Wrocław, czyli seria niefortunnych zdarzeń, cz. 2

Nasz drugi dzień we Wrocławiu był krótki, ale na tyle bolesny, że postanowiłem poświęcić mu oddzielną notkę. Jeśli jesteście niecierpliwi, to jej bottom-line jest taki: nie jedźcie samochodem do Wrocławia. Historia dla cierpliwych poniżej:

No więc drugiego dnia (była to niedziela słoneczna mniej więcej tak samo, jak luty na Svalbardzie) zwlekliśmy się z łóżek koło 9:00, kontem oka widząc, że na poprawę pogody nie ma co liczyć: nadal lało, duło i w ogóle było totalnie po chuju. Mimo to postanowiliśmy wyciągnąć maksimum z dnia, który już od samego początku zapowiadał się tragicznie, spakowaliśmy manatki i zeszliśmy do samochodu jednego z M&M’sów, zaparkowanego dogodnie naprzeciwko hostelu.

I tu skucha: okazało się, że ul. Kazimierza Wielkiego na tym odcinku jest odgrodzona od chodnika ścieżką rowerową, a co za tym idzie – na dość długim jej odcinku nie wolno parkować. O tym fakcie widzieli najwyraźniej właściciele innych samochodów, które jeszcze w sobotni wieczór szczelnie zapychały całe pobocze, by w niedzielę zniknąć niczym Crocsy rzucone do Biedronki. Jedynym samochodem, który nie zniknął, był ten nasz – nowiutka Skoda Rapid, odebrana przez mojego kumpla z salonu dosłownie 5 dni wcześniej. Tym, co się natomiast magicznie POJAWIŁO, była solidna blokada, dumnie pyszniąca się na kole nakrapianą rdzą żółcią. Heheszkom nie było końca, telefon do strażników miejskich został wykonany i już 30 minut później blokada została zdjęta, a kilkadziesiąt polskich złotych zmieniło właściciela na podstawie odpowiedniego druczku. JESZCZE nie było tragedii.

Nieco zdemoralizowani, ale nie ostatecznie, ruszyliśmy z kopyta na drugi brzeg Odry, po drodze mijając (lub przemierzając) sławne wrocławskie mosty, na czele ze Zwierzynieckim, znanym z kilku polskich produkcji filmowych; czy – chyba najsłynniejszym – Grunwaldzkim. Nie zatrzymywaliśmy się na zdjęcia, bo nadal lało jakby się kto wściekł.

Wrocław - Most Zwierzyniecki

Słynne mosty Wrocławia fotografowałem z samochodu. Bo-łalo

Pierwszy krótki przystanek, zaliczony zasadniczo tylko przeze mnie, zaplanowaliśmy pod Halą Stulecia. Nie było co liczyć na pokaz fontann, bo raz, że było za wcześnie, a dwa, że na co komu fontanna, jak tyle wody leci z góry. Porobiłem trochę zdjęć, wycisnąłem przemoczony futerał do aparatu i ruszyliśmy dalej – w stronę atrakcji, na którą najbardziej liczyliśmy, czyli sławnego na całą Polskę Afrykarium.

Wrocław - Hala Stulecia

To najlepsze, bo Hala Stulecia była w stanie zaoferować w taką pogodę

Nasz kierowca, nawykły do komfortu i nie lubiący chodzić pieszo w niesprzyjającej aurze, uparł się, że staniemy jak najbliżej ogrodu zoologicznego. Dzięki temu (i z nie do końca jasnych przyczyn) już chwilę później skręcaliśmy w ulicę Monte Cassino, zbliżoną do Afrykarium na tej samej zasadzie, na jakiej Berlin zbliżony jest do Dusseldorfu. Traf chciał, że przed nami w tę samą ulicę skręcała pewna pani. Jak się potem okazało, Pani owa miała refleks nieco lepszy niż brzydsza połówka naszych M&M’sów, bowiem zdążyła zahamować przed bardzo asertywnym staruszkiem, który swoim samochodem wychylił się z ulicy, nomen-omen, Smętnej. Nasz samochód zahamować nie zdążył, wynikiem czego był straszny huk, chwilowa następcza głuchota wszystkich pasażerów, a także biała zamieć, przywodząca na myśl stado łasic wpuszczonych do magazynu z mąką. Konkretną przyczynę tych wypadków prezentuję poniżej, w formie wiele mówiącej ryciny:

Skoda Rapid - poduszki powietrzne

Ta-DAAAA!

Summa summarum, w naszym transporcie wystrzeliły poduchy, a wraz z nimi poszło się jebać wspomaganie oraz pasy bezpieczeństwa. Nie muszę chyba mówić, że żadna z tych przypadłości nie ułatwiała dalszej jazdy, a wręcz ją uniemożliwiała. Następne 1,5 godziny spędziliśmy więc nie w Afrykarium, a słuchając naszego radosnego kierowcy, naprzemiennie klnącego na czym świat stoi i wykonującego telefony do assistance Skody. To, swoją drogą, wykonało kawał dobrej roboty, bo laweta podjechała bardzo sprawnie, podobnie zresztą jak samochód zastępczy. Kolejny hajs tymczasowo zmienił właściciela (nie chcecie wiedzieć, ile kosztuje hol z Wrocławia do Warszawy), a my – niespodzianka – ostatecznie nie trafiliśmy do Afrykarium.

Wrocław - Sępolno

Za to czekając na lawetę mogliśmy chwilę połacić sobie po Sępolnie. Profit?

W ramach nagrody pocieszenia podjechaliśmy za to pod wieżę ciśnień przy ul. Sudeckiej, której postanowiłem nie przepuszczać. Jako fan dziwnych wież, bardzo chciałem przynajmniej zrobić jej kilka zdjęć, odpuściłem natomiast wchodzenie do środka, jako że na miejscu jest tylko restauracja, nie mająca zresztą szczególnie wybitnej opinii. Wzmiankowana wieża to jedna z 20 tego typu konstrukcji wzniesionych we Wrocławiu, ale zdecydowanie najbardziej oryginalna. Jej elementem charakterystycznym jest prześwitujący (dla wielbicieli trudniejszych słów: „ażurowy”) trzon, składający się z 9 filarów. Całości dopełnia elewacja z estetycznej cegły klinkierowej, kilka płaskorzeźb oraz mała wieżyczka, z której można dostać się na taras widokowy. Jeśli ktoś lubi takie budowle, to warto do niej podskoczyć.

Wrocław - Wieża ciśnień - Sudecka

Wieża ciśnień zaliczona, ergo wizyta udana

Po wizycie w wieży czasu starczyło nam już tylko na szybki obiad w przygodnym KFC, po którym M&M’sy odstawiły nas na wrocławskie lotnisko, swoją droga całkiem wyględne. Co ciekawe, kiedy my wysiadaliśmy z autobusu pod naszym mieszkaniem, mając za sobą krótki lot i powiązane transporty, druga połowa naszej wycieczki już dojeżdżała do Warszawy, ostatecznie udowadniając tezę, o której pisałem w pierwszej części tej notki, związaną z opłacalnością czasową lotu z Modlina do Wrocławia i z powrotem.

Jednakowoż, mimo serii niefortunnych zdarzeń, które miały miejsce podczas naszego pobytu w stolicy Dolnego Śląska, a także mimo pogody godnej stolicy Wielkiej Brytanii w środku pochmurnego października, naszą wycieczkę do Wrocławia wspominam bardzo dobrze i polecam odwiedziny w tym mieście każdemu, kto jeszcze na miejscu nie był. Wstyd przyznać, ale ja nadrobiłem tę zaległość dopiero w 2016 roku, wcześniej będąc w mieście jedynie przejazdami. Czuję też, że na tych jednych odwiedzinach się nie skończy.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Polsce i polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

komentarzy 5

  1. Ola 7 czerwca 2016
    • Brewa 7 czerwca 2016
  2. M&M's 7 czerwca 2016
  3. Fyrcek 27 maja 2020

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?