Głupiego robota, czyli numeracja domów w Tajlandii

Po spożyciu napojów niealkoholowych załadowaliśmy dupy do samochodu i śmignęliśmy do Ayutthai – jednego z najważniejszych miast w tajskiej historii (wiecie – była stolica and shit).

Na miejscu wylądowaliśmy koło 20:00, kiedy z nieba zaczynało powoli siąpić. Byliśmy przekonani, że do hostelu trafimy stosunkowo szybko, bowiem nasz przewodnik podawał adres bardzo dokładnie.

To, czego nie przewidzieliśmy, to fakt, że w Tajlandii ktoś kiedyś wpadł na bardzo… alternatywną metodę numeracji budynków. Jak zapewne większość z Was wie, w Polsce stosuje się dwa sposoby numeracji. Przeważnie jest to system „parzyste-nieparzyste” z całym pierdylionem dodatkowych zasad, w tym np. tą, że numery ulic głównych wzrastają w miarę oddalania się od centrum miasta (pisałem o tym np. przy okazji Rangunu; w Warszawie numery wzrastają z kolei wraz z biegiem Wisły). Drugim sposobem jest numeracja okrężna, datowana na czasy przed-napoleońskie i spotykana jeszcze np. w Gdańsku (więcej na ten temat tutaj). W Tajlandii natomiast… cóż.

W dużych miastach Tajlandii, np. w Bangkoku, domy zazwyczaj numerowane są dwukrotnie. Pierwszy numer wskazuje działkę, na jakiej chałupa stoi, a drugi – jaką pozycję na tej działce zajmuje (nie chce mi się tego tłumaczyć dokładniej, bo sam nie do końca to czaję, ale po więcej info możecie sięgnąć tutaj). W mniejszych miastach natomiast sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana, bowiem domy często numerowane są w kolejności… ich budowania. Nie mam pojęcia, jak tajscy listonosze łapią się w tym burdelu, ale zapewne na szkolenia z nawigacji jeżdżą do Japonii. Tam bowiem z kolei domy numerowane są według roku, w którym zostały zbudowane. A mówi się, że taki praktyczny naród…

Kiedy wreszcie znaleźliśmy nasz hostel (Bann Kun Phra – warto zapisać), na dworze było już ciemno jak w dupie, a z nieba lały się garnce wody. W panice przenieśliśmy mokre plecaki pod dach, a następnie stanęliśmy jak wryci. Piękny, tekowy budynek zrobił na nas ogromne wrażenie, które tylko pogłębiło się, kiedy zobaczyliśmy pokoje. W każdym pachniało kadzidłem i drewnem, a czysta, drewniana podłoga była rajem dla naszych zmęczonych pierwszym dniem chodzenia stóp.

De facto był to pierwszy, obfitujący w przeróżne atrakcje dzień naszej wyprawy, więc posiedzieliśmy chwilę na tarasie modląc się, by następnego dnia nie padało, a następnie poszliśmy spać.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Tajlandii lub o Wyprawie z 2008 roku i polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?