Na weekend do Belgii – Brugia

Brugia, ach Brugia! W teorii cały nasz wyjazd do Belgii miał na celu odwiedzenie tego jednego miasta, opisywanego powszechnie jako jedno z najpiękniejszych w całej Europie. Przyznam: i na mnie Brugia zrobiła wrażenie, chociaż po czasie jestem skłonny stwierdzić, że Gandawa podobała mi się bardziej – być może także z racji na szczodrze serwowane przez to miasto rozrywki natury alkoholowo-muzycznej.

Początki naszego krótkiego, przerywanego romansu z Brugią nie były łatwe – już wjeżdżając do miasta byliśmy niemal pewni, że i tu nie znajdziemy noclegu, a pewność szczątkowa szybko została przekuta w stuprocentową. Pewnego rodzaju kuriozum jest fakt, że to miasto – jedno z najczęściej odwiedzanych w tej części Starego Kontynentu – dysponuje zaledwie niecałą dziesiątką hosteli, w których wszystkie robią bokami w sezonie. Jeśli więc czekacie, aż z nieba spadnie Wam doskonały pomysł na biznes, to oto i on: otwórzcie hostel w Brugii. Zresztą, możecie otworzyć również hotel – tych wprawdzie jest na miejscu zdecydowanie więcej, ale zupełnie nie zmienia to lipcowej sytuacji z (nie tylko budżetowym) zakwaterowaniem, która jest po prostu tragiczna.

Postawieni przed pewnego rodzaju faktem dokonanym, postanowiliśmy nie przejmować się kwestią tego, gdzie złożymy nasze zmęczone ciała na noc (w końcu dzień wcześniej jakoś sobie poradziliśmy) i ruszyliśmy w miasto.

Brugia - cukiernia

Tego typu czekoladowe ciekawostki cieszą się w Brugii ogromną popularnością

Brugia oferuje niemało – zwłaszcza dla wielbicieli architektury okołośredniowiecznej. Sam za siebie mówi fakt, że nawet nowsze domy (o ile lata 70’ XIX wieku można uznać za nieodległy okres) w tym mieście budowane były tak, by przypominać te kilkusetnie, a tym samym nie burzyć magicznego klimatu, jaki utrzymuje się nawet daleko poza jego centralną częścią. Poza starymi budynkami, Brugia może pochwalić się także solidną dawką wpływu na dzieje świata – to właśnie tu w 1292 roku powstało coś, co można by nazwać wczesną wersją giełdy papierów wartościowych. Nawet jeśli to nikomu nie zaimponowało, to zrobiły to dwa kawałki kultury popularnej, których akcja osadzona była właśnie w Brugii. W 1892 roku ukazała się książka Bruges-la-Morte, opisująca miasto raczej w ciemnych barwach – jako siedlisko biedy i najgorszych mętów. Trwająca ówcześnie moda sprawiła, że owe ciemne barwy przyciągnęły do miasta chmarę spragnionych najszczerszego naturalizmu turystów. Podobny w wymowie wizerunek Brugii w filmie Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj z Colinem Farellem zrobił dokładnie to samo ponad 115 lat później, na zawsze przypieczętowując los miasta jako belgijskiego hubu turystycznego, pobudowanego na podstawach zupełnie odbiegających od rzeczywistości.

Brugia

No faktycznie – brud i smród…

Brugijskie stare miasto to plątanina przytulnych, wąskich uliczek, po których można błądzić godzinami, szukając tego jednego-jedynego sklepu z pamiątkami, który dokładnie w tym miejscu widzieliśmy 2 godziny wcześniej. Na szczęście z pomocą zawsze przyjdzie tutejsza Dzwonnica – ładniejsza, a przede wszystkim wyższa niż ta gandawska, dzięki czemu nie stracicie jej z oczu nawet, jeśli bardzo byście chcieli. Tak naprawdę ani do samej dzwonnicy (nieopodal której znajduje się bardzo przyzwoite i zaawansowane technicznie muzeum… oczywiście je olaliśmy), ani do wielu, wielu innych tutejszych zabytków nawet nie chciało nam się wchodzić – Brugia nie została stworzona jako miasto do oglądania „od wewnątrz” i zdecydowanie fajniej jest po prostu pokręcić się po jej licznych zaułkach, od czasu do czasu siadając w jednej z licznych knajpek (z dziką przewagą cukierni). W tej ostatniej kategorii warto zwrócić uwagę na fryterię De Gentpoorte, zlokalizowaną (niespodzianka) przy bramie miejskiej w drodze na Gandawę. Podobno jest to jedno z ulubionych miejsc, w których miejscowi żrą swoje ukochane fryty, chociaż na pewno splendoru nie dodaje mu fakt, że jest zamknięte w weekendy.

Brugia - Dzwonnica

Tak – Dzwonnica jest krzywa jak sam skurwysyn

Brugia potrafi też zaskoczyć zupełnie niestandardowymi rzeczami. Jest to jedno z tych niewielu miast z obszernym rynkiem, w którym trudno zaobserwować jakiekolwiek gołębie. Być może jest to jakoś związane z tym, że na wieży jednego z kościołów parę lat temu gniazdo uwiły sobie sokoły wędrowne… Miasto poszło za ciosem i, skoro niechcący uporało się już z najbardziej uporczywymi z obstrajtuchów, postanowiło zawalczyć także z obszczymurami. Tym sposobem co poniektóre ściany w mieście zostały pokryte specjalną substancją, odbijającą płyny bezpośrednio na spodnie jegomościów, którzy po kilku piwach mają ochotę na własnych portkach sprawdzić działania nano-technologii. Nauka: 1, sikający na ściany: 0. Ten krótki peleton ciekawostek zamknijmy czymś, co przypomni nam o naszym polskim Wrocławiu: w XIX wieku co bogatsi obywatele Brugii płacili podatki wymierzane na podstawie ilości okien w posiadanych nieruchomościach. Z tego względu naprawdę spora liczba miejscowych domów może pochwalić się obecnie zamurowanymi otworami okiennymi, z których niektóre pomalowane są tak, by z daleka nikt nie dopatrzył się oszustwa…

Brugia

Jeden ze starych domów nad kanałem

Moim zdaniem jednak, najbardziej niedocenianą częścią Brugii jest jego północno-wschodnia część, w której ulokowane są 4 wypasione wiatraki, czające się na brzegu rzeki jak jacyś cholerni, holenderscy partyzanci. Brakuje tylko tulipanów. Mam jakąś dziwną słabość do tego typu budowli i bardzo zależało mi na tym, żeby obmacać dokładniej chociaż jeden, w związku z czym (już w dzień wylotu z Belgii) cała nasza wesoła gromadka była zmuszona do krótkiego, ale dość męczącego spaceru pod górkę, odbytego w ostrym, lipcowym słońcu. To było bardzo przyjemne 10 minut, zwieńczone całkiem udanymi zdjęciami.

Brugia - Wiatrak

To zdecydowanie jest moje ulubione

Dość mocno żałowaliśmy, że nie możemy w Brugii spędzić naszego ostatniego wieczora w kraju komiksów i frytek, najchętniej w towarzystwie mocno schłodzonych kufli lokalnego piwa. Ból był tym ostrzejszy, że podobno to stosunkowo niewielkie miasto najlepiej wygląda właśnie podczas zachodu słońca, kiedy z ulic znika zarówno dziki gorąc, jak i ludzie. Nie bardzo mieliśmy jednak ochotę na kolejną noc spędzoną w samochodzie, więc postanowiliśmy wykombinować coś innego, przy okazji na spontanie odwiedzając jeszcze jedno belgijskie miasto. Od słowa do słowa ustaliliśmy, że wyra wygodniejszego niż siedzenia naszego Volkswagena poszukamy w Ostendzie, oddalonej od Brugii o niecałe 30 kilometrów. Koniec końców pomysł okazał się nad wyraz trafiony, ale nie uprzedzajmy faktów.


Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Belgii i polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Comment 1

  1. Marcin BWZ 30 marca 2019

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?