Przesiadka z kapciem

Ale co to był za autobus!

Przede wszystkim, pierwszy raz w życiu zetknęliśmy się ze środkiem komunikacji publicznej, którego wnętrze wykonane było w głównej mierze z drewna. Może się to wydawać świetnym pomysłem, kiedy mamy środek lata, a dotknięcie jakiejkolwiek metalowej konstrukcji skutkuje oparzeniami trzeciego stopnia. Drewno ma jednak tę niemiłą cechę, że – o ile o nie nie dbamy – butwieje kiedy je namoczyć. Jeśli więc zestawimy to z faktem, że w Laosie przez sporą część roku leje, to szybko zorientujemy się, jak słabym patentem jest wykonywanie z drewna wnętrza pojazdu, który praktycznie pozbawiony jest okien. Bo chyba nie sądziliście, że ktoś w Laosie impregnuje autobusy…

Druga rzecz: stan dróg w zestawieniu z dystansami. Jasne, byliśmy na miejscu podczas pory deszczowej – nasza wina. Niemniej, naszą pierwszą dłuższą podróż w Laosie (300 km) przebyliśmy, bagatela, w prawie 9 godzin. Winą za tak ekspresową podróż ponosiły łącznie (choć niekoniecznie w tej kolejności): koleiny, w których można by utopić świnię; błoto w ilościach nadających się do eksportu (jakiś kraj na pewno potrzebuje błota); a także fatalny stan pojazdu – mniej więcej w połowie trasy złapaliśmy kapcia. To ostatnie było dla nas prawdziwą zagadką, bo złapanie gumy na tak rozmokłej drodze było osiągnięciem godnym skaleczenia się o piłeczkę kauczukową. Niemniej, stało się, w wyniku czego przez pierwsze 20 minut kierowca złorzeczył i biadolił, a przez następne 10 próbował wyciągnąć koło spod podwozia. Potem już poszło „szybko”.

Generalnie podczas podróży porą deszczową musicie nastawić się na gigantyczne opóźnienia oraz na wszechobecny widok koparek, które wyrównują drogi z poziomu „Morze Czerwone” do poziomu „rwąca rzeka”. Człowiek, który sprowadzi do Laosu asfalt, zaprawdę stanie się bogaty w bardzo krótkim czasie.

Laos

Szczęściem koło zmienialiśmy przy ujęciu wody

Ostatnia lekcja, której nauczyliśmy się w bolesny sposób, to prowiant (czy raczej niewielkie możliwości jego zdobywania po drodze, chyba że chcecie cały dzień przeżyć na prażonym ryżu). Komunikacja publiczna, inaczej niż autokary turystyczne, zatrzymuje się w Laosie rzadko (bo opóźnienia), na krótko (bo opóźnienia) i właściwie tylko w celu załatwienia konkretnych potrzeb fizjologicznych. Warto dodać, że załatwianie owych potrzeb niekoniecznie musi odbywać się na stacjach benzynowych czy parkingach. W większości przypadków kierowca po prostu zatrzyma się w środku dżungli/w szczerym polu i sam pójdzie się odlać, dając Wam tym samym możliwość odpryskania się co najwyżej za pobliskim krzaczkiem. Niewiasty powinny o tym pamiętać.

Tak czy owak, po 9 godzinach jazdy dotarliśmy do Luang Prabang, gdzie potem jeszcze 30 minut szukaliśmy hostelu, a następnie zamówiliśmy największą kolację w historii wyjazdu. Po niej nie mieliśmy za bardzo sił na cokolwiek innego, więc zakończyliśmy dzień w zaskakująco wygodnych łóżkach.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Laosie lub o Wyprawie z 2008 roku i polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?