Nauczyciel czy tresowana małpa?

Pomimo tego, iż Medan jest trzecim największym miastem w Indonezji, to ciężko znaleźć w nim coś ciekawego do roboty. Miejscowość ma okres świetności już dawno za sobą, a kilka miejscowych zabytków – w tym kolonialna „starówka”, pałac Maimun czy Wielki Meczet – sypie się i generalnie wygląda pożal się Boże. Przez większość turystów Medan traktowany jest – lub bardziej był – jako punkt startowy do podróży po Indonezji po tym, jak przypłynęło się do niego z Penang. Podejrzewam, że po tym, jak połączenie promowe z Malezją zostało zamknięte, miasto stało się jeszcze mniej atrakcyjne dla turystów. Lot zabiera w końcu znacznie mniej czasu, więc po wylądowaniu na tutejszym lotnisku zostaje go znacznie więcej, żeby od razu się stąd ulotnić.

Medan

Medan nie porywa, ale bywa sympatyczny – Pałac Maimun

W 2009 roku nie było to jednak możliwe. Po przypłynięciu do Medanu zmuszeni byliśmy znaleźć nocleg, a następnie rozejrzeć się za czymś do jedzenia. Nie mieliśmy ochoty zbyt długo rozglądać się za jakąś knajpą, więc – jak prawdziwi, dumni, zamerykanizowani Europejczycy – skończyliśmy… w McDonaldzie. Karma jednak wybaczyła nam to odstępstwo od drogi „prawdziwego podróżnika” i tak czy owak zgotowała nam ciekawe spotkanie.

We just want to learn English

Azjaci zdominują świat. Nie jest to oczywiście zbyt odkrywcza myśl, ale osobiście zaczynam w nią wierzyć odrobinę mocniej za każdym razem, kiedy odwiedzam Azję. Pomijam tu kwestie związane z tanią produkcją, zdyscyplinowaną, niewymagającą siłą roboczą czy kolektywnym umysłem, zgodnie z którym jednostka w Azji ma znacznie mniejsze znaczenie niż kolektyw. Chodzi przede wszystkim o podejście do nauki.

W ogólnoświatowej memetyce od dawna funkcjonuje wizerunek japońskiego/chińskiego/koreańskiego dzieciaka, które spędza pół dnia w szkole, a kolejne pół dnia przygotowując się do kolejnego dnia w budzie, przez większość wczesnego życia walcząc nie tylko o dobre oceny, ale też o uznanie rodziców. Jakkolwiek cywilizacja zachodnia nie postrzegałaby takiego podejścia cokolwiek negatywnie, tak trzeba Azjatom przyznać, że ichnie klasy średnia i wyższa skutecznie wpoiły młodemu pokoleniu chęć do nauki. A jeśli przy okazji można pochwalić się znajomym, to w ogóle wspaniale.

I oto ja – dość nikczemnego wzrostu białas – wychodzę z toalety w McDonald’s w centrum Medanu, nieco zdeprymowany faktem, że urządzenie do podmywania tyłka wziąłem za spłuczkę, w efekcie dostając na klatę całkiem solidną porcję wody. Nieskutecznie próbując zamaskować skutek haniebnej pomyłki, staję nagle przed dwiema dziewczynami, z których każda jest o głowę niższa ode mnie. Dziewuchy, wcale niezłym angielskim, ale mocno się krygując, informują mnie, że specjalnie czekały, aż odłączę się od grupy, bo wcześniej wstydziły się podejść. Podejść po co? Ano po to, żeby po prostu z nami porozmawiać i podszkolić swój angielski. Imponujące? Dla mnie bardzo.

Przypadek Afriny i Mority, z którymi spędziliśmy resztę wieczoru na pogaduchach oraz spacerze po parku (w którym – jak się okazało – znajdowała się posiadłość indonezyjskiej rodziny królewskiej), był naszym pierwszym zetknięciem się z pędem lokalnej młodzieży do wiedzy. Dziewczyny po kilku minutach kompletnie przestały się krępować, a pod koniec wieczora posuwały się nawet do lekkiego flirtu z każdym z męskich uczestników naszego wyjazdu. Ich angielski był bardzo akceptowalny, więc wieczór okazał się jak najbardziej udany i informatywny.

Jeśli ktoś pomyślałby, że po prostu mieliśmy szczęście, to byłby w grubym błędzie. Z młodzieżą pragnącą uczyć się angielskiego stykaliśmy się w Indonezji jeszcze kilkukrotnie, a w jednym przypadku nawet uratowaliśmy tyłek sporej grupie uczniów, którzy mieli za (szkolne) zadanie wyankietować aż pięciu turystów na temat tego, czy podoba im się Indonezja. Wyobraźcie sobie radość całej grupki, kiedy okazało się, że planowane na cały dzień zadanie mieli z głowy po 15 minutach. Dzieciaki zresztą bardzo sprawnie poradziły sobie z challengem, bo podobierały się w pary i każda z nich wzięła w obroty jedną z osób z naszej grupy.

Indonezja - nauka angielskiego na ulicy

Ankietowe ołówki aż piszczą…

Pomijając już fakt tego, że sam parę lat temu w życiu nie podszedłbym z własnej woli do obcokrajowca tylko po to, żeby pogadać z nim po angielsku, to bardzo budujące wydaje mi się to, że do podobnych rozmów zachęca się je w szkole. Indonezja może być krajem stosunkowo biednym, zaśmieconym i o największym odsetku osób palących na świecie, ale przynajmniej jego mieszkańcy dogadają się praktycznie z każdym turystą. Wiele nacji mogłoby się od Indonezyjczyków uczyć. Super by było, gdyby jedną z nich byli Francuzi.

We just want to take a picture

Drugą stroną medalu jest dość irytujący zwyczaj Azjatów (chociaż jak do tej pory w Indonezji było to dla mnie najbardziej denerwujące) do robienia sobie zdjęć z białymi. O ile w Chinach czy w Birmie podobna sytuacja zdarzała mi się co parę dni i miała postać krótkiego, sympatycznego eventu, o tyle w Indonezji cała zabawa przybierała czasem potworną skalę.

Eskalacja nastąpiła wiele dni po naszej wizycie w Medanie, kiedy w piękny, słoneczny dzień łaziliśmy po położonej w pobliżu Yogyakarty świątyni Borombudur. Jedna, niewinna prośba o zdjęcie na tle największej buddyjskiej świątyni na świecie nie wiedzieć kiedy przekształciła się w regularny maraton selfiaków, połączony z kolejką na kilkanaście osób, cierpliwie czekających na swoją kolej. Mieliśmy naprawdę duży problem z tym, by w pewnym momencie po prostu zakończyć sesję zdjęciową, ku niewysłowionemu smutkowi tych Indonezyjczyków, którzy nie zdążyli się załapać.

Indonezja - sesja zdjęciowa

15 minuta – zaczynamy się niecierpliwić

Co ciekawe, w takich przypadkach takim samym powodzeniem cieszą się dziewczyny (bez krępacji łapane w talii przez azjatyckich chłopaków niższych od nich o pół głowy) i faceci (obdarzani przy okazji długimi spojrzeniami spod rzęs, a następnie szczegółowo omawiani w chichoczących grupach). W związku z powyższym, o zdjęcia będziecie proszeni niezależnie od płci, a jeśli dodatkowo czymś się wyróżniacie – na przykład niestandardowym kolorem włosów, niezwyczajnie bladą cerą albo dużym tatuażem – to macie po prostu przejebane.

Weźcie jednak pod uwagę, że bycie niemiłym nic nie da. Jeśli macie dość tego, że ktoś traktuje Was trochę jak tresowaną małpę, po prostu uprzejmie wyjaśnijcie, że nie macie czasu na więcej zdjęć i na spokojnie odejdźcie. Starajmy się pamiętać, że – pomimo iż może to być irytujące na dłuższą metę – taka postawa jest znacznie lepsza od prób orżnięcia turysty lub wciśnięcia mu jakiegoś niepotrzebnego shitu. Z dwojga złego już lepiej pouśmiechać się sztucznie do czyjegoś aparatu i podszkolić swoje umiejętności międzyludzkie.


Na zakończenie dodam, że obie poznane w Medanie dziewczyny okazały się tyleż sympatyczne, co upierdliwe. W ciągu godziny zaprosiły nas do znajomych na Facebooku (w Indonezji serwis ten ma jeden z najwyższych wskaźników penetracji na świecie), po czym zaczęły zagadywać do naszych znajomych. Mój najlepszy kumpel był przez pół roku regularnie podrywany, mimo że nie widział lasek na oczy. Może więc warto ograniczać takie znajomości wyłącznie do tak zwanego „realu”.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2009 roku oraz polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Comment 1

  1. Ilona 14 lutego 2018

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?