Jak wynająć samochód w Serbii i nie zwariować

Poniedziałkowy ranek w Belgradzie to świetny moment na zwiedzanie tego, bądź co bądź, całkiem ładnego miasta. My jednak zwiedziliśmy je już w niedzielę i mieliśmy zupełnie inne plany na spędzenie słonecznego przedpołudnia w stolicy Serbii. Konkretnie – postanowiliśmy wynająć samochód.

Wynajem samochodu na Bałkanach, czy może właśnie w Belgradzie, to nie taka prosta kwestia, jeśli nie zrobi się tego wprost na lotnisku. Przede wszystkim, w kraju tym mamy do czynienia z problemem, który jest wspólny dla wielu krajów tej części Europy – miejscowi uznają tu najwyraźniej, że każdy turysta przyjeżdżający do Belgradu ma mapę w małym placu i bez trudu odnajdzie się w gąszczu ulic i uliczek, które oficjalnie mają nazwę, ale próżno jej szukać na murach poobdrapywanych budynków. Mimo tego, udało nam się odnaleźć aż trzy z czterech wskazanych nam w hostelu wypożyczalni, przy czym w jednej nie mieli już dla nas samochodu, a druga była oczywiście najdalszą możliwą opcją. Trzecia z kolei okazała się nie tyle wypożyczalnią, co siedzibą Serbskiego Związku Motorowego, umeblowaną w pojedyncze krzesło, pojedyncze biurko oraz pojedynczą panią po 50-tce, która z nieobecną miną wysłuchała wszystkiego, co mieliśmy do powiedzenia, a następnie wręczyła nam ulotkę reklamującą kursy doszkalające dla kierowców (na tyle, na ile zdołaliśmy się zorientować).

Jeśli sami właśnie szukacie fury w Serbii, to będę wdzięczny za skorzystanie z tego linku. Wy powinniście być zadowoleni, a mi wpadnie parę groszy.

Siedziba AVACO, do której wreszcie trafiliśmy, była umeblowana odrobinę mniej spartańsko, ale za to jej ściany pomalowane były na żółty w odcieniu tak słonecznym, że opaliliśmy się siedząc w środku. To był pierwszy plus. Drugim było to, że obsługa na miejscu mówiła bardzo dobrze po angielsku i udzieliła nam wyczerpujących informacji na temat tego, co, jak i za ile możemy wynająć.

Biorąc samochód z Belgradu na mniej więcej dwa tygodnie (konkretnie – na 12 dni) musicie przygotować się na wydatek główny rzędu 530 euro. Po podzieleniu na  4 osoby jest to kwota jak najbardziej do zdzierżenia, zwłaszcza że wlicza się w nią pełne ubezpieczenie, assistance (do niego jeszcze niestety dojdziemy) oraz zielona karta do Bośni i Hercegowiny. Tu uderzę się w pierś, bowiem – powodowani chęcią obniżenia kosztu wynajmu – nie zdradziliśmy firmie AVACO, że zamierzamy wybrać się również do Kosowa. Tych, którzy skończyli liceum, w którym omawianie historii nowożytnej skończyło się na Powstaniu Warszawskim oświecę, że Kosowo z Serbią niekoniecznie trzymają sztamę, a w Internecie krążą przeróżne legendy o tym, co dzieje się na miejscu z samochodami na serbskich numerach. My postanowiliśmy być mądrzejsi (czytaj: głupsi) i sprawdzić te pogłoski na własnej skórze, czy też bardziej karoserii.

Warto też pamiętać, że wypożyczenie samochodu wiąże się również z zapłatą sowitej kaucji. Tę w AVACO można było uregulować kartą płatniczą, ale – co jest jakimś fenomenem dla wypożyczalniach samochodowych na całym świecie – tylko tzw. „wypukłą”. Gdyby mój wspólnik zaglądał kiedyś na konto firmowe, byłby zapewne zdziwiony faktem, że w lipcu zniknęło z niego ponad 1000 zł.

Wygląda dobrze, prawda? Tak – zupełnie odwrotnie niż samochód, który otrzymacie do dyspozycji.

Po 20 minutach pod wypożyczalnię podjechał Seat Cordoba, który – wnosząc z wyglądu – nie raz przejeżdżał przez Kosowo przy opuszczonych szybach, kiedy z radia dobywał się serbski hymn narodowy. D., jako człowiek ogarnięty samochodowo, kazał mi zrobić zdjęcia wszystkich obtarć i ubytków w lakierze, które prezentowała maszyna. Ograniczyłem się ostatecznie tylko do tych najważniejszych, bo nie miałem zapasowej karty pamięci. Po ukończeniu wypełniania protokołu odbiorczego, doszliśmy do wniosku, że na części obrazującej szkody już istniejące trzeba było raczej zaznaczać te punkty, na których nie było otarć… i piszę to śmiertelnie poważnie – schemat samochodu był cały czarny.

Z drugiej strony, za wóz zapłaciliśmy naprawdę niewiele, oba baki (uparliśmy się przy wersji na gaz) były prawie pełne, a radio grało na tyle znośnie, że w sumie nie mieliśmy na co narzekać. Uśmiechnęliśmy się więc radośnie, wkleiliśmy piątala naszemu opiekunowi (wtedy był jeszcze naszym najlepszym kumplem), zapakowaliśmy do auta plecaki, po czym ruszyliśmy na Smederevo.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?