Chingielski dla bystrzaków

Każdy, kto kiedykolwiek pojechał do Chin, zapewne już pierwszego dnia zetknął się z językiem chingielskim. Ba, tak naprawdę w dzisiejszych czasach wystarczy kupić na Allegro jakąś tanią elektronikę – ani chybi zetkniecie się z tą mieszanką chińskiego i angielskiego na jej opakowaniu.

Chingielski (czy też bardziej z angielskiego – chinglish) to zjawisko lingwistyczne oparte na źle ukierunkowanych dobrych chęciach. Ogromna produkcja na rynki zachodnie oraz napływ gargantuicznych ilości turystów ze świata sprawiło, że duża ilość Chińczyków zmuszona była szybko opanować lingua franca Europy i Stanów Zjednoczonych. A, jak wiadomo, co nagle to po diable.

Tak naprawdę zjawisko to jest znacznie starsze, bo wywodzące się już z połowy XVII wieku, kiedy to pierwsze statki handlowe zaczęły kursować pomiędzy Chinami a Wielką Brytanią, transportując herbatę, opium i bardzo nawalonych marynarzy. Aby się dogadać, obie strony musiały szybko wymyślić sposób komunikacji, który spotka się gdzieś pośrodku. W ten sposób powstał pidżyn (i nie – nazwa ta raczej nie pochodzi od gołębia): miks języka chińskiego i angielskiego, zawierający łącznie około 700 słów (głównie o konotacjach handlowych oraz – zapewne – seksualnych) i opierający swoją konstrukcję na pozycji wyrazu w zdaniu. „Język” ten z powodzeniem funkcjonował do końca XIX wieku i jest sztandarowym przykładem na to, co ludzie potrafią wymyślić, żeby inni ludzie oddali im swój hajs.

To, co funkcjonuje w dzisiejszych czasach to już jednak zupełnie inna bajka. Pidżyn w dużej mierze był środkiem komunikacji biznesowej, natomiast nie nadawał się do komunikacji z „szarym turystą”, który przyjeżdżał do Hong Kongu pozwiedzać, pojeść i – nie ukrywajmy tego – poruchać. Jasnym więc jest, że Chińczycy musieli zacząć przyswajać sobie inne słowa i – niestety – właśnie na pojedynczych słowach się skończyło.

Chinglish

Proszę, skupcie się na tym znaku!

Dziś chingielski funkcjonuje przede wszystkim w punktach mocno turystycznych oraz na wspomnianych wcześniej produktach idących na zachód. W obu przypadkach opiera się on przede wszystkim na chęci mieszkańców Kraju Środka do szybkiego przekazania konkretnej informacji, odbywającego się bez sprawdzenia, czy informacja owa na pewno przekazana jest odpowiednimi słowami. W dużej mierze winę za to ponosi używanie mechanizmów translatorskich, w tym głównie Google Translate, z których nawet w Europie korzysta się z dużą dozą ostrożności. Dość skomplikowana konstrukcja języka chińskiego oraz to, że jedno słowo może mieć dziesiątki znaczeń sprawiają, że komunikaty tworzone po angielsku przez Chińczyków bywają przezabawne w taki sam sposób, w jaki bawić może obserwacja lekko niedorozwiniętego szympansa. Dodatkową zmorą jest tłumaczenie dosłowne, w Polsce znane z popularnego „Thank You from the mountain”, czyli „Dzięki z góry”. Dodając do tego swoistą poetyckość języka chińskiego możemy otrzymać naprawdę przezabawne rezultaty, chociaż – na szczęście – zazwyczaj i tak wiemy, co autor miał na myśli.

Chinglish

Jakieś skojarzenia z „Zemstą”?

Najwięcej komunikatów w chingielskim znajdziemy oczywiście w miejscach o dużym ruchu turystycznym oraz na produktach przeznaczonych dla turystów i młodszego pokolenia (producenci tych drugich wychodzą z założenia, że angielski jest językiem „dla ziomeczków” – trochę na tej samej zasadzie, na której Wasi rodzice czasem postanawiają strzelić suchara w slangu, który uważają za młodzieżowy). Po Olimpiadzie w Pekinie nasilenie dziwnych komunikatów nieco się zmniejszyło (powstała nawet specjalna komisja, której zadaniem było ich wyszukiwanie i raportowanie na temat zjawiska), ale problem – tak naprawdę ku uciesze białych turystów – wciąż istnieje.

Tym sposobem chińskie „uważaj, ślisko” wciąż bywa opisywane poważnym „slip carefully”; suszone specyfiki bywają oznaczane słowem „fuck” (ktoś życzy suszoną kaczkę?); a jeśli w jakimś pomieszczeniu prosi się o zachowanie ciszy, to możecie natknąć się tam na przykazanie „no whoopla”. Szczególnie zabawne (chociaż często nie dla samych zainteresowanych) bywają oznaczenia w kiblach, gdzie toaleta dla niepełnosprawnych bywa „toaletą dla zdeformowanych” („deformed men toilet”), a zakaz używania sedesu na sposób azjatycki komunikowany jest poprzez „don’t stampade…” lub „don’t trample the toilet”. Zwłaszcza to ostatnie jest BARDZO popularne.

Chinglish

Na dowód: tabliczka z hostelu w Pekinie

Wreszcie, dodatkowy aspekt chingielskiego znajdziemy na wspomnianych wyżej produktach idących na esport, takich jak zapalniczki, drobna elektronika czy zabawki. Co ciekawe, tego typu błędy bywają również błogosławieństwem dla ludzi, którzy polują na okazje, a nie chcą kupować ordynarnych, chińskich podróbek. Jeśli więc natkniecie się w jakimś sklepie na szaleńczo tanie kontrolery do PlayStation 3, wyjątkowo mocno przecenione słuchawki Beats by Dr. Dre czy inne tego typu „okazje”, to warto sprawdzić, czy opakowanie nie statuuje czasem, że właśnie zamierzacie kupić „this pair of extraordinary earcells” zamiast „earphones”. Jak to zwykle w życiu – nie ma tego złego, co by na dobre (czasem) nie wyszło.

Chinglish

BOMETHING BO THIN!

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2015 roku lub o Chinach oraz polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?