Pacific World Curio – hymn pochwalny

Już po kilkunastu minutach okazało się, że Pyin Oo Lwin było jednym z tych małych odkryć podróżniczych, które są tak miłe sercu każdego backpackera.

Po pierwsze – jest to raj zakupowy, jeśli chodzi o alkohol. Wino to jedna rzecz. Sam w nim nie gustuję, co już wcześniej dobitnie stwierdziłem; jednak wybór wszelakiej maści whisky, likierów czy innych kolorowych szajsów bije tam na głowę dowolną polską całodobówkę. O cenach nawet nie będę wspomniał.

Po drugie – samo miasteczko jest bardzo urokliwe, a kameralny klimat miejsca letniej ucieczki (bo tym jest właśnie Pyin Oo Lwin dla mieszkańców Mandalay) sprawia, że człowiek faktycznie może się tam poczuć jak na pełnoprawnych wakacjach i wreszcie trochę odsapnąć. Pomogą mu w tym niewątpliwie miejscowe parki i ogrody, których my jednakże nie odwiedziliśmy, bo – a jakże – byłoby zbyt gejowo.

Po trzecie wreszcie – Pacific World Curio.

Pacific World Curio to najlepszy sklep z pamiątkowymi pierdoletami, jaki kiedykolwiek odwiedziłem podczas swojej podróżniczej „kariery”. Prowadzony przez przesympatycznego dziadka, który (jak się potem okazało) jest najwyraźniej właścicielem połowy miasta, oferuje szeroką gamę birmańskich pamiątek – zarówno tych autentycznych (i droższych), jak i kompletnych, bezwartościowych gówien. Sęk w tym, że właściciel bez krępacji wskaże Wam, które z rzeczy faktycznie są nieautentyczne, choćbyście początkowo wyrazili duże zainteresowanie (w naszym przypadku był tak z ogromnym bursztynem ze skorpionem w środku). Oczywiście, to może być po prostu przemyślana taktyka, jednak ilość zgromadzonych przez gościa figurek, ozdób, akcesoriów czy wreszcie różnego rodzaju narzędzi do zadawania śmierci (których osobiście jestem fanem) jest tak onieśmielająca, że w zasadzie w dupie macie, czy coś jest autentyczne, byle tylko wreszcie dostać to w swoje ręce i bezpiecznie zawieźć do kraju.

Suma summarum, M. kupił na miejscu zestaw do tatuowania (był to – uwaga – jego drugi zakup z tej kategorii), a ja następnego dnia zaopatrzyłem się w najbrzydsze nożysko, jakie kiedykolwiek widziałem na oczy (a widziałem wiele), tym samym wydatnie wzbogacając swoją kolekcję broni przywiezionej z zagranicznych wojaży. Targi były zażarte, nierzadko podszyte błaganiami i kłamliwym podawaniem się za biednych studentów. Ostatecznie jednak wszyscy byli zadowoleni, co – jeśli się zastanowić – wskazuje na właściciela sklepu jako na tego sprytniejszego. Przyznacie jednak, że człowiek ma prawo nie myśleć trzeźwo, kiedy drzwi dalej, w innym sklepie prowadzonym przez tego samego właściciela, natyka się na prawie oryginalne Superstary w wersji Adicolor, razem z kompletem wymiennych pasków, a to wszystko za jedynie 14 dolców. Co jak co, ale ja dostałem kociej mordy

Pacific World Curio

Wzmiankowany najbrzydszy nóż świata

… I to do tego stopnia, że dopiero 15 minut później skapnąłem się, że w tymże samym sklepie zostawiłem zdjęty na czas mierzenia butów plecak, a w środku między innymi kamerę, przewodnik i masę innych gadżetów, które chciałem mieć przy sobie. Jestę debilę, jak mówią internety.

Głupi ma jednak szczęście. Plecak znalazł się tam, gdzie go zostawiłem, a następnie został wypełniony różnego rodzaju napojami wyskokowymi, w tym także – o zgrozo – miejscowym winem (zabijcie mnie, ale niektóre smaki były naprawdę dobre). Wszystkie te pyszności skonsumowaliśmy następnie na dachu naszego hostelu, nie omieszkawszy wcześniej zrobić wielkiej awantury z powodu zgubionego klucza do jednego z pokojów, który oczywiście znalazł się po chwili w drugim.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?