Jak się dostać na Wyspę Man – kompletny poradnik

Jako że cały pomysł wyjazdu na Wyspę Man narodził się w moim pustym łbie głównie dlatego, że da się tam (stosunkowo) łatwo i (równie stosunkowo) tanio dostać, to cykl postów o tym przezajebistym miejscu wypada zacząć od odpowiedzi na to podstawowe pytanie: Jak się dostać na Wyspę Man?

Odpowiedź, jak to zwykle u mnie bywa, będzie w gruncie rzeczy prosta, ale rozpisana tak, żebyście jak najbardziej się pogubili. Także weźcie w dłoń kubek z kawką czy inną trucizną, którą lubicie w siebie wlewać i zapraszam do lektury.

Etap 1, czyli samolotem na Wyspy Brytyjskie

Czy to lubimy czy nie, podróż na Wyspę Man najlepiej zacząć od lotu. Do wyboru mamy trzy główne kierunki:

  • Liverpool – idealny, jeśli chodzi nam głównie o Wyspę Man, a nie o zwiedzanie po drodze. Lot do Liverpoolu to sprawa śmiesznie tania, bo – przy dobrych wiatrach – za bilet (z Warszawy) nie zapłacimy więcej niż 200-300 zł. Mowa tu oczywiście o liniach WizzAir, a jeśli cudownym zbiegiem okoliczności posiadacie członkostwo w ich klubie lojalnościowym, to – podobnie jak ja – możecie kupić bilet już za ok. 160 zeta. Liverpool jest również dobry jako opcja „pośrednia”, z zaliczeniem kilku atrakcji on the way, ale o tym będzie zaraz.
Liverpool - lotnisko

Z lotniska do centrum dojedziecie doubledeckerem linii 500

  • Dublin lub Belfast – te irlandzkie miasta są niewątpliwie kierunkami ciekawymi samymi w sobie, ale jako „wylotówki” na Wyspę Man mają dwie zasadnicze wady: po pierwsze – loty do nich są droższe niż do Liverpoolu; po drugie – promy na Wyspę Man kursują z nich tylko „w sezonie”, to jest od okolic 1 kwietnia do początku grudnia. Niemniej, jeśli macie trochę więcej czasu, a do tego macie ochotę przy okazji zalać się w trupa po irlandzku, to jest to sensowna opcja.
  • Kilka innych miast na Wyspach Brytyjskich – takich jak Birmingham, Glasgow, Leeds czy nawet Londyn. W tym przypadku jednak jesteście skazani na opcję wyłącznie lotniczą, o której piszę trochę niżej.

Wyspa Man w maju, czyli Man TT

Już na samym początku trzeba zaznaczyć jedną, bardzo ważną kwestię: w maju (przeważnie po naszym weekendzie majowym) na Wyspie Man odbywają się wyścigi motocyklowe Man Tourist Trophy (zwane w skrócie Man TT. Jest to OGROMNA impreza, która nakręca dochody Wyspy na co najmniej pół roku – na miejsce walą tysiące fanów szybkiej jazdy z całego świata, a duża część z nich wyprawia się na miejsce na własnych dwóch kółkach, przeważnie wyposażonych w kurewsko mocny silnik. Jeśli nie jesteście fanami tego typu rozrywek, to stanowczo ODRADZAM wybieranie się na Man w tym okresie. W odróżnieniu od jakiegokolwiek innego, na Wyspie jest wtedy masa (często masakrycznie pijanych) przyjezdnych, a ponadto część atrakcyjnych obszarów zostaje mniej lub bardziej odcięta od świata (trasa wyścigu biegnie najbardziej komfortową drogą na Wyspie). Nie wspominam nawet o cenach noclegów czy jakichkolwiek usług powiązanych z turystyką, bo te szybują wtedy pod niebiosa, wklejając piątala przepływającym nad Man cumulusom.

Co się jednak tyczy samego transportu w tym okresie, to: raz – staje się on pieruńsko drogi (włączając loty do miast zbliżonych do wyspy); dwa – prom (choć już nie samolot) z dowolnego z wyżej wymienionych miast trzeba na ten okres rezerwować z poważnym wyprzedzeniem. Jak poważnym? Otóż bilety na prom zdążający na Man TT można kupić TYLKO przez kilka dni (część „najlepszych” wyprzedaje się w ciągu kilku godzin) na około ROK przed imprezą… i to zazwyczaj kilkanaście dni po zakończeniu jej poprzedniej edycji. Chyba nie zaskoczę też nikogo informacją, że bilety na owe rejsy są znacznie (tak do 2-3 razy) droższe niż te, które ją omijają.

Jeśli więc zależy Wam na obecności na Man TT, to zastanówcie się, czy bardziej cenicie sobie ryk tłumów i motocyklowych silników, czy też może spokój – zarówno podczas zwiedzania, jak i pod względem finansowym. Jeśli to drugie, to proponuję zaplanować dwie wizyty na miejscu – tak będzie po prostu rozsądniej.

Isle of Man TT - motonetworks

Isle of Man TT to gradka dla wielbicieli tych szybszych dwóch kółek. Źródło: motonetworks.com

Ja i moja silna, męska grupa pod postacią dwóch nieco oblatanych już po świecie kumpli, zdecydowaliśmy się na lot do Liverpoolu, ale z opcją „krajoznawczą”. Zależało nam na tym, żeby jak najszybciej dostać się na Wyspę Man, ale jednocześnie nie czekać na prom w samym Liverpoolu, w którym i tak mieliśmy spędzić kilkanaście godzin w drodze powrotnej. Zaliczyliśmy więc bonusowy…

Etap 1.5, czyli podróż do Heysham

Promy na Wyspę Man z Wielkiej Brytanii pływają często-gęsto i przez cały rok. Dokładną rozpiskę, wraz z wyjaśnieniem, znajdziecie niżej, a ja na razie skupię się na „cudownym” Heysham.

Heysham to niewielka miejscowość na północ od Liverpoolu, znana praktycznie z niczego. Prawdopodobnie zostałaby bezimienną kropką na mapie przez resztę mojego życia, gdyby nie to, że właśnie stamtąd  odpływają te promy na Man, które płyną nocą – w 2017 roku była to dokładnie 2:15. Dzięki takiemu rozwiązaniu nie tylko nie trzeba wydawać kasy na zbędny nocleg, ale również można zaoszczędzić te kilka godzin dnia, które normalnie i tak trzeba by spędzić na promie.

Minusy tego rozwiązania? Aby dostać się do Heysham, trzeba najpierw odbyć około dwugodzinną przejażdżkę pociągiem relacji Liverpool-Lancaster (cena biletu w jedną stronę to niemal 100 zł; pociąg jeździ bardzo często, co koło 30 minut), najczęściej przesiadając się parę kilometrów przed Lancaster; a następnie późnym wieczorem (najpóźniej przed północą – niczym Kopciuszek) wsiąść w piętrowy autobus linii 500 w samym Lancaster, by za 4 funty od osoby dostać się do Heysham. Jeśli będziecie mieli pecha – tak jak my – to będziecie musieli jeszcze dotelepać się przez pół tej wiochy do przystani promowej, nie spotykając po drodze żywej duszy czy ani jednego miejsca, w którym można by kupić piwo. Jeśli taka perspektywa Was nie przeraża, to podróż najlepiej zaplanować sobie za pomocą serwisu Rome2Rio, za pośrednictwem którego możecie także kupić bilety kolejowe – trzeba je będzie tylko odebrać na stacji w Liverpoolu. Wszystkie dystanse do przejścia są jak najbardziej akceptowalne, zwłaszcza jeśli na Wyspę Man wybieracie się wyłącznie z bagażem podręcznym.

W drodze do Heysham

Pociąg na stacji przesiadkowej Preston – gdzieś po drodze na prom

Zwiedzanie po drodze – Liverpool i Lancaster

O ile w Heysham nie ma absolutnie nic, co mogłoby zainteresować kogoś w stopniu choćby umiarkowanym, to już pozostałe dwa przystanki na trasie – Liverpool i Lancaster – coś tam sobą reprezentują.

Liverpool to, rzecz jasna, miasto Beatlesów i każdy fan tego kultowego zespołu prędzej strzeliłby sobie w łeb niż nie odwiedził ich muzeum w Liverpoolu. Ja od Beatlesów wolę ABBĘ i w łeb palnę sobie w Sztokholmie, ale nawet pomimo tego ta duża, portowa miejscowość potrafiła mnie zainteresować. Najważniejszą, nie-muzyczną atrakcją Liverpoolu jest pięknie odnowiona część nabrzeżna – Pier Head, ciągnąca się od Trzech Gracji (trzech XX-wiecznych, monumentalnych budynków będących symbolem miasta) na południe. W byłych magazynach portowych gnieżdżą się teraz bary, restauracje, galerie i cała masa innego, hipsterskiego szajsu, wśród którego można zagubić się na długie godziny, nieodwołalnie ze szklanicą piwa w dłoni. W mieście jest też pokaźnych rozmiarów katedra oraz kilka innych, mniejszych atrakcji, o których nie będę się tu rozpisywał, bo i nie o nich jest ten tekst.

Liverpool - Trzy Gracje

Gracje my ass

Lancaster to zupełnie inna para kaloszy… o ile nie leje jak z cebra, co niestety miało miejsce podczas naszej wizyty na miejscu. Pomijając długą historię miasta (rezydującego tu właściwie od czasów rzymskich) i jego ogólny, ciekawy klimat, w dużej mierze emanujący z przysadzistej, kamiennej zabudowy, to jego główną atrakcją jest niewątpliwie Zamek Lancaster. Twierdza, częściowo pobudowana w okolicy XIII wieku, góruje nad miastem i jest zdecydowanie warta odwiedzenia, nawet pomimo faktu, że do roku 2011 funkcjonowała jako więzienie. Nawet w strugach deszczu polecam przynajmniej wejść na główny dziedziniec i spojrzeć na mury od wewnątrz – możecie zresztą nie mieć żadnej innej opcji, bo możliwość zwiedzania kończy się o 17:00. Jeśli uda Wam się tam wpaść przed tą godziną, polecam podpięcie się do darmowego przewodnika – podobno warto. Poza zamkiem, w Lancaster funkcjonuje również zabytkowy klasztor, muzeum miejskie i parę innych atrakcji. Nastawcie się jednak na zwiedzanie ich z dobytkiem na plecach, albowiem w mieście nie ma ani jednej sensownej opcji przechowania bagażu. True story – sprawdzaliśmy na dworcu kolejowym i autobusowym, odbiliśmy się także od informacji turystycznej, trzech barów oraz jednego hostelu. Nie ma i już. Jeśli nie chce Wam się chodzić z plecakiem, to na dłuższą posiadówę polecam The Sun Hotel and Bar – jedzenia, piwa i klimatu starczy tam na kilka godzin.

Lancaster - zamek

Najbardziej znana kupa kamieni w Lancaster

Etap 2, czyli samolot lub prom na Wyspę Man

No dobra – aby ostatecznie dostać się na Wyspę Man, ponownie możecie skorzystać z jednej z dwóch opcji: lotniczej albo promowej.

  • Opcja lotnicza (z Liverpoolu, Dublina, Belfastu czy cholera wie, skąd jeszcze) ma oczywistą wadę: jest droższa. Za standardowy bilet na samolot linii EasyJet z Liverpoolu na Wyspę Man i z powrotem zapłacicie około 60 funtów (circa 300 zł), ale trzeba zaznaczyć, że lot potrwa zaledwie 40 minut. Na moment pisania tego tekstu, na Wyspę latało aż 5 linii lotniczych (Citywing – najczęściej, Flybe, Aer Lingus, EasyJet i British Airways) z 12 miast Wysp Brytyjskich (włączając w to także Londyn, Manchester czy Glasgow), co daje dość szerokie spektrum możliwości. Lot z Liverpoolu jest o tyle atrakcyjny, że – przy sprytnym rozplanowaniu – nie będziecie musieli ruszać się z lotniska w mieście Beatlesów.
  • Opcja promowa – dłuższa, ale za to znacznie ciekawsza, tańsza, a w przypadku wypłynięcia z Heysham – także bardziej praktyczna. Jako, że sami wybraliśmy tę opcję, poświęcę jej nieco więcej miejsca.

Pełną rozpiskę rejsów z trzech najważniejszych portów, z których można dostać się na Wyspę Man, znajdziecie na stronie Steam Packet Comapny – „narodowego” przewoźnika promowego Wyspy. Ilość rejsów uzależniona jest od pór roku. W „sezonie” (od kwietnia do listopada) promy odpływają zazwyczaj dwa razy dziennie, z Liverpoolu i Heysham, a w przypadku Irlandii – raz na dwa dni, naprzemiennie z Belfastu i Dublina. Poza sezonem o rejsach z Irlandii możecie zapomnieć, a w przypadku UK pozostają Wam dwa rejsy dziennie z Heysham (przy czym w weekend jeden z nich relokowany jest do Liverpoolu). Z powrotami jest analogicznie.

Kolejną sprawą jest ilość czasu, jaką będziecie musieli poświęcić na dopłynięcie do Wyspy Man. Wybierając (w sezonie) irlandzkie miasta lub Liverpool, spędzicie na morzu ok. 2 godziny i 50 minut. Płynąc z Heysham, na wodzie pozostaniecie przez 3,5 godziny, ale – o ile wybierzecie nocny rejs – będziecie mogli się przez ten czas zdrzemnąć. Różnice w czasie podróży nie wynikają z odległości (bo te są podobne), ale z typu łajby, jakim przyjdzie Wam płynąć. O ile z dużych portów kursuje najczęściej szybki statek Manannan, o tyle z Heysham do Douglas przepłyniecie na pokładzie większego i wolniejszego Ben-my-Chree.

HSC Manannan w Liverpoolu

Szybki prom HSC Manannan na przystani w Liverpoolu

Tak czy owak, za podróż promem w obie strony zapłacicie około 55 Euro od osoby, a więc circa 230 zł – zakładając, że mówimy o biletach dla pojedynczej osoby bez pojazdu (i nie podczas Man TT). Jeśli uważacie, że to dużo, to zapewniam, że cena jest naprawdę niewygórowana. Obie jednostki są zadbane, czyste i wyposażone w całą gamę udogodnień, włączając w to nawet takie kurioza, jak specjalne kajuty dla pasażerów ze zwierzętami. Ponadto, Steam Packet oferuje całą gamę przeróżnych biletów rabatowanych, włączając w to okazyjne ceny dla studentów czy… podróżujących na motocyklach. No bo jakże by inaczej.

Steam Packet Company i jej promy

Steam Packet Company chwali się tym, że jest najdłużej operującą, pasażerską linią promową na świecie – pierwszy oficjalny rejs odbyła w 1830 roku. Firma szczyci się nie tylko długą tradycją (w którą wpisany jest między innymi udział ich statków w obu Wojnach Światowych), ale również doskonałą jakością świadczonych usług – i to na wszystkich 72 promach, które do tej pory posiadała. Rzecz jasna, największy ruch notuje tuż przed Man TT. W dwutygodniowym okresie poprzedzającym wyścig, promy Steam Packet przewożą – podczas circa 200 rejsów – około 35 000 pasażerów i 10 500 motocykli (sic!). Warto zauważyć, że to niemal 5% z ich rocznych statystyk (600 tys. pasażerów i 170 tys. pojazdów). Firma ma się na tyle dobrze, że pływa zgodnie z rozkładem nawet poza sezonem. Podczas naszej przeprawy na zdolnym pomieścić ponad 600 pasażerów Ben-my-Chree, na pokładzie było zaledwie +/- 30 osób. Steam Packet, poza rejsami na i z Wyspy Man, oferuje również wycieczki dookoła wyspy, połączone z posiłkiem na pokładzie (ale można też jeść ze stołu).

Jeśli chcecie zobaczyć (i posłuchać), jak wygląda przystań promowa w Heysham oraz wnętrza promów firmy Steam Packet, to zapraszam do obejrzenia poniższego, krótkiego filmu:

Etap 2,5, czyli „granica” z Wyspą Man

No dobra – prom promem, samolot samolotem, ale jak to właściwie jest z przekraczaniem „granicy” Wyspy Man? Podejrzewam, że po ostatecznej finalizacji Brexitu sprawa może się skomplikować, ale na połowę 2017 roku sytuacja wyglądała następująco:

Wyspa Man jest formalnie dependencją Korony Brytyjskiej i – pomimo posiadania własnego parlamentu (Tynwaldu, który rywalizuje z islandzkim Althingiem o tytuł najstarszego na świecie) oraz paru innych instytucji i przywilejów – jest od niej w dużej mierze zależne. Niezależność Manxów wyraża się jednak choćby w tym, że Wyspa Man nigdy nie została członkiem Unii Europejskiej (choć korzysta z niektórych unijnych praw i przywilejów); mało tego – nie jest nawet członkiem Zjednoczonego Królestwa. Dla osób podróżujących na Wyspę Man oznacza to tyle, że ni cholery nie wiedzą, czy mają wziąć ze sobą paszport, czy tylko dowód osobisty. My mieliśmy paszport, którego nikt nie chciał oglądać (nawet przy odbiorze biletów na prom), co jednak nie zmienia faktu, że strefa załadunku na prom jest traktowana jak obszar przygraniczny, w związku z czym nie można tam robić zdjęć ani generalnie zachowywać się jak debil. Co ciekawe, wsiadając na prom będziecie zmuszeni nie tylko nadać, niczym w samolocie, ponadwymiarowy bagaż, ale także wsadzić do niego cały, ewentualnie przewożony alkohol. To ostatnie podyktowane jest jednak raczej względami biznesowymi niż bezpieczeństwa – na promach funkcjonują dobrze wyposażone bary, które nie lubią konkurencji. Wreszcie, zdjęć oficjalnie nie można robić także na promach, choć za złamanie tego zakazu nikt Was raczej nie ukamieniuje (jak widać na moim przykładzie).

Przystań w Heysham

Zdjęcie pilnie strzeżonej „granicy”

Etap 3, czyli wreszcie na Wyspie Man

Ostatnia sprawa to końcówka podróży, czyli przybicie lub przylot na Wyspę Man. Nie rozwodząc się zanadto, napiszę tylko, że:

  • Jeśli lecicie na Man samolotem, to wylądujecie pod Castletown, jakieś 15 kilometrów na południe od „stolicy” Wyspy, czyli miasta Douglas. Samo lotnisko znajduje się zaledwie 2 kilometry od centrum miasta, także dostanie się do „cywilizacji” nie powinno Wam zająć zbyt wiele czasu. Jeśli z lotniska musicie dostać się do Douglas, to wystarczy przejść niecałe 1,5 kilometra do stacji kolejowej w Castletown, skąd do stolicy zabierze Was jeden z tutejszych, słynnych pociągów.
  • Jeśli płyniecie na Man promem skądkolwiek, to prom wypluje Was praktycznie w centrum Douglas, skąd będziecie mieli rzut beretem nie tylko na stację kolejową, ale także do większości tamtejszych hoteli czy knajp. Te ostatnie przydadzą Wam się zwłaszcza po nocnym rejsie z Heysham, bo nic nie rozbudza tak, jak porządne Full English Breakfast.

Niezależnie jednak od wybranego środka transportu, wreszcie znajdziecie się na Wyspie Man. Gratulacje – macie przed sobą cholernie angażujące miejsce.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne notki o Wyspie Man lub polubić mój blog na Facebooku, gdzie na bieżąco informuję o nowych wpisach i wrzucam dodatkowe treści.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?