Tam, gdzie wzgórza mają oczy – trasa Agadir-Warzazart

Na pytanie Po co jechać do Warzazart (czy też Ourzazate) odpowiedzi jest naprawdę wiele. Jedną z nich jest to, że to marokańskie miasto nazywane jest bramą do Sahary; inną, że jest to centrum marokańskiego przemysłu filmowego (tak, ja też byłem zdziwiony); wreszcie – Warzazart jest również bramą wypadową do umownego szlaku Kazb i Ksarów, ciągnącego się stąd w każdą stronę, chociaż głównie na południe. Jeśli jednak przylatuje się do Agadiru, to do Warzazart trzeba najpierw dojechać, a nie jest to krótka trasa.

Niemal 380 kilometrów, które dzieli Agadir od Warzazart, przemierzyliśmy samochodem, podczas jednego, kurewsko długiego dnia. Cała ta trasa winna zamknąć się teoretycznie w googlowskich 6 godzinach, ale nie wiem, jaki szaleniec przemierzyłby ją bez zatrzymywania się. Tym bardziej, że niektóre przystanki są naprawdę kuszące.

Tarudant

Pierwszym z nich było dla nas Tarudant (Taroudannt) – 70-tysięczne miasto leżące „zaledwie” 80 kilometrów od Agadiru, dawno temu – za panowania niejakich Saadytów – będące nawet stolicą Maroka. Taką pozycję miejscowość wypracowała sobie przede wszystkim dogodnym położeniem w dolinie rzeki Sus, dzięki któremu kwitł w niej handel trzciną cukrową, bawełną i innymi dobrami o charakterze ogólno-agrokulturowym. Niestety, w 1687 niejaki Maulaj Isma’il z dynastii Alawitów srogo wkurwił się, że miasto opierało się jego czułym zalotom i, jak to drzewiej bywało, rozpiździł je doszczętnie, przy okazji wyżynając mieszkańców. Jako, że podobne pogromy znacznie lepiej znosi kamień niż ludzie, z masakry ocalała w sumie niewielka część pierwotnej zabudowy, włączając w to przede wszystkim mury strzegące serca miejscowości. Samemu sercu poszło gorzej – większość zabudowy otoczonej wspomnianym murem pochodzi z XVIII wieku, a sami Marokańczycy jej nie pomagają.

Tarudant - medyna

Najładniejsze podwórko w Tarudant. Żeby nie było, że nie ostrzegałem

Jeśli mam być szczery, to Tarudant nie jest warte dłuższego przystanku. Jakkolwiek przewodniki nie rozpisywałyby się o starej medynie i okolicach, to jest ona raczej mało atrakcyjna wizualnie, a kręcenie się po jej wąskich uliczkach może być dla niektórych dość niekomfortowe. Sytuacji nie poprawiają dość nachalni przewodnicy, którzy za kilka dolarów oferują dostęp do swojej wiedzy, przekazywanej cokolwiek nieporadnym angielskim.

Sprawa nachalnych przewodników to – niestety – dość powszechny problem w całym Maroku. Czasem można mieć wrażenie, że miejscowi uznają turystów za chodzące kuferki ze złotymi studolarówkami.

Na uwagę zasługują jednak mury wielkiej kasby, ściśle otaczające „starówkę”. Ich obejście nie zajmuje dużo czasu, podobnie jak wspięcie się na którąś z wież. Mam wrażenie, że zarząd miejscowości doskonale zdaje sobie sprawę z wartości imponującej twierdzy, bo jej bezpośrednie okolice przystrojone są jak Władysławowo na Święto Śledzia. Jeśli nie zależy Wam na tym, żeby każdą miejscowość obejrzeć dokładniej, polecam krótki spacer i ruszenie w dalszą drogę.

Tarudant - mury

Mury miejskie z jednej z wież

Co z tymi kozami?

Jedną z „atrakcji”, które możecie „zaliczyć” przejazdem z Agadiru do Tarudant są słynne marokańskie kozy, obżerające się owocami i liściami arganowców, niejednokrotnie wspinając się na te drzewa. Niestety, jak to w większości podobnych przypadków bywa, wcześniejsza atrakcja „mimochodem” przekształciła się już w Maroku w pewnego rodzaju dodatkowy biznes, tym samym stając na krawędzi moralności.

Nie to, żeby kozy same nie wspinały się na drzewa arganowe. Zwierzęta te wyjątkowo lubią owoce i liście tej rośliny, a ludzkim profitem z tego dziwnego romansu jest… gówno. No, może nie dosłownie, ale wydalane (i tym samym zmiękczone) przez kozy orzechy arganowca służą potem do produkcji wszelakiej maści olejków, które można kupić w całym kraju za ułamek ceny osiąganej przez ten produkt poza granicami Maroka (nie licząc lotnisk, bo tam już zapłacicie krocie).

Problem polega na tym, że Berberowie – czyli marokańscy pomysłodawcy biznesu a la Kopi luwak – szybko dostrzegli, że turyści lubią sobie na ich kozy popatrzeć, a do tego często cyknąć selfiacza. Zgodnie z ogólnokrajową tradycją, postanowili pobierać opłaty za tę ostatnią czynność, nawet pomimo faktu, że kozy tak czy owak na drzewa włażą i nie jest to szczególną zasługą człowieka. W bardziej turystycznych regionach dochodzi nawet do sytuacji, w której co bardziej przedsiębiorczy pasterze sami zaganiają kozy na drzewa, czy – co gorsza – uwiązują do nich biedne zwierzęta, by nie miały jak szukać orzechów zalegających na ziemi. Łatwo się domyślić, że kozy – pomimo wątpliwej inteligencji – wolą żreć z ziemi, bo nie trzeba się męczyć. Nie mogą jednak, albowiem ich właściciel liczy na dodatkowy hajs ze zdjęć.

Maroko - kozy

Kozy z partyzanta (czyt. ledwo widoczne)

Ja osobiście stoję na stanowisku, że za żadne zdjęcia ze zwierzętami nie należy płacić. Jeśli mam okazję, strzelam fotę z partyzanta, a jeśli jej brakuje – po prostu porzucam temat w nadziei na to, że zrobi tak parę innych osób, przyczyniając się do odciążenia losu zwierząt. I tak już muszą wysrywać orzechy…

By the way – jeśli macie więcej czasu, z Tarudant możecie podjechać na południe, gdzie na turystów czeka wioska Tafraoute, słynąca ze znakomitych widoków i górskich tras rowerowo-spacerowych. Pamiętajcie jednak, że to kolejne 165 kilometrów średnio wygodnej drogi. Jest to jednak opcja, jeśli chcecie zrobić pętlę do Agadiru przez Legzirę, o której wspomniałem tutaj.

Talwyn

Talwyn (Taliouine) to lokalne centrum szafranu – przyprawy tyleż drogiej (jest to wciąż najdroższa wagowo przyprawa świata), co (według mnie) mocno przereklamowanej. Na jej rynku możecie kupić gram tej substancji za około 40-50 dirhamów za gram, a potem będziecie musieli wykombinować jakiś sposób, żeby nie wyschła przed Waszym powrotem do domu.

Nas osobiście szafran ani ziębił, ani grzał, więc w Talwynie zrobiliśmy sobie postój na krótki popas. Istnieje tu jednak możliwość zwiedzania lokalnych kooperatyw przyprawowych i jeśli kogoś kręcą bardzo drogie pręciki kwiatków, to zapraszam serdecznie. Poza tym w okolicy jest jeszcze nieco smętna kazba oraz kilka miejsc, w które podobno warto wybrać się pieszo.

Reszta trasy do Warzazart

Pod tą ogólną nazwą ukryłem to, co w całej tej przydługiej przejażdżce podobało się nam najbardziej. Konkretnie – drogi biegnące u stóp Atlasu Wysokiego i czekające na nich niespodzianki. No dobra – niespodzianka była jedna, a o drugiej dowiedziałem się z tego odcinka marokańskiego video-bloga Karola z Kołem się toczy.

Za Talwynem generalnie zaczyna się lajtowa pustynia. „Lajtowa”, bo nie mówię tu o ciągnących się po horyzont diunach, z wciśniętymi pomiędzy nie, bielejące w słońcu szkielety śmiałków, którzy z jakichś względów zapragnęli przemierzyć Saharę pieszo. Krajobraz przypomina raczej upośledzoną i zbrązowiałą wersję Marsa, po której ktoś kilka razy przejechał wiekowym rozściełaczem asfaltu.

Droga do Warzazart

Mars czy Maroko?

Nie ma co jednak narzekać, bo widoki są po prostu zajebiste.

Widoczne na północy góry i czyste (zazwyczaj) powietrze tworzą bajeczny duet, który miłośnikom fotografii krajobrazowej będzie kazał zatrzymywać się co 10 kilometrów. Miłym dodatkiem do majestatycznego Atlasu są rozpostarte u jego stóp wioski i miasteczka, czasem z daleka świecące jakąś mniejszą kazbą lub meczetem. No po prostu bajka, zwłaszcza jeśli trafimy na miejsce podczas tzw. złotej godziny.

Droga do Warzazart

Jedno ze wzmiankowanych miasteczek

To jednak nie wszystko.

Około 40 kilometrów za Talwynem, w miejscu oznaczonym drogowskazem na wioskę Tazount(e) (który pokazuję poniżej), natkniecie się na zjazd na mało zachęcającą, szutrową drogę. Zdecydowanie polecam do jej pokonywania samochód z napędem na 4 koła, ale my daliśmy radę naszym Citroenem i przypieprzyliśmy w kamienie tylko dwa razy. Nie musicie przy tym jechać na oślep, bo – w ciągu dnia i wczesnym wieczorem – cel tej krótkiej wycieczki jest dość dobrze widoczny z głównej drogi. Co nim jest?

Maroko - kierunkowskaz na Tazounte

Skręcamy przy tej tabliczce

Tak naprawdę do tej pory nie do końca wiem, ale wspólnie z grupą wypracowaliśmy pewną teorię.

Berberyjskie jaskinie

Teoria jest głęboka jak te jaskinie

Na 95% jest to baza noclegowa berberyjskich pasterzy, pędzących swoje owce, kozy czy inne wielbłądy z punktu A do punktu B. Na to wskazywałoby ewidentne zagospodarowanie jaskiń ludzką ręką oraz walające się wszędzie bobki. Na 5% jest to z kolei siedziba starożytnego kultu, który od setek lat mieszka w podziemiach pod wzgórzem i porywa okoliczne dziewice, składając je następnie w ofierze swoim mrocznym bogom. Ta druga hipoteza powstała najprawdopodobniej dlatego, ze na miejscu byliśmy wczesnym wieczorem, kiedy właśnie zaczynało się ściemniać i ziejące pieczary wyglądały dość przerażająco. Beata namierzyła w Google zdjęcie tego miejsca w jakimś papierowym opracowaniu sprzed kilku lat, ale poza samym obrazkiem niewiele nam to powiedziało. Cała sprawa jest o tyle ciekawa, że ta naturalna „budowla” jest naprawdę spora, a jej przystosowanie na potrzeby okolicznych mieszkańców musiało zająć dobry kawałek czasu – nie zdziwiłbym się, gdyby jaskinie miały przynajmniej te 100-150 lat.

Berberyjskie jaskinie

Odważycie się?

Tam, gdzie wzgórza mają oczy

Jeśli tych górskich „oczu” będzie Wam mało, pozostają jeszcze te… filmowe. Jeśli kojarzycie film Wzgórza mają oczy, nakręcony w 2006 roku przez Alexandra Aję i będący remake’iem klasycznego horroru Wesa Cravena pod tym samym tytułem (z roku 1977), to będziecie zachwyceni miejscówką, na którą natkniecie się niecałe 40 kilometrów od Warzazart.

Maroko - Gas Haven

Poznajecie?

Jest nią nic innego, jak niemal nienaruszona, „amerykańska” stacja benzynowa, która „zagrała” zarówno w pierwszej części kultowego slashera, jak i we Wzgórza mają oczy 2 – filmie przyjętym już zdecydowanie chłodniej. Na teren Gas Haven można wejść nieodpłatnie i do woli się po niej pokręcić, fotografując dziwaczne (i wyjątkowo makabryczne) rekwizyty. Niestety, sam budynek stacji jest profesjonalnie zamknięty za pomocą kilkucentymetrowych gwoździ, a nad tym, by nikt nie wparadował na miejsce z łomem, czuwa w ciągu dnia pojedynczy, znudzony mieszkaniec którejś z okolicznych wsi. Kluczowe jest tu „w ciągu dnia”, bowiem wieczorem strażnik się ulatnia, a na tak oddalonym od czegokolwiek planie trudno spodziewać się kamer… just saying. Niemniej, sami po raz pierwszy byliśmy na miejscu już po zapadnięciu zmroku i powiem szczerze, że średnio uśmiechało nam się bubrowanie w nocy po stacji benzynowej udekorowanej ludzkimi czaszkami i innymi, wesołymi dodatkami podobnej proweniencji.

Maroko - Gas Haven

Naszą uwagę przyciągnął m.in. sztuczny martwy pies…


Jak widać, najpopularniejsza i najprostsza trasa z Agadiru do Warzazart dysponuje kilkoma ciekawymi „stacjami”, na których można spędzić co najmniej te 30-45 minut niezbędne do rozprostowania kości przed dalszą podróżą. Poza tym, najnudniejszą część drogi – pomiędzy Tarudant a Talwynem – z nawiązką wynagrodzi Wam sam cel podróży, o którym jeszcze napiszę. Pamiętajcie tylko, żeby opisaną trasę pokonywać na spokojnie i stosując się do narzuconych ograniczeń prędkości (zwłaszcza w okolicach większych miasteczek), no chyba, że naprawdę lubicie mandaty.

Więcej w temacie marokańskich mandatów, a także jazdy po Maroku samochodem w ogóle, możecie przeczytać w oddzielnym wpisie na ten temat.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne notki o Maroku lub polubić mój blog na Facebooku, gdzie na bieżąco informuję o nowych wpisach i wrzucam dodatkowe treści.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?