Airport Express, czyli jak znaleźć Pekin wśród spalin

Kiedy byłem w Chinach po raz pierwszy – bagatela – 8 lat temu, nie miałem okazji korzystać z żadnego lotniska poza tym w Hong Kongu. Między innymi z tego powodu upłynęło jeszcze trochę czasu, zanim zapakowaliśmy się do Airport Express i wyruszyliśmy w podróż do stolicy Państwa Środka.

Airport Express to chyba najszybsza i najtańsza opcja dostania się z lotniska do centrum Pekinu. Za 25 juanów (czyli około 12 zł) otrzymujemy okazję przejechania się 28-kilometrową trasą z maksymalną możliwą prędkością 110 km/h. Całość podróży na stację metra Dongzhimen (która jest jednocześnie jednym z hubów transportowych stolicy) trwa około 20 minut, a stamtąd w kolejne 20-40 minut można dojechać praktycznie w każde inne miejsce w Pekinie. Oczywiście, podobną trasę można również pokonać autobusem, ale chyba nikt po kilkunastogodzinnym locie z Polski nie ma ochoty gapić się przez okno i uważać na to, by wysiąść w odpowiednim miejscu – tym bardziej, że najprawdopodobniej nikt w pojeździe nie będzie w stanie nam z tym pomóc (szybko przekonaliśmy się, że pomimo zorganizowania Olimpiady w 2008 roku, Chińczycy nadal szprechają przede wszystkim po swojemu).

Nam cała podróż zajęła około godziny – 20 minut z lotniska, następnie parę minut na przesiadkę i wreszcie kolejne pół godziny w pekińskim metrze, które na szczęście oznakowane jest również w alfabecie łacińskim (i łatwiejsze do ogarnięcia niż choćby metro londyńskie). Nasza zarezerwowana kwatera mieściła się w hostelu ulokowanym o 15 minut żwawego spaceru od bram Zakazanego Miasta, także z czystym sumieniem mogę napisać, że dojazd z lotniska do historycznego centrum miasta to mniej więcej kwestia godziny.

In fact, dopiero wyjście z metra w okolicy hostelu było naszym pierwszym tego dnia kontaktem ze „świeżym” powietrzem. Cudzysłów oczywiście stąd, że Pekin jest obecnie jedną z najbardziej zanieczyszczonych stolic świata, a w miesiącach letnich lepiej nie wychodzić na zewnątrz bez maseczki, która chociaż częściowo odfiltruje wszędobylskie spaliny. Spaliny – dodam – na tyle problematyczne, że słoneczne dni w Pekinie w ciągu jednego roku można policzyć na palcu jednej ręki, a podczas Olimpiady Chińczycy uciekali się do pomocy zaawansowanej techniki, by rozpędzać chmury smogu zalegające nad miastem.  My na szczęście byliśmy na miejscu pod koniec kwietnia, co gwarantowało nie tylko brak letniego skwaru (który daje się odczuć nawet wtedy, kiedy trudno wzrokowo namierzyć pozycję słońca), ale także właśnie nieco lepszą jakość powietrza oraz – a może nawet przede wszystkim – znacznie mniejsze ilości turystów, których hordy przewalają się przez cały kraj w okresie wakacyjnym. Pamiętajcie o tym, kiedy będziecie planować własny wyjazd.

Pekin

Smog nie przerażał, ale było go wyraźnie widać

Nam jednak jeszcze nie w głowie było zwiedzanie. Zwłaszcza Beata chciała wreszcie zrzucić plecak i napić się czegoś zimnego, więc szybkim krokiem dostaliśmy się do Feel Inn – hostelu, który zarezerwowaliśmy tradycyjnie jeszcze w Warszawie (i który okazał się jedną z tych noclegowni, o których zapomina się zaraz po tym, jak opuści się jej progi: nie był w żaden sposób ani wybitnie dobry – no, może poza lokalizacją – ani wybitnie zły). Na miejscu doszliśmy do wniosku, że długi lot należy nagrodzić wypoczynkiem w warunkach lepszych niż te, które miał Jezus w Nazarecie. Początkowo zarezerwowany dorm ze współdzielonym kiblem przekuliśmy więc w dwójkę z naszą własną, nieco śmierdzącą łazienką i czymś, co po trzech piwach można było od biedy uznać za okno.

Piwa owe zresztą szybko wypiliśmy, choć nie duszkiem i raczej przy okazji wieczornego spaceru, na który jednak zdecydowaliśmy się po tym, jak trochę odsapnęliśmy i wywaliliśmy część gratów na najbardziej uniwersalny mebel podróżnika, czyli jedno z pokojowych łóżek. Spacer zresztą miał bardzo konkretny cel. Mianowicie, okazało się, że nasza miejscówka leży dosłownie rzut beretem od Nocnego Targu, który miałem już okazję odwiedzić kilka lat wcześniej. Czego by jednak nie mówić, nie marnuje się okazji, by drugi raz w życiu obejrzeć sobie ponadziewane na patyki skorpiony, które następnie są smażone w głębokim tłuszczu;, w związku z czym wzięliśmy w dłoń wspomniane wyżej piwo i pomaszerowaliśmy coś przekąsić.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2015 roku lub o Chinach oraz polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?