Buchara – kolejne uzbeckie must see

Jeśli trio miast: Chiwa, Buchara i Samarkanda porównalibyśmy do korony, to Chiwa byłaby złotą obręczą, Samarkanda klejnotem koronnym, natomiast Buchara byłaby tymi wszystkimi kamieniami szlachetnymi, ozdobnikami i innymi pierdoletami, które stanowią o wyglądzie całości. Najprościej mówiąc – może Buchara nie świeci najjaśniej w Złotej Trójcy uzbeckich miast Jedwabnego Szlaku, ale bez niej pozostałe dwa to tylko świecidełka pozbawione kontekstu.

Tankowanie (i nie tylko) w Uzbekistanie

Zanim jednak zajmiemy się Bucharą, warto powiedzieć dwa słowa o dojeździe do niej. I nie, tytuł tej ramki to nie luźny wstęp do opisu kolejnej libacji alkoholowej.

Jak być może pamiętacie, nasz transport do Buchary był niejako wliczony w wycieczkę po twierdzach starożytnego Chorezmu. Pomijając fakt, że całość 5-godzinnej trasy spędziliśmy w towarzystwie przesympatycznych Niemców na emeryturze, to podczas drogi doświadczyliśmy nieco czegoś, co można nazwać „autentycznym Uzbekistanem”.

Po pierwsze – zatrzymaliśmy się na posiłek w przydrożnej knajpie pośrodku niczego (przy czym „niczym” był głównie wciskający się wszędzie piach). Spore zdziwienie w całej grupie wzbudził fakt, że specjalnością lokalu znajdującego się w środku pustyni była… ryba (gatunku mi kompletnie nieznanego – nie to, żebym się dopytywał). Za 80 tys. sum (czyli trochę powyżej 100 zł) otrzymaliśmy możliwość wyboru rybiej tuszki, którą następnie skonsumowaliśmy w 4 osoby. W cenę wchodziła nie tylko doskonała ryba (włączając w to głowę, czyli podobno jej najlepszą część), ale również przystawki i napitki. Nasz kierowca, rzecz jasna, żarł za darmo jak ostatni dziad proszalny, ale w zamian za to usługiwał nam przy stole i niemal spuchł z dumy, kiedy zaoferowaliśmy mu najmniej pożądany przez Europejczyków kawałek. Tak, chodzi o rybi ryj.

Po drugie – kilkadziesiąt minut po posiłku zatrzymaliśmy się na tankowanie samochodu, która to czynność urasta w Uzbekistanie do rangi małej przygody. Cała procedura podobno podyktowana jest kwestiami bezpieczeństwa, a rozpoczyna się od tego, że pasażerowie wszystkich tankujących samochodów wysadzani są przed stacją benzynową, po czym kieruje się ich na jej drugi koniec. Kierowca, niczym paliwowy Indiana Jones, wbija na stację sam, po czym – najwyraźniej ryzykując życie – tankuje auto pod baczną obserwacją obsługi stacji. Po zakończeniu tej ekstremalnej czynności ociera pot z czoła, a następnie podjeżdża po zgromadzonych pod wiatą pasażerów, by kontynuować przejazd. Jakkolwiek śmieszne by się to wydawało, to całość procedury faktycznie może być uzasadniona – głównie panującymi w Uzbekistanie upałami.

Po dojeździe do Buchary, obfitującym – poza powyższymi przygodami – głównie w drzemki, bardzo szybko znaleźliśmy lokum na najbliższe dwie noce. Generalnie znalezienie noclegu w Bucharze to prosta sprawa. Wystarczy zawiązać oczy i iść przed siebie – w ciągu 10 sekund wpadniecie na jakiś hotel. My wybraliśmy bezimienny przybytek znajdujący się na tyłach hoteli New Moon i Kavsar – był on tyleż niepozorny z zewnątrz, co naprawdę pojechany w środku (włączając w to bardzo klimatyczny dziedziniec). Krakowskim targiem zapłaciliśmy 35 dolców za dwie noce, rozwaliliśmy trochę gratów w pokoju, którego ściany wyklejone były srebrną tapetą, a sufit ozdobiony potężną sztukaterią, po czym ruszyliśmy na pierwszy spacer po bucharskich ulicach.

Buchara - hotel

Nie ma, że biednie!

Jeśli jednak wolicie nie chodzić po Bucharze na ślepo i cenicie sobie możliwość obejrzenia zdjęć miejsca noclegowego jeszcze przed wyjazdem, to hotel albo inny guesthouse możecie zawczasu klepnąć sobie tutaj.

Historia Buchary w skrócie

Buchara to – w wolnym tłumaczeniu – Filar Islamu. Tenże był ważną stolicą mniejszych królestw już w IX i X wieku naszej ery, by w 1220 roku wpaść w łapy samego Dżyngis Chana, a następnie Timura. Prawdziwym blaskiem Buchara zaczęła jednak jaśnieć dopiero w XVI wieku, kiedy to została stolicą Chanatu Buchary, pod wodzą mongolskiej dynastii Szejbanidów. W tym okresie miasto dobiło do ponad 100 medres (islamskich szkół) oraz ponad 300 meczetów. W XVIII wieku zaczął się powolny upadek, do którego przyczynił się między innymi dość niesympatyczny władca Nasrullach Khan, zwany po przyjacielsku „Rzeźnikiem”. Nasrullach wsławił się tym, że – aby wstąpić na tron – pomógł odwalić kitę ponad 30-tce swoich krewnych. Kiedy na okoliczne tereny wparowała pierwsza tura Ruskich (jeszcze za cara), Buchara dość szybko się poddała. Manewr ten powtórzyła także 40 lat później, tym razem przed drugą turą – tym razem z gruntu czerwoną. Co prawda był to tylko wybieg, aby szybko i skutecznie wymordować bolszewicką delegację, ale wszyscy wiemy, jak kończą się takie psikusy. Wkurwieni Rosjanie wysłali armię i, po krótkim oblężeniu, wreszcie zdobyli miasto. Po jeszcze paru zrywach wolnościowych (jeden z nich zakończył się krótkim okresem niepodległości), Buchara została ostatecznie włączona do Związku Radzieckiego, by po jego rozpadzie przypaść Uzbekistanowi.

Co tu dużo gadać: Buchara jest przepięknym miastem, choć – głównie przez liczbę zwiedzających na miejscu – powoli przekształca się w typowy „kurort”. Większość Niemców w klapkach spotkacie na placu Lyabi-Hauz, znanym z dużego oczka wodnego, wokół którego jak grzyby po deszczu rozkwitają restauracje i lokale z muzyką na żywo, którą słuchać aż pod twierdzą Ark. Wokół placu dumnie prężą się przeróżne stare budynki, w tym przede wszystkim medresa Nadira Divanbegi, stojąca w tym miejscu od dobrych paruset lat. Wejście do niej w teorii jest płatne, ale po godzinie 18:00 biletowa się zwija i można spokojnie wejść do środka. Niemniej, najciekawsza część medresy to jej zewnętrzne, ozdobione robiącymi wrażenie wizerunkami pawi. Jest to o tyle ciekawe, że religia islamska wprost zabrania przedstawiania wizerunków żywych stworzeń. Cóż, nie od dziś Uzbecy mają wyjebane.

Buchara - medresa Nadira Divanbegi

Może pawika?

Idąc dalej w kierunku z grubsza zachodnim, miniecie zadaszone bazary – w tym sławny „bazar cinkciarzy”, na którym bez trudu wymienicie walutę (wystarczy spytać kogokolwiek, kto nie wygląda na Niemca ze zbyt dużą ilością hajsu). Po skręceniu w kierunku północnym miniecie najpierw muzeum dywanów (jeśli kogoś to jara, to zapraszam – grunt, że zlokalizowane jest w najstarszym meczecie Azji Centralnej, datowanym na IX wiek), po czym dojdziecie do medresy Ulugbek – przepięknej, ale desperacko wymagającej odrestaurowania. Naprzeciwko niej znajduje się (a to niespodzianka) kolejna medresa, w której można odwiedzić muzeum rzeźby drewnianej. Znacie mnie już – sami się domyślcie, czy w nim byłem.

Buchara - medresa Ulugbek

Medresa się sypie, także polecam pośpiech

Znowu skręcając na zachód, natkniecie się na jedno z najważniejszych miejsc w Bucharze, czyli na minaret Kalon. Wieża ta, zbudowana w 1127 roku i będąca ówcześnie najwyższą budowlą w Azji Centralnej, to 47 metrów pięknej murarskiej roboty, nieco zawadiacko przechylonej na jedną stronę. Spodobała się nawet Dżyngis Chanowi, który łaskawie zostawił ją na miejscu. Do wieży wejść nie można, podobnie jak do zlokalizowanej obok niej Medresy Mir-i-Arab, która nadal funkcjonuje – przez drewniane przepierzenie zobaczycie studentów, zupełnie nie po islamsku napieprzających na tabletach w Angry Birds.

Buchara - Kalon

Minaret widać z daleka

Spacer po historycznej części Buchary można zakończyć przy twierdzy Ark (zdjęcie z nagłówka) – fortecy z prawdziwego zdarzenia, która w 1920 roku na tyle długo opierała się Bolszewikom, że machnęli na nią ręką i po prostu ją zbombardowali. Twierdza Ark to najstarsza konstrukcja w Bucharze, datowana na V wiek naszej ery. Zabawa z Rosjanami skończyła się tym, że 80% jej wewnętrznych zabudowań leży w gruzach, ale to co zostało można zwiedzić, płacąc za tę przyjemność 5000 sum. Czy warto wyłożyć tę sumę? Wydaje mi się, że nie. Największą zabawą jest tak naprawdę odbijanie się od ścian, odgradzających turystów od części, do których nie można wchodzić, a otwarty meczet, stajnie czy plac koronacyjny nie robią szczególnego wrażenia, zwłaszcza w porównaniu innymi atrakcjami Buchary. Trochę śmiechu generuje też zgromadzona w jednym z pomieszczeń kolekcja wypchanych zwierząt, którą spokojnie można by zgłosić na facebookowego fanpage’a Crap taxidermy. Jeśli jednak lubicie takie klimaty, to 5000 sum nie jest aż tak wygórowaną sumą. Jeśli dołożycie do tego połowę tej kwoty, to możecie wejść jeszcze do położonego niedaleko od twierdzy Zindonu, czyli byłego więzienia przemianowanego na Muzeum Prawa i Legislacji, radośnie udostepniającego zwiedzającym takie eksponaty jak kompletnie wyposażona sala tortur oraz cela, w której więźniowe trzymani byli w towarzystwie skorpionów, robactwa i innych mało rozmownych współlokatorów tego sortu.

Buchara - Twierdza Ark - muzeum

Oto kurewsko przerażona sowa

W okolicy twierdzy jest jeszcze kilka innych, mniej znaczących budowli, w tym całkiem ładny letni meczet i post-radziecka wieża ciśnień, nieco przypominająca tę stojącą w Ciechanowie. Za leżącym obok parkiem rozciąga się natomiast „normalna” część Buchary, nie stanowiąca ani specjalnej atrakcji, ani okazu czystości.

Po tym wszystkim warto jeszcze przeleźć całą drogę powrotną na plac Lyabi-Hauz, a następnie jeszcze kawałek, by – pośród normalnych zabudowań mieszkalnych – odnaleźć niewielki Char Minar. Ten budynek, będący gwiazdką z okładki ostatniej edycji przewodnika Lonely Planet po Azji Centralnej, to urocza pozostałość po niegdysiejszej medresie, zbudowanej w 1807 roku, a następnie zrównanej z ziemią. W środku znajdziecie sklepik, w którym przemiła pani postara się wcisnąć Wam przeróżne pamiątki, wycenione dwa razy wyżej niż w innych miejscach w mieście. Sam budyneczek może nie robi ogromnego wrażenia, ale jego nieco hinduski styl jest miłą odmianą po ultra-maratonie medres i meczetów.

Buchara - Char Minar

Gwiazda z okładki

Gdzie zjeść w Bucharze?

Jak być może już wiecie, nie jestem jakimś mega-fanem jedzenia w ogóle, ale Buchara ujęła mnie pod tym względem jednym miejscem, o którym warto napisać. Jeśli pod zadaszonym „bazarem cinkciarzy” nie skręcicie na północ i pójdziecie prosto, to szybko dojdziecie do niewielkiego placyku z fontanną. Na jego wschodnim skraju zobaczycie byłą, przewodnikowo bezimienną medresę, która została przekształcona w restaurację Mavrigi. Lokal ma niesamowity klimat – medresa nie jest duża, a na patio rośnie całkiem solidne drzewo, które rzuca miły cień na kilkanaście stolików. Jedzenie jest tanie (dwie osoby zjedzą tu syty posiłek za równowartość 30 zł), obsługa bardzo przyjazna, a do tego nie dociera tu zbyt wielu turystów, skuszonych knajpami w bardziej popularnych rejonach. My dodatkowo mieliśmy szczęście załapać się tu na kręcenie teledysku do kawałka jakiegoś lokalnego muzyka, który był na tyle uprzejmy, że przesłał mi utwór bluetoothem wprost na mój telefon. Obawiam się, że za jakich czas go usłyszycie.

Buchara - restauracja Mavrigi

Miło jest zjeść w takim otoczeniu

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Uzbekistaniepolubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?