Jedźcie śmiało do Pingyao!

Standardowy (nie wiem jak tam z pojebanymi) pociąg z Datong do Pingyao jedzie około 6-7 godzin. „Około”, bo z pociągami w Państwie Środka jest różnie – czasem przyjeżdżają o godzinę wcześniej, a czasem przyjeżdżają do niewłaściwego miasta w innym kraju. Tak czy owak po stosunkowo dobrze przespanej nocy, w okolicach 5:30 stanęliśmy na schodkach niezbyt imponującego dworca w Pingyao i szybko złapaliśmy motorikszę do centrum starej części miasta, a konkretnie – do Harmony Hotel (miała być starsza siostra znanego w mieście duetu Harmony, ale koniec-końców okazało się, że trafiliśmy nawet lepiej).

Z samego rana Pingyao nie robi może takiego wrażenia, ale nie należy się zniechęcać. Wpisana na listę UNESCO jako całość, miejscowość była kiedyś finansową stolicą nie tyle regionu, co całego kraju. Jego ludność – w większości przedstawiciele ludu Han – praktycznie srali pieniędzmi, dużą ich część przeznaczając na budowanie imponujących posiadłości, z których praktycznie każda mogłaby być oddzielną atrakcją turystyczną dowolnego innego regionu Kraju Środka. Właściwie wszystkie z nich znajdują się w starej, okolonej wysokimi murami części miasta, a dokładniej – w okolicach czterech głównych, przecinających się pod kątem prostym ulic.

Pingyao

Jeśli ktoś szuka spokoju, to proponuję zwiedzanie przed 8:00

O Pingyao długo można by opowiadać, ale prawda jest taka, że trzeba je po prostu zobaczyć. Tak, wiec że to wytarty frazes, ale tak już po prostu jest i kropka. Miasto to jest kwintesencją tego, czego po Chinach oczekuje chociażby początkujący fan orientalnej architektury. Każdy z domów stojących przy czterech wzmiankowanych ulicach to osobne dzieło sztuki – nie tylko jeśli chodzi o wymyślne, kolorowe i obrzygane zdobieniami fronty, ale także wnętrza. Posiadłości dysponują bowiem zazwyczaj obszernymi dziedzińcami, upstrzonymi roślinami, fikuśnymi lampionami i taką ilością wizerunków lwów i smoków, że rozboli Was głowa. Mało tego, niemal każdy bardziej znaczący hostel w okolicy również mieści się w jednej z takich posiadłości, w wyniku czego przebywanie w nim stanowi dodatkową – jeśli nie główną – atrakcję pobytu w mieście.

Pingyao

Na chińskie lampiony wpadniecie na każdym kroku

Nasz Harmony Hotel nie był wyjątkiem. Z niejakim bólem serca zrezygnowaliśmy z droższego apartamentu zlokalizowanego na poddaszu (z powodów, rzecz jasna, finansowych), ale w zamian (oraz za 180 juanów/noc – żeby nie było) otrzymaliśmy pokój wyposażony w tradycyjne dla regionu, pobudowane na piecach łóżka. Nie to, żeby w nocy było zimno, ale dla nas liczył się sam fakt, tym bardziej że na samym meblu dało się grać w tenisa. Zwiedzanie Hotelu – z zaglądaniem w każdy kąt i zakamarek – zajęło nam około 30 minut i zostało ukoronowane sytym, chociaż płatnym i mało zróżnicowanym śniadaniem. Byliśmy jednak głodni jak wilcy, w związku z czym po raz pierwszy i ostatni skorzystaliśmy z tej opcji.

Pingyao - Harmony Hotel

Recepcja jakich w Pingyao wiele

Jak już wspomniałem, główną atrakcją Pingyao jest… no cóż – samo Pingyao. Spacer po mieście może spokojnie wypełnić cały dzień, włączając w to późny wieczór, kiedy to wszystkie budynki jeszcze zyskują na estetyce (za sprawą odpowiedniego, tradycyjnego oświetlenia). Po drodze co i rusz będziecie sięgać po aparat, aż wreszcie uznacie, że nie ma co zapychać karty samymi kolorowymi frontami. Do tychże frontów dojdą przeróżne bramy, pawilony, wieże, ściany chroniące przed złymi duchami (które w Chinach poruszają się tylko po kątach prostych – to musi być bardzo frustrujące) i tego typu bzdetami. Spragnieni przestrzeni mogą wybiegać się w tradycyjnym parku, a kultury – naoglądać różnego szajsu w kilkunastu(czy też –dziesięciu) tutejszych miejscówkach, do których kupuje się jeden, zbiorczy bilet.

Pingyao

Muzeum bankowości i przylegająca restauracja po zmroku

Tu jednak uwaga – same muzea nie oferują aż takiej ekscytacji, jak można by się spodziewać. Ja sam spośród oferowanych atrakcji zainteresowałem się tylko czymś na kształt lokalnej zbrojowni, ale ostatecznie nie zainwestowałem w nią hajsu. Sami musicie się zastanowić, czy warto przeznaczyć 160 juanów w zwiedzanie byłych urzędów celnych, banku czy kilku świątyń i posiadłości, tym bardziej że do bardzo wielu innych budynków wejdziecie zupełnie za free (są w nich zlokalizowane hostele, bary i restauracje). Zaręczam, że i bez biletu będziecie mieli dość chodzenia.

Pingyao jest też idealną lokalizacją, jeśli podczas swojej wizyty w Chinach nie zakupiliście jeszcze wszystkich pamiątek. Po godzinie 9:00 na ulice wylewa się istna horda handlarzy i otwierają się podwoje wszystkich tutejszych sklepów („poukładanych” tematycznie). Ceny są różne i czasem należy się mocno targować, ale od czasu do czasu da się trafić perełkę. Ja na ten przykład nabyłem na miejscu ozdobny sztylet wyposażony w pałeczki do jedzenia, tym samym kontynuując tradycję przywożenia broni ze swoich Wypraw.

Pingyao

Takie tam kolczykowe świdrypierdy

Wreszcie, jeśli zaczniecie odczuwać zmęczenie tym całym łażeniem i zakupami, możecie złożyć dupy w jednym z licznych lokali gastronomicznych. Piwo bywa drogie, ale jeśli dobrze poszukacie, to na miejscu można zjeść i napić się za rozsądne pieniądze, o czym jeszcze napiszę oddzielnie. Fani „mocniejszych” wrażeń mogą również przeznaczyć część kasy na masaże (większość salonów zlokalizowanych jest w okolicy części miasta stojącej przede wszystkim gastronomią) lub… czyszczenie stóp za pomocą małych, łaskoczących rybek. Te usługi są w Pingyao powszechnie i dość tanie, choć w przypadku masażu należy uważać, by nie dać się naciągnąć na dodatkowe zabiegi, których tak naprawdę sobie nie życzymy (nasza asertywność w kwestii maseczek upiększających nie spotkała się z życzliwym przyjęciem).

Pingyao - masaż rybkami

Klasyczny duet – rybki i owłosione łydy autora

Czy Pingyao ma jakieś minusy? Niestety tak. Poza starym miastem w miejscowości raczej nie znajdziecie nic innego, co warte byłoby uwagi, chyba że szukacie sklepów z chińskimi ciuchami negocjowalnej jakości lub nieco lepszych cen na artykuły spożywcze (w tym – co może być ważne – na street food). Ponadto, poza czterema głównymi, nasyconymi piękną architekturą ulicami, nawet sama „starówka” stanowi raczej smętną okolicę, którą moja luba bardzo trafnie określała mianem „Iraku”. Przekonacie się o tym, jeśli któregoś razu zamarzy Wam się wybranie jakiegoś skrótu – tradycyjne zdobienia i lampiony znikną jak za dotknięciem magicznej różdżki, podobnie jak mieszkańcy, inni turyści oraz knajpy i sklepy, przez co możecie narazić się na śmierć w wyniku odwodnienia (zwłaszcza jeśli zapodziejecie gdzieś mapę). Zaznaczę też, że „Irak” nie zyskuje na atrakcyjności przez to, że pozbawiony jest irytującego tłumu chińskich pstrykaczy – można go porównać z zapleczem teatru, w którym wszyscy pracownicy akurat latają po scenie.

Pingyao

„Irak” jak żywy

To napisawczy wciąż stwierdzam jednak, że Pingyao to jedno z chińskich must see, nawet jeśli gardzicie miejscami, w których aż roi się od innych amatorów chińskiej architektury. Podobnie jak w przypadku Guilin, mocne skomercjalizowanie tego miasta nie powinno przesłaniać nam jego faktycznej wartości kulturowej, a ta jest wręcz wybitna.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2015 roku lub o Chinach oraz polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?