Najtańszy hotel w Chinach

Ta przygoda, jakkolwiek zabawna, ani na jotę nie zmieniła naszej sytuacji. Dochodziła, zdaje się, 16:00, a my nadal kręciliśmy się po mieście jak dziady proszalne, powoli mając wszystkiego dosyć. Nasz etatowy faszysta powoli zaczynał się łamać, a podczas krótkiego postoju pod palmą zasugerował, że może jednak zatrzymamy się w przybytku, z którego tak haniebnie daliśmy dyla. O. mu wtórowała, najwyraźniej będąc gotową zapłacić za nocleg w naturze.

Ok, powiedziałem, możemy się tam zatrzymać, ale zróbmy jeszcze jeden, krótki obchód. Dobra, powiedział M. Chuja tam, nigdzie nie idę, powiedziała O. Jak postanowiła, tak zrobiła, zostając pod palmą z plecakami, podczas kiedy dwóch dżentelmenów poszło w cholerę szukać ekonomicznego noclegu.

Wiedzeni desperacją weszliśmy nieco w głąb miasta, trafiając na jedną z licznych uliczek prostopadłych do wybrzeża. Kiedy już traciliśmy nadzieję, po prawej stronie dojrzeliśmy iście burdelowy neon, a pod nim – zapraszająco otwarte pomieszczenie wyglądające jak recepcja. Przerażona Chinka, będąca najwyraźniej pewna śmierci z naszej ręki, zareagowała nerwowo na słowo „hotel”, a jej równie spanikowana koleżanka potwierdziła nasze przypuszczenia. Byliśmy uratowani. Pozostała kwestia dogadania się co do ceny.

To okazało się wręcz niemożliwością. Obie panie były rozgarnięte niczym żwir na górskiej drodze, a kiedy zorientowały się, że postanowiliśmy zostać, niemal siłą zaciągnęły nas do oglądania pokoju. Ten okazał się całkiem przyjemny i wcale czysty, przy czym po wejściu do toalety zorientowaliśmy się, że całość hacjendy przygotowana była raczej dla lokalnych turystów. Z podłogi ział bowiem czysty i schludny „małysz”.

Sprowadzona do pokoju O. wyraziła zgodę, a Panie – najwyraźniej ucieszone faktem, że nie jesteśmy parą europejskich gejów na podróży poślubnej – z radością wtarabaniły do środka dodatkowe łóżko. Atmosfera trochę zelżała, dostaliśmy herbatę i w ogóle, także przyszła pora na to co nieuniknione – ustalenie, ile nocleg będzie nas kosztować.

Od słowa do słowa, czy raczej od rysunku księżyca do rysunku trzech koślawych ludzików ustaliliśmy, ile Panie liczą sobie za przyjemność pozostawania pod ich dachem. Z szokiem i niedowierzaniem uzmysłowiliśmy sobie, że trafiliśmy do raju na ziemi. Jedna noc w przybytku, którego nazwy nigdy nie poznaliśmy, miała nas bowiem kosztować – w przeliczeniu – 18 zł.

Na trzy osoby.

Jedynym minusem, który odkryliśmy dopiero po zapadnięciu zmierzchu, był wielki, czerwony neon, któremu wypadło świecić akurat za naszymi oknami. Cały pokój miał dzięki niemu w nocy barwę krwistoczerwoną, co przywodziło na myśl jednoznaczne skojarzenia. Cóż – coś za coś.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2007 roku lub o Chinach oraz polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?