Pjongjang bez nadzoru: wstęp

Piiisk, jeb!

Taki dźwięk wydała furtka polskiej ambasady w Pjongjangu, kiedy 29 kwietnia 2015 roku stanęliśmy razem z Beatą po tej jej stronie, która nominalnie nie jest już terytorium RP. Była 10:30, a my rozpoczynaliśmy nasz nieskrępowany spacer po stolicy Korei Północnej.

Najpierw jednak kilka słów wstępu.

„Normalny” turysta przyjeżdżający do KRLD nie ma prawa poruszać się po mieście samodzielnie.  Organizator odbiera go z lotniska, pakuje do autokaru, a następnie przewozi bezpośrednio na wyspę Yanggak – do hotelu Yanggakdo. Jedynym obszarem, po którym zagraniczni turyści oficjalnie mogą się poruszać bez nadzoru, jest właśnie ten spłachetek lądu pomiędzy wschodnią a zachodnią częścią miasta, dość znacznie oddalony zresztą od większości tego, co w cywilizowanym świecie mogłoby uchodzić za atrakcje turystyczne. O samym hotelu powiem jeszcze kilka słów oddzielnie, także na razie musicie uzbroić się w cierpliwość.

Te zasady nie dotyczą rzecz jasna tych odwiedzających KRLD, którzy przyjeżdżają na miejsce robić interesy. Większość z nich zakwaterowana jest zazwyczaj w hotelu Koryo zlokalizowanym nieopodal dworca kolejowego i na ogół są to Chińczycy. Do tego tematu też jednak wrócę za jakiś czas.

Pjongjang - hotel Koryo

Hotel Koryo ledwo mieści się w kadrze

My, jako goście ambasady, mieliśmy zupełnie inny, choć nie do końca sprecyzowany status. Z jednej strony nie byliśmy pracownikami dyplomatycznymi, a po prostu turystami o niestandardowym miejscu zakwaterowania; z drugiej – nasz znajomy zabronił nam zabierania ze sobą paszportów, a naszym dokumentem tożsamości były ich kserokopie z odpowiednią wzmianką po północnokoreańsku, aby w razie przypału odeskortować nas do budynków ambasady. Z tak przygotowanymi „dokumentami” mogliśmy oficjalnie – przynajmniej w teorii – poruszać się samodzielnie po całym Pjongjangu i „najbliższych okolicach”, zdefiniowanych jako okrąg o promieniu około 60 km od miasta. Rzecz jasna, trudno było oczekiwać, że na piechotę przemierzymy jakiś znaczący dystans, ale stolicę mieliśmy do dyspozycji i zamierzaliśmy wykorzystać tę szansę.

Były jednak trzy problemy.

Pierwszym było (i generalnie jest) to, że obcokrajowcy – przyjmijmy, że teraz słowo to będę stosował do ludzi o statusie zbliżonym do tego, jaki mieliśmy my – mają nieoficjalny zakaz korzystania ze środków komunikacji publicznej (o których opowiem nieco szerzej w cyklu Jedź, baw się! PLUS). „Nieoficjalny”, albowiem nikt Wam tak naprawdę nie zabroni wsiąść do taksówki, metra czy autobusu, ale nie ma to sensu o tyle, że nie będziecie mieli jak zapłacić za przejazd. Zdarzają się oczywiście legendarne wyjątki – sami słyszeliśmy o stażystce dysponującej znajomością języka północnokoreańskiego, która regularnie korzystała z komunikacji publicznej. W tym wypadku jednak znajomość odpowiedniego narzecza była elementem kluczowym, podobnie jak obeznanie z samą kulturą odwiedzanego narodu. Normalnie jednak obcokrajowcy nie dysponujący tymi przymiotami i nie umiejący wkupić się jakoś w łaski miejscowych, nie mają prawa posiadać lokalnej waluty, a co za tym idzie – są zmuszeni przemierzać miasto na piechotę.

Pjongjang - jeden z tramwajów

Takim cudem techniki niestety się nie przejedziecie

Tu pojawia się problem numer dwa. Pjongjang nie jest wprawdzie miastem bardzo rozległym, ale komunistyczne standardy budownictwa sprawiają, że najważniejsze budynki znajdują się daleko od siebie, tak by wzajemnie nie przyćmiewały siebie lub swojej oprawy. Jak jeszcze przeczytacie, niejednokrotnie całe części dzielnic zbudowane są tak, by właściwie „podświetlić” niektóre monumenty. Tym samym spacer – zwłaszcza przy stosunkowo wysokiej temperaturze, a mieliśmy szczęście na nią trafić – potrafi być nie tyle męczący, co czasochłonny.

Co prostą drogą prowadzi nas do trzeciego problemu, a mianowicie faktu, że po 18:00 mieliśmy być z powrotem w ambasadzie, bowiem na ten dzień przypadały oficjalne obchody rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja, na które również byliśmy zaproszeni (i – gwoli ścisłości – bardzo się z tego powodu cieszyliśmy).

Kwestią nie tyle problemową, co zagadkową było również to, czy faktycznie poruszaliśmy się po mieście bez nadzoru. Jak się szybko okazało, rzeczywiście nikt nie interferował w naszą trasę, nawet kiedy kilkukrotnie zapuściliśmy się „na zaplecza” osiedli mieszkaniowych, żeby podejrzeć sobie zwykłych ludzi mieszkających na miejscu. Poza jednym niewielkim przypadkiem, żaden policjant czy wojskowy nie zwrócił nam również uwagi na to, że robimy „nieładne” zdjęcia. Można więc było uznać, że wszystko jest w porządku. Z drugiej jednak strony trudno uwierzyć w to, by służby Korei Północnej nie potrafiły odróżnić normalnych działań podejmowanych przez turystę o specjalnym statusie od tych, które faktycznie mogłyby zostać uznane za jakiś typ działania wywrotowego; podobnie jak w to, by Koreańczycy z północy nas nie obserwowali. Moim skromnym zdaniem tak czy owak mieliśmy z Beatą dyskretny ogon, który śledził nasze posunięcia i był gotów zareagować, jeśli zaczęlibyśmy robić nieprzystojną siarę. Jako jednak, że najwyraźniej siary nie robiliśmy, to przez cały spacer pozostawiono nas w spokoju.

Tak czy owak, mieliśmy na nasz spacer 7 godzin z niewielką górką, a Pjongjang stał przed nami otworem. Pozostało nam niepewnie ruszyć przed siebie.


Podobał Ci się ten wpis? Poczytaj inne notki o Korei Północnej! Możesz również polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

komentarzy 13

  1. Natalia I Zapiski ze świata 10 listopada 2015
    • Brewa 10 listopada 2015
  2. Martina Zawadzka 10 listopada 2015
    • Brewa 10 listopada 2015
  3. Natalia - Full-time holiday 10 listopada 2015
    • Brewa 11 listopada 2015
  4. Kamil Białas 13 listopada 2015
    • Brewa 13 listopada 2015
  5. Natalia | Biegun Wschodni 13 listopada 2015

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?