Zakupy via sznurek

Kończąc tę przydługą dygresję powróćmy na chwilę do Rangunu. Nie mógłbym zacząć opisywać naszych dalszych przygód, gdybym nie opowiedział o jeszcze jednej, bardzo charakterystycznej dla tego miasta kwestii. I nie – nie mówię tutaj o smrodzie, możliwości kupna papierosów na sztuki czy kompletnym braku wieczornych rozrywek, które chociaż z daleka przypominałyby europejskie życie nocne (do tego jeszcze dojdziemy). Mowa o… sznurkach.

Sznurki w Rangunie to przedmiot powszechny. Zwisają z budynków w każdej części miasta, gdzie zabudowa jest wyższa niż dwa piętra, a na ich końcach zamocowane są różne kurioza: od torebek foliowych, przez haczyki, aż po klipsy i spinacze do bielizny. Po drugiej stronie linki – tej, która znajduje się na wysokości kilku pięter – znajdziemy zazwyczaj jakiś dzwonek czy przynajmniej garść metalowych części, który przy pociągnięciu hałasują jak całe stado wściekłych baranów.

Po cóż to wszystko?

Patent jest prosty. Pod wieloma budynkami stoją przeróżne kramy, nieżadko z żarciem, gazetami, okularami przeciwłonecznymi, chińskimi lampionami, plastikowymi dinozaurami czy innymi dobrami niezbędnymi do prowadzenia leniwego, birmańskiego życia. Kiedy mieszkaniec trzeciego piętra zażyczy sobie nagle, by w jego posiadaniu natychmiast znalazł się wyśmienitej roboty gong wraz z oprzyrządowaniem, nie musi nawet ruszać się z mieszkania. Wystarczy, że wyjdzie na balkon (czy też wychyli się z okna – w końcu balkon to luksus), krzyknie na handlarza, poczeka, krzyknie ponownie, machnie innemu handlarzowi, że nie o niego chodzi, krzyknie znowu – tym razem głośniej, a następnie wybierze jeden z kawałków tynku, które w dużej obfitości występują w każdym ranguńskim budynku; i rzuci nim w gościa, od którego chce wzmiankowany gong kupić. Potem nastąpi jakaś czarna magia, dzięki której na linii klient-handlarz nastąpi szybkie porozumienie w zakresie ceny i wyboru przedmiotu, a już po chwili wskazane dobro przywiązane/przyczepione do sznurka podróżuje beztrosko w górę ściany. Tą samą drogą, tylko w drugą stronę, przejedzie się następnie zapłata. Jest to rozgrywane w tej właśnie kolejności, aby uniknąć dodatkowego – a przecież bardzo żmudnego i nieekonomicznego z punktu widzenia wydatkowania energii – wciągania sznurka na górę, aby na jego końcu umieścić pieniądze. Właściciel wyimaginowanego gongu może teraz cieszyć się nowym nabytkiem, a nawet nie ruszył się z domu. Nawet nie chcę myśleć, jak załatwiają ewentualne postępowania reklamacyjne.

Nie wiem czy wiecie, ale w Europie funkcjonuje podobny system robienia zakupów bez wychodzenia z domu. Nazywa się internet. Fama głosi, że w Birmie też już o nim słyszeli.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?