O rany, orangutany! Park Narodowy Gunung Leuser

Popularna na Indonezji legenda mówi, że pierwsze orangutany (z malajskiego Orang Hutan, czyli leśny człowiek) były ludzkimi leserami, którym nie chciało się pracować. Zamiast karczować dżunglę, stosować trójpolówkę i takie tam pierdoły, niektórzy ludzie chcieli po prostu lenić się w dżungli, jeść banany i – zapewne – uprawiać nieskrępowany seks z kim popadnie. Znając podejście niektórych Indonezyjczyków, w to wszystko można by nawet uwierzyć, ale musielibyśmy wyrzucić do kosza wszystko, co wiemy o ewolucji i genetyce. Z tego względu zostawmy te bajki wierzącym Amerykanom i zostańmy przy tym, co faktycznie o orangutanach wiadomo.

Indonezyjski orangutan

A co wiadomo? W skrócie: orangutany to wielkie małpy człekokształtne, występujące na Borneo i Sumatrze. Ich gatunki znane są z tego, że – spośród wszystkich małp tego typu – spędzają najwięcej czasu na drzewach, do czego zresztą są przystosowane ewolucyjnie. Ich rozstaw ramion sięga 225 cm i rekompensuje krótkie nóżki, na których jednak też potrafią się poruszać. Orangutany żywią się owocami i paroma świństwami, których człowiek nie włożyłby do ust, a przynajmniej bez obróbki cieplnej. Do przysmaków należą między innymi termity i inne robale.

To, co ważne dla ludzi to to, że orangutany są jednymi z najprzyjaźniej nastawionych małp na świecie. Spotkania z nimi rzadko kończą się awanturą, a już na pewno jeśli człowiek wręczy im coś do żarcia. Taka praktyka jest formalnie nielegalna, ale w praktyce rzadko który przewodnik zabrania turystom karmienia małp – w końcu to solidna baza dla dobrego napiwku. Jeśli Waszym, dość dziwnym, ale jednak marzeniem jest nakarmienie z ręki wielkiej, rudej małpy, to orangutan będzie Waszym jedynym kandydatem.

Przyjazność orangutanów jest na tyle rozwinięta, że znane są przypadki podążania niektórych osobników za grupami trekkingowymi, a nawet odwiedziny co śmielszych rudzielców w ośrodkach opiekuńczych dla młodych, by – najprawdopodobniej – pomóc tym ostatnim w przystosowaniu się do życia w dżungli. Nie jest to totalnie nieprawdopodobne, bo już w latach ’60 znana badaczka małp Jane Goodall odkryła, że orangutany potrafią posługiwać się narzędziami i generalnie są inteligentniejsze niż niektórzy polscy przedstawiciele klasy politycznej.

To powiedziawszy, należy jednak wskazać, że orangutan to nadal dzikie zwierzę, a co za tym idzie: jesteśmy mu winni odpowiedni szacunek. Faktycznie to my stanowimy większe zagrożenie dla nich, niż one dla nas (obecnie na świecie żyje około 7300 orangutanów sumatrzańskich, na Borneo znacznie więcej, ale nadal są to gatunki zagrożone), a dotknięcie naszego włochatego kuzyna może kosztować życie jego, a nie na nas. Ludzkie choroby potrafią położyć pokotem całe grupy rodzinne, chociaż na szczęście orangutany są raczej gatunkiem o samotniczym nastawieniu. Jeśli więc naprawdę chcecie zobaczyć orangutana w jego naturalnym środowisku (co wcale nie jest takie trudne), to unikajcie przytulania się z nim na misia i najpierw wyleczcie cieknący nos.

Park narodowy Gunung Leuser

Gunung to po indonezyjsku góra. Z tym słowem turyści spotykają się często – w końcu cała Indonezja jest krajem z gruntu wulkanicznym, więc gór Ci u nich dostatek. Z kolei park narodowy Gunung Leuser to jedno z tych miejsc, w których orangutany spotyka się najczęściej, a znacznie mniej zadeptanym niż okolice Bukkit Lawang. W przewodniku Lonely Planet ten konkretny, indonezyjski park narodowy króluje na liście TOP 10 najciekawszych parków narodowych w Indonezji w ogóle, ale odwiedzenie lidera tej kategorii kosztuje sporo wysiłku.

Gunung Leuser

Okolice góry Leuser

Dojazd pod górę Leuser

Obecnie, aby dostać się do parku narodowego, najlepiej po prostu wsiąść w samolot w Medan i w parędziesiąt minut dolecieć do miasteczka Kutacane. W 2009 roku loty były drogie, więc biednym studentom pozostawała tzw. the hard way. Obejmowała ona transport autobusowy z Medan do wspomnianego Kutacane (niewyjęte 7 godzin), a następnie kolejną godzinę jazdy do Ketambe, czyli okręgu-miejscowości zlokalizowanej pomiędzy górami Leuser i Bandahara. Naturalnie, po roboczym dniu jazdy żaden turysta nie ma już siły na łażenie po dżungli, więc byliśmy zmuszeni przenocować w przybytku The Friendly Hostel (nie wiem, czy jeszcze istnieje – nie zdołałem go namierzyć) i wyruszyć na trekking następnego dnia rano.

Dojazd do Gunung Leuser

Tak się jeździ w Indonezji

Samo wyruszenie też przebiegało z przygodami, jako że nasz przewodnik – zatrudniony już w Medan – postanowił zabrać prowiant na wycieczkę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby jedną ze składowych prowiantu nie była żywa, gdacząca i nader aktywna kura. Jedna z uczestniczek naszego wyjazdu, Ania, była (i jest do tej pory) wyjątkowo wyczulona na zwierzęcą krzywdę, więc nie obeszło się bez awantury o męczenie drobiu. Polały się łzy, w wyniku których polała się krew – życie kury zostało skrócone na miejscu i ptasior został spakowany do plecaka w formie bezgłowej. Ania nadal nie była zadowolona, ale my przynajmniej nie musieliśmy wysłuchiwać panicznego gdakania kury przywiązanej w siatce do plecaka.

Oczywiście, dojazd do parku narodowego Leuser można ogarnąć sobie we własnym zakresie i tak pewnie będzie trochę taniej (w 2009 roku cena za bilet do Kutacane kosztował około 80 tys. rupii). My jednak postawiliśmy na organizację ogólną i – jak wspomniałem – jeszcze w Medanie znaleźliśmy sobie przydupasa, który zorganizował nam cały trip. Nie zapisałem, ile kosztowała ta przyjemność, ale domyślam się, że w granicach 70-100 dolców od osoby za 3 dni z wliczonym transportem, noclegami i posiłkami. Na większy wydatek wtedy nie moglibyśmy sobie pozwolić.

Sam park narodowy Leuser to istny raj dla wielbicieli roślin i zwierząt. Występuje w nim zatrzęsienie zagrożonych gatunków, a prócz orangutana zaliczają się do nich także tygrysy, nosorożce i słonie. Ich spotkanie – znów nie licząc orangutana – graniczy jednak z cudem, więc większość turystów musi zadowolić się małpami i kilkoma spośród 300 gatunków ptaków, do których zalicza się na przykład… dzika kura indonezyjska. W parku jest również kilka dodatkowych „atrkacji”, przez które ciekawski turysta na pewno zostanie przeciągnięty.

Gunung Leuser - małpa

Małpy spotyka się co dwa kroki

Nasza piesza wyprawa po Gunung Leuser national park należała niewątpliwie do jednych z najciekawszych trekkingów, w jakich zdarzyło mi się uczestniczyć. W rozsądnym skrócie wyglądało to mniej-więcej tak:

Dzień 1 trekkingu:

Wyruszamy o 8:00 rano, pomijając historię z nieszczęsną kurą. Już „w progu” natykamy się na kilka makaków, ale przewodnicy każą nam je olać – w końcu makaki spotyka się w Azji praktycznie wszędzie, gdzie stoi więcej niż dziesięć drzew. Podczas pierwszych dwóch godzin spaceru podziwiamy głównie drzewa i florę przygruntową. Pośród tej ostatniej szybko dostrzegamy wielkie ala-stonogi, które zwijają się w razie zagrożenia. Plan przeprowadzenia zawodów w grze w kulki nie zostaje wcielony w życie, bo pojawia się kolejne kuriozum – ogromne mrówki, które jednak mają zbyt słabe szczęki, by naruszyć ludzką skórę. Przewodnik na szczęście odciąga nas od lokalnych owadów i wrzuca do pierwszej „atrakcji” – jaskini pytona. Pytona nie udaje nam się uświadczyć (ale może to dobrze) – więcej szczęścia mamy w jaskini nietoperzy, która jednak nie cieszy się wielkim powodzeniem w damskiej części naszego składu.

Gunung Leuser - jaskinia pytona

Jaskinia pytona – raj dla klaustrofobów

Małpy Oldfielda Thomasa

W parku narodowym Gunung Leuser występują także langury Thomasa (Presbytis thomasi – nazwane tak na cześć zoologa Oldfielda Thomasa, przy czym Thomas to nazwisko) – urokliwe, ciemno umaszczone małpki z charakterystycznym pióropuszem na głowie. Je także widzieliśmy pierwszego dnia, ale że skurwysyny są wyjątkowo skoczne, to nie udało mi się uchwycić ich na zdjęciu.

Po kliku godzinach trafiamy wreszcie nad gorące źródła – jedno z najfajniejszych miejsc parku. Tu jesteśmy sami, aczkolwiek szybko natykamy się na przechodzącą parę Kanadyjczyków. Stanowiąca jej połowę dziewczyna ostrzega nas, żebyśmy nie lekceważyli gorącej wody, bo dzień wcześniej sama wpadła do niemalże wrzątku. Wierzymy jej, bo jest czerwona jak buraczek.

Gunung Leuser - gorące źródła

Patrz jak paruje!

Nad źródłami mamy nocować. Przewodnicy gotują – a jakże – kurę, a my tym czasem zażywamy kąpieli w gorących źródłach. Ciężko wyobrazić sobie przyjemność płynącą z wody, która nigdy nie stygnie, dopóki samemu się tego nie doświadczy. Z gorącego zbiornika wodnego wychodziliśmy tylko na krótkie momenty, głównie po to, żeby skoczyć po aparat. Wreszcie jednak zapada zmrok, a my – z pełnymi brzuchami – kładziemy się w średnio wygodnych namiotach, słuchając stukających o ich ściany kropel deszczu, który właśnie zaczął padać.

Dzień 2 trekkingu:

Dzień obowiązkowo rozpoczynamy od gorącej kąpieli, a po dwóch godzinach wyruszamy na krótką przebieżkę… i kolejną kąpiel – tym razem pod wodospadem. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy po powrocie z kąpieli nie zażyli kąpieli (znów gorącej), ale wreszcie – jakoś koło południa – udaje nam się wysuszyć dupska i ruszyć w drogą powrotną.

Gunung Leuser - wodospad

Tu też się kąpaliśmy

Niemal tracimy nadzieję na to, że zobaczymy orangutana, ale podczas krótkiego postoju na posiłek i gadkę o polityce, jeden z przewodników zauważa pomarańczowy kształt bujający się wśród drzew. Dorodna sztuka przemieszcza się majestatycznie niedaleko od nas, a my w panice chwytamy za aparaty, żeby zrobić chociaż jedno zdjęcie. Żadne z nas nie dysponuje porządnym sprzętem (2009, remember?), ale udaje nam się cyknąć kilka nieostrych fotek.

Orangutan - Gunun Leuser

ŚWIETNE zdjęcie orangutana…

Podnieceni jak 14-latek, który pierwszy raz zobaczył cycki, resztę drogi spędzamy na szczegółowym omawianiu doświadczenia, zupełnie zapominając, że wielką małpę widzieliśmy z 30 metrów. Tak czas mija nam do 18:00 (nie licząc kolejnej – bo jakże by inaczej – kąpieli w mijanej rzece), kiedy to dochodzimy do hostelu. Pierwszą rzeczą, jaką robimy, jest zamówienie zimnej coli. Potem walimy się w kimę. Musimy dobrze się wyspać, bo następny dzień to kolejny etap transportowy, pod koniec którego planujemy wylądować nad jeziorem Toba.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2009 roku oraz polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

komentarze 2

  1. Mariusz 8 stycznia 2020
    • Brewa 10 stycznia 2020

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?