Buchara – kolejne uzbeckie must see
Jeśli trio miast: Chiwa, Buchara i Samarkanda porównalibyśmy do korony, to Chiwa byłaby złotą obręczą, Samarkanda klejnotem koronnym, natomiast Buchara byłaby tymi wszystkimi kamieniami szlachetnymi, ozdobnikami i innymi pierdoletami, które stanowią o wyglądzie całości. Najprościej mówiąc – może Buchara nie świeci najjaśniej w Złotej Trójcy uzbeckich miast Jedwabnego Szlaku, ale bez niej pozostałe dwa to tylko świecidełka pozbawione kontekstu.
Po dojeździe do Buchary, obfitującym – poza powyższymi przygodami – głównie w drzemki, bardzo szybko znaleźliśmy lokum na najbliższe dwie noce. Generalnie znalezienie noclegu w Bucharze to prosta sprawa. Wystarczy zawiązać oczy i iść przed siebie – w ciągu 10 sekund wpadniecie na jakiś hotel. My wybraliśmy bezimienny przybytek znajdujący się na tyłach hoteli New Moon i Kavsar – był on tyleż niepozorny z zewnątrz, co naprawdę pojechany w środku (włączając w to bardzo klimatyczny dziedziniec). Krakowskim targiem zapłaciliśmy 35 dolców za dwie noce, rozwaliliśmy trochę gratów w pokoju, którego ściany wyklejone były srebrną tapetą, a sufit ozdobiony potężną sztukaterią, po czym ruszyliśmy na pierwszy spacer po bucharskich ulicach.
Co tu dużo gadać: Buchara jest przepięknym miastem, choć – głównie przez liczbę zwiedzających na miejscu – powoli przekształca się w typowy „kurort”. Większość Niemców w klapkach spotkacie na placu Lyabi-Hauz, znanym z dużego oczka wodnego, wokół którego jak grzyby po deszczu rozkwitają restauracje i lokale z muzyką na żywo, którą słuchać aż pod twierdzą Ark. Wokół placu dumnie prężą się przeróżne stare budynki, w tym przede wszystkim medresa Nadira Divanbegi, stojąca w tym miejscu od dobrych paruset lat. Wejście do niej w teorii jest płatne, ale po godzinie 18:00 biletowa się zwija i można spokojnie wejść do środka. Niemniej, najciekawsza część medresy to jej zewnętrzne, ozdobione robiącymi wrażenie wizerunkami pawi. Jest to o tyle ciekawe, że religia islamska wprost zabrania przedstawiania wizerunków żywych stworzeń. Cóż, nie od dziś Uzbecy mają wyjebane.
Idąc dalej w kierunku z grubsza zachodnim, miniecie zadaszone bazary – w tym sławny „bazar cinkciarzy”, na którym bez trudu wymienicie walutę (wystarczy spytać kogokolwiek, kto nie wygląda na Niemca ze zbyt dużą ilością hajsu). Po skręceniu w kierunku północnym miniecie najpierw muzeum dywanów (jeśli kogoś to jara, to zapraszam – grunt, że zlokalizowane jest w najstarszym meczecie Azji Centralnej, datowanym na IX wiek), po czym dojdziecie do medresy Ulugbek – przepięknej, ale desperacko wymagającej odrestaurowania. Naprzeciwko niej znajduje się (a to niespodzianka) kolejna medresa, w której można odwiedzić muzeum rzeźby drewnianej. Znacie mnie już – sami się domyślcie, czy w nim byłem.
Znowu skręcając na zachód, natkniecie się na jedno z najważniejszych miejsc w Bucharze, czyli na minaret Kalon. Wieża ta, zbudowana w 1127 roku i będąca ówcześnie najwyższą budowlą w Azji Centralnej, to 47 metrów pięknej murarskiej roboty, nieco zawadiacko przechylonej na jedną stronę. Spodobała się nawet Dżyngis Chanowi, który łaskawie zostawił ją na miejscu. Do wieży wejść nie można, podobnie jak do zlokalizowanej obok niej Medresy Mir-i-Arab, która nadal funkcjonuje – przez drewniane przepierzenie zobaczycie studentów, zupełnie nie po islamsku napieprzających na tabletach w Angry Birds.
Spacer po historycznej części Buchary można zakończyć przy twierdzy Ark (zdjęcie z nagłówka) – fortecy z prawdziwego zdarzenia, która w 1920 roku na tyle długo opierała się Bolszewikom, że machnęli na nią ręką i po prostu ją zbombardowali. Twierdza Ark to najstarsza konstrukcja w Bucharze, datowana na V wiek naszej ery. Zabawa z Rosjanami skończyła się tym, że 80% jej wewnętrznych zabudowań leży w gruzach, ale to co zostało można zwiedzić, płacąc za tę przyjemność 5000 sum. Czy warto wyłożyć tę sumę? Wydaje mi się, że nie. Największą zabawą jest tak naprawdę odbijanie się od ścian, odgradzających turystów od części, do których nie można wchodzić, a otwarty meczet, stajnie czy plac koronacyjny nie robią szczególnego wrażenia, zwłaszcza w porównaniu innymi atrakcjami Buchary. Trochę śmiechu generuje też zgromadzona w jednym z pomieszczeń kolekcja wypchanych zwierząt, którą spokojnie można by zgłosić na facebookowego fanpage’a Crap taxidermy. Jeśli jednak lubicie takie klimaty, to 5000 sum nie jest aż tak wygórowaną sumą. Jeśli dołożycie do tego połowę tej kwoty, to możecie wejść jeszcze do położonego niedaleko od twierdzy Zindonu, czyli byłego więzienia przemianowanego na Muzeum Prawa i Legislacji, radośnie udostepniającego zwiedzającym takie eksponaty jak kompletnie wyposażona sala tortur oraz cela, w której więźniowe trzymani byli w towarzystwie skorpionów, robactwa i innych mało rozmownych współlokatorów tego sortu.
W okolicy twierdzy jest jeszcze kilka innych, mniej znaczących budowli, w tym całkiem ładny letni meczet i post-radziecka wieża ciśnień, nieco przypominająca tę stojącą w Ciechanowie. Za leżącym obok parkiem rozciąga się natomiast „normalna” część Buchary, nie stanowiąca ani specjalnej atrakcji, ani okazu czystości.
Po tym wszystkim warto jeszcze przeleźć całą drogę powrotną na plac Lyabi-Hauz, a następnie jeszcze kawałek, by – pośród normalnych zabudowań mieszkalnych – odnaleźć niewielki Char Minar. Ten budynek, będący gwiazdką z okładki ostatniej edycji przewodnika Lonely Planet po Azji Centralnej, to urocza pozostałość po niegdysiejszej medresie, zbudowanej w 1807 roku, a następnie zrównanej z ziemią. W środku znajdziecie sklepik, w którym przemiła pani postara się wcisnąć Wam przeróżne pamiątki, wycenione dwa razy wyżej niż w innych miejscach w mieście. Sam budyneczek może nie robi ogromnego wrażenia, ale jego nieco hinduski styl jest miłą odmianą po ultra-maratonie medres i meczetów.
Brak komentarzy