Muzeum ognia w Żorach – długo odwlekana wizyta
Nie pamiętam, ile razy zdarzało mi się mijać żorskie Muzeum ognia. Przy okazji samochodowych powrotów z Cieszyna, w którym praktycznie corocznie goszczę na Ogólnopolskich Spotkaniach Blogerów Podróżniczych, ten charakterystyczny budynek zawsze przyciągał mój wzrok, ale jakoś nigdy nie skusił na tyle, by wreszcie się przy nim zatrzymać. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, ten stan rzeczy udało mi się wreszcie zmienić w tym roku, a to głównie dzięki entuzjastycznie nastawionej ekipie młodych dziołch, z którymi wcześniej wyrzygiwaliśmy płuca na rollercoasterach Energylandii. Pomimo przechujowej pogody i ogólnego zmęczenia organizmów, spowodowanego brakiem snu oraz odwrotnie proporcjonalną ilością spożytego alkoholu, postanowiliśmy dać szansę najbardziej znanej atrakcji turystycznej miasta Żory.
Muzeum ognia to nowoczesny budynek, kształtem i kolorem nawiązujący do płomienia. Widać go z daleka, bo cała jego fasada pokryta jest oczojebnym, odbijającym światło materiałem w kolorze miedzi. Nie sądzę, by była to prawdziwa miedź, bo miejscowa meneliada na pewno już dawno by się nią odpowiednio zaopiekowała. W ostatni wakacyjny weekend, koło godziny 13:00, na miejscu nie było zbyt wielu zwiedzających. Prawdę mówiąc, poza nami w Muzeum była chyba tylko jedna rodzina, która rozpoczęła zwiedzanie jakieś 15 minut przed nami.
Zwiedzanie żorskiej dumy kultury rozpoczęło się dla nas niezbyt fortunnie. Będący wstępem, 10-minutowy film nie zrobił na nas – posługując się eufemizmem – zbyt dobrego wrażenia. Pomimo sprawnego montażu i epickiej muzyki, to „dziełko” skierowane jest raczej do młodszej części widowni. Sucharski humor aż trzaska między zębami, a lekko skołowany widz nie ma nawet jak opuścić wcześniej sali projekcyjnej, bo drzwi zamykane są automatycznie. Na szczęście później jest już tylko lepiej.
Całość muzealnej ekspozycji podzielona jest na 5 części:
- Okiełznanie żywiołu to ognista „notka historyczna”, ukazująca cały proces tego, jak człowiek powoli radził sobie z niesfornym ogniem – od czasów prehistorycznych aż po współczesne. Poza długą tablicą historyczną, zwiedzający może zmierzyć się z kilkoma pytaniami oraz samodzielnie skrzesać ogień, o ile tylko uda mu się opanować tę pieprzoną fotokomórkę.
- Przez antyk i wieki średnie to kolejny rozdział historyczny, tym razem poświęcony walce z żywiołem. Poznamy tu historię rozwoju techniki gaśniczej, poczytamy o największych pożarach w historii, a na koniec samodzielnie ugasimy jego niewielką, elektroniczną odmianę. Tu miałem niewielki zarzut do instalacji multimedialnej, bowiem wkomponowana w nią pompa była dla mnie pewnym wyzwaniem siłowym. Nie sądzę, by kilkuletnie dziecko mogłoby sobie z nią poradzić, a przystawiona do atrakcji drabina sugerowała, że została ona stworzona także z myślą o młodszych odwiedzających.
- Pali się to… err… podobno największa atrakcja placówki. Dobrze, że wiedziałem o tym wcześniej, bo inaczej prawdopodobnie zwróciłbym na nią tylko szczątkową uwagę. Wspomniana ściana ognia jest bowiem generatorem dymu z rzuconą na ów dym projekcją pełgających płomieni. Wygląda to fajnie, ale powalającą instalacją bym tego nie nazwał. Zaraz za nią znajduje się natomiast…
- … Obszar duchowości. Obszar duchowości faktycznie pozwala wejrzeć mocno w swoją duchowość – głównie w poszukiwaniu cierpliwości. Sporo tej ostatniej trzeba, żeby ponownie zmierzyć się z kapryśną fotokomórką, ale jak już ogarniecie co i jak, to poczytacie trochę o znaczeniu ognia w religii, kulturze i sztuce. Forma prezentowanych ciekawostek jest bardzo ciekawa – docenią ją nawet starsi odwiedzający.
- Mędrca szkiełka i oko to chyba najciekawsza część ekspozycji. Przy kilku stanowiskach samodzielnie wykonamy pewnie doświadczenia związane z ogniem i wysoką temperaturą, a to wszystko pod okiem nieco krypnego manekina z koszmarnie animowaną twarzą, który co jakiś czas zmotywuje nas werbalnie do dalszej pracy. Tutaj zdecydowanie pobawią się i starsi, i młodsi.
Poza wymienionymi instalacjami, w całym muzeum znajduje się jeszcze kilka gier i ekranów multimedialnych, nad którymi można spędzić trochę czasu. Samych „eksponatów” sensu stricto nie ma tu (poza częścią „historyczną”) za wiele i jest do zdecydowana zaleta Muzeum ognia. Bardzo wiele rzeczy można pomiąchać, dotknąć czy wcisnąć – pod tym względem wśród moich współpasażerek zdecydowanie wygrała Ognista Szafa Grająca, zapewniająca pełen repertuar muzyki o ogniu mówiącej. Wady? Muzeum jest stosunkowo niewielkie i jeśli grupa nie będzie odpowiednio zainteresowana (moja na szczęście była), to oblecimy je w 30 minut. W innym przypadku możemy sobie zapewnić około 1-1,5 godziny – no cóż – zabawy z ogniem. Tylko się nie posikajcie w nocy.
Świetna architektura 🙂 Bardzo ciekawe miejsce!