tour po krajach realnego socjalizmu, w tym także po Polsce, która to – jak być może wiecie – była jednym z państw utrzymujących z KRLD dość dobre stosunki. Doszło nawet do tego, że nasi rodacy założyli w kraju Kimów szpital, edukowali jego studentów, a nawet aktywnie uczestniczyli w pracach Komisji Nadzorczej Państw Neutralnych, której zadaniem było monitorowanie stosunków pomiędzy zwaśnionymi stronami i mediacja w konfliktach.

Michaił Gorbaczow

Gorbaczow zapewne śnił się Kimowi po nocach (źródło: Wikipedia)

Tym czasem mniej uprzemysłowiony brat podniósł się po zalaniu, zaczął zarabiać realny hajs i w 1988 pierdolnął Olimiadę w Seulu (rząd Południa zapłacił Północy suty haracz za to, żeby żaden nacjonalistyczny debil nie wparował na stadion z bombą w gaciach). Bogacił się również drugi znienawidzony wróg KRLD, czyli Japonia, która jednak dała Kimowi uszczknąć co nieco ze swoich dóbr po tym, jak pod koniec lat ’70 uznała, że Korea nie jest nadal jej terytorium. To wszystko staruszek obserwował ze łzami w oczach, które to łzy zamieniły się zapewne w rwące strumienie, kiedy to w 1989 Związek Radziecki ostatecznie wyzionął ducha. Tym samym skończyła się pomoc finansowa za frajer, a perspektywy KRLD ostatecznie przestały rysować się w różowych – czy może raczej czerwonych – barwach.

Wyobrażam sobie, że nadszedł wreszcie pewien deszczowy poniedziałek, kiedy północnokoreańska wierchuszka siedziała w jakiejś szarej Sali, smutno popijając Don Perignon z kryształowych kieliszków, a rzeczony wódz zadał pytanie, którego wszyscy się obawiali: Co możemy zrobić, panowie, aby rosnąca potęga ekonomiczna marionetek z południa przestała stanowić zagrożenie dla naszej wielkiej (ale ciągle głodnej – swoją drogą, czemu oni tyle jedzą, chciwe skurwysyny) armii? To proste, odezwał się pomarszczony generał z końca Sali, przerywając codzienny rytuał drapania się po tyłku i rozmyślania o bujnych kształtach nowozatrudnionej pokojówki – Zbudujmy bombę atomową!

I to jest, kurwa, świetny pomysł, powiedział Kim. Let’s do this shit!

Członkostwo w Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej było rzecz jasna tylko zasłoną dymną. Najprawdopodobniej od samego „początku” (na cokolwiek by datować ów początek) KRLD dążyła do zbudowania bomby atomowej, a kolejne odmowy inspekcji odpowiednich zabudowań jasno wskazywały, że intencje Kima nie są do końca szczere. IAEA wskazywała między innymi, że reaktory w KRLD są zbyt małe, by były efektywne w odniesieniu do celu pozornego, to jest zasilania energią elektryczną północnokoreańskich miast. Ich rozmiar był jednakże idealny do tego, by stosunkowo szybko i skutecznie dostarczać pluton i wzbogacony uran. PRZYPADEK?

Pomimo tego, KRLD została w 1991 roku przyjęta do Organizacji Narodów Zjednoczonych, a George Bush wycofał własną broń jądrową z półwyspu ogłaszając jednocześnie, że stosunki pomiędzy zwaśnionymi krajami zmierzają ku lepszemu. Na te wszystkie dobra Korea Północna odpowiedziała najpierw poprzez kolejne wykręty względem inspektorów IAEA, a w 1994 roku – wystąpieniem z tej organizacji. Zastanawiam się, czy ktokolwiek był zaskoczony.

USA nieco spanikowało, pomimo tego, że Bill Clinton sam trochę był sobie winien, nakładając na nieprzewidywalny kraj dość surowe sankcje. Wysłany na rozmowy były prezydent Jimmy Carter nie wskórał w zasadzie nic poza utwierdzeniem całego świata w przekonaniu, że KRLD trzeba będzie cały czas przekupywać, żeby nie potrząsała kijkiem z uwiązaną na końcu wybuchową niespodzianką. A – no i dał Kimowi szklaną popielniczkę.

Przyparty do muru, ale jednocześnie zapewne skrycie triumfujący Kim Ir Sen tak się tym wszystkim podniecił, że w 1994 kipnął na serce, w wieku lat 82. Naród Korei Północnej buchnął płaczem, który pewnie było słychać aż na Grenlandii; a potem pogrążył się w trzyletniej żałobie. W tym klimacie władzę objął Kim Dzong Il – pierworodny syn Wiecznego Prezydenta, który z jednej strony potrzebował dopiero co zawartego układu z USA (choćby po to, żeby jego naród miał przynajmniej te kilkaset gram ryżu dziennie), a z drugiej musiał pokazać w kraju, że jest synem swojego nie do końca zrównoważonego ojca.

Część VII

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?