Ułan "Piękne" Bator

Ułan Bator to nie jest małe miasto. To raczej bardzo duża wieś z aspiracjami. Zanim jednak zwolennicy plemiennego trybu życia i autarchii mnie zlinczują, postaram się oddać trochę honoru tej egzotycznej lokalizacji.

Stolica Mongolii posiada lotnisko (zgadnijcie, czyjego imienia), uniwersytet (podobno z bardzo obszernymi stajniami, co samo w sobie jest gangsterskie), a nawet 1000+ km asfaltowanych dróg (które stanowią gros asfaltowanych dróg w tym kraju w ogóle). Na mieście bardzo mocno odcisnęło się piętno radzieckie – Ruskimi czuć nawet z samej nazwy, bowiem w 1924 roku ówczesna Urga została przemianowana na „Czerwonego Bohatera” (Ulaanbaatar). Tenże sam fakt świadczy o tym, jak bardzo Mongołowie mają wyjebane na kwestie nazewnictwa. W końcu koń to koń i nawet Rusek z Kałachem tego nie zmieni.

Po komunistach w mieście zostały także: bardzo konkretny plac – wiadomo, nawet na cholernej pustyni trzeba przyjmować defilady; równie konkretny rozpiździec, zwłaszcza w zakresie świątyń wszelakich; a także klasyczne osiedla z wielkiej płyty, pasujące do mongolskiego krajobrazu jak pięść do oka. Jednym słowem – sam smak i elegancja.

Miasto nie zachwyca, ale i nie dla zachwytów urbanistycznych do Mongolii się przyjeżdża. Z ciekawszych rzeczy warto zaznaczyć, ze to chyba jedyna stolica na świecie, która posiada dzielnice niegraniczące z żadnymi innymi. Przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że część miasta jest „ruchoma” (w mniejszym lub większym zakresie), a spora część jego obywateli wiedzie żywot w otaczających centralną część gerach, za nic mając pojęcia takie jak „właściwość terytorialna” czy „adres zameldowania”. Da się? Da się.

W Ułan Bator nie należy szukać zabytków czy miejsc naprawdę godnych odwiedzin. Tych pierwszych jest stosunkowo niewiele i raczej nie urywają jajec; tych drugich po prostu nie ma, chociaż to – oczywiście – kwestia gustu. Obiektywnie rzecz biorąc, nawet wspomniany wcześniej plac poleciłbym tylko fanom monumentalnej brzydoty w najlepszym wydaniu (jest tam za to w chuj marmuru – to trzeba przyznać). Poza budynkiem parlamentu i kilkoma pomnikami, znajdziecie tam co najwyżej paru bardzo przedsiębiorczych sprzedawców, którzy jeszcze nie słyszeli o tym, że balony dmuchane helem nie do końca pokrywają się z definicją wartościowej pamiątki.

Ułan Baator - główny plac

Rządy, parlamenty jakieś…*

To, co świadczy o magii tego miasta, to klimat. Chyba nigdzie indziej nie doznacie takiego misz-maszu typowo noworuskiego gadżeciarstwa i klimatów z szerokich stepów. Rzut beretem od firmowych salonów z ciuchami znajdziecie ogrodzone blachą falistą gospodarstwa, w których jedynym firmowym ciuchem są buty do jazdy konnej. Jurty znajdziecie wszędzie, w tym na dachach murowanych budynków (nasz hostel wyglądał właśnie tak), a nawigacja po bardziej oddalonych dzielnicach wymaga pomocy sił wyższych. Po centrum natomiast jeżdżą, co znamienne, autobusy ozdobione logotypami polskich firm, ze szczególnym uwzględnieniem zakładów produkujących słodycze. Uśmiechnięta morda miśka z soków Kubuś czy pirat z drażetek Korsarz będą na Was spozierać z każdego kiosku i każdej półki sklepowej, a to wszystko taniej niż w kraju. Gdyby siłę przyjaźni między narodami mierzyć wielkością eksportu, z Mongolią zapewne mielibyśmy już jakiś nieślubny kraik.

Tak po prawdzie jednak, to po Ułan Bator chodziliśmy może ze trzy godziny, po czym nam się znudziło. Znacznie więcej funu płynęło dla nas z zasłużonego odpoczynku na przewiewnym, hostelowym dachu oraz kombinowanie, jak rozsznurować odpowietrzniki. Wieczór spędziliśmy w hostelu, popijając na przemian sok aloesowy i piwo marki, której nazwa wyleciała mi z głowy. Jakby specjalnie dla nas, nad miastem miał też miejsce pokaz fajerwerków, związany z mongolskim Świętem Niepodległości. Gdybym wcześniej przypomniał sobie ten fakt, zapewne byłbym w stanie dokładnie wyliczyć datę naszego wyjazdu. Niemniej, wpadłem na to dopiero teraz, także dla reszty opowieści przyjmijmy, że 11 lipca 2007 roku, późnymi godzinami popołudniowymi siedzieliśmy na dachu gdzieś na zadupiu świata i oglądaliśmy fajerwerki. Można sobie wyobrazić gorsze sposoby na spędzenie wieczoru. Na ten przykład, tego samego dnia w Korei Północnej zamknięto wszystkie bary karaoke. Mongolia: 1 – KRLD: 0.

Fajerwerki nad Ułan-Baator

Są fajerwerski, jest impreza!*

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2007 roku lub o Mongolii oraz polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

*wszystkie zdjęcia autorstwa M.

komentarze 2

  1. mcyack 24 września 2013
    • Piotr Brewczyński 24 września 2013

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?