Sighnaghi i jak nie przekraczać granicy z Azerbejdżanem

Plan naszego wyjazdu na Kaukaz zakładał, że Gruzja będzie naszą „bazą wypadową”, z/do której będziemy kilkukrotnie wyjeżdżać i wracać – tak, by było nam jak najwygodniej przekraczać granice z Azerbejdżanem oraz Armenią. Pierwszy taki wyjazd miał mieć miejsce już 5 dnia Wyprawy – mieliśmy udać się ze Stepamcmindy do Telavi, a stamtąd od razu zrobić skok na granicę z Azerbejdżanem w Lagodekhi. Życie jednak jak zwykle zweryfikowało nasze plany… i to podwójnie.

Nie do końca planowane Sighnaghi

Do Signaghi – podobno najładniejszego miasta słynącego z wina rejonu Kakheti – i tak mieliśmy trafić, ale chcieliśmy to zrobić już po powrocie z Azerbejdżanu. Kiedy jednak okazało się, że kierowcy spod Kazbeku chcą dowieźć nas do Telavi za nie mniej niż 300 GEL, na szybko zmieniliśmy trasę.

Jak to jest z tymi prywatnymi przejazdami

Jeśli w Gruzji chcecie raz na jakiś czas podjechać gdzieś z prywatnym kierowcą, a nie korzystając z marszrutki, to weźcie pod uwagę jedno – większość z nich woli jechać do Tbilisi, a nie gdziekolwiek indziej. W naszym przypadku kurs Stepancminda-Telavi oznaczałby dla bazującego pod Kazbekiem kierowcy konieczność szukania klientów w Telavi, a szansa na ich znalezienie w tym mieście jest wielokrotnie mniejsza, niż w stolicy Gruzji. Z tego względu czasem lepiej po prostu wrócić do stolicy i stamtąd złapać kolejnego drivera, najlepiej mieszkającego w mieście, do którego chcecie jechać. Z Tbilisi odjeżdża też masa tanich marszrutek, które bez problemu (i za bardzo niewielkie pieniądze) zabiorą Was w każdy rejon kraju.

Akcja była szybka. Zagadany przez nas kierowca zgodził się na pewien układ: zapłacimy mu 60 GEL za przejazd do Tbilisi, ale jeśli znajdziemy dodatkowych ludzi do transportu, to cena nie wzrośnie. Szybki obchód po placu ujawnił, że do stolicy chciałoby się również zabrać jedno duńskie małżeństwo, w wyniku czego zostaliśmy dowiezieni do Tbilisi za 15 GEL od osoby. Tam złapaliśmy marszrutkę na odpowiedni dworzec (zabijcie mnie, jeśli pamiętam teraz, jaki) i o 17:00 siedzieliśmy już w autobusowym transporcie do Signaghi, który wyciągnął nam z portfela zaledwie 5 GEL/osobę. Punkt 19:00 wyładowaliśmy się na głównym miejskim placu i stanęliśmy przed kwestią znalezienia noclegu.

Sighnaghi - główny plac

Główny placyk w Sighnaghi

Jak to często bywa w Gruzji – to nocleg znalazł nas. Zagadała do nas przesympatyczna babina, która zupełnym przypadkiem dysponowała wolnym pokojem (w cenie 30 GEL) w samym centrum miasta – rzecz jasna w swoim mieszkaniu. Jedynym minusem takiego rozwiązania było to, że każda wizyta w kuchni bądź łazience wiązała się z koniecznością nawiązania kurtuazyjnego dialogu, w którym Zosia – z racji na nieznajomość języka rosyjskiego – nie bardzo mogła uczestniczyć. Wiecznie spadający na mnie ciężar konwersacji w narzeczu, którego nie miałem opanowanego perfekcyjnie sprawił, że sam również ograniczałem wyjścia z pokoju do minimum, chociaż gospodyni co i rusz kusiła nas herbatą i serniczkiem.

A jak samo Sighnaghi?

Wersja „kaukaskiego” przewodnika Lonely Planet z maja 2008 roku podawała, że miasto bardzo się rozwija i ma zamiar zostać niekwestionowanym centrum turystycznym rejonu Kakheti. To – niegdyś bardzo ważne – miasteczko handlowe faktycznie mocno zainwestowało w liczne renowacje i rozbudowę, tyle że…

No właśnie. Pomimo tego, że odrestaurowane budynki lśniły nowością, winiarnie kusiły bogatą ofertą, a główny miejski plac był naprawdę sympatycznym miejscem, to Sighnaghi okazało się miastem duchów. Większość odremontowanych budynków stała pusta, a muzea – podobnie jak restauracje – były pozamykane. Przez dwa dni spędzone w miasteczku, z trudem udawało nam się znaleźć otwartą knajpę, w której ceny nie kształtowałyby się na iście europejskim poziomie. Było albo zamknięte, albo drogo.

Gruzja - Sighnaghi

Aczkolwiek niektóre widoczki były naprawdę syte*

Nie mam pojęcia, jak jest teraz (czyli ponad 8 lat później), ale my po 2 dniach w Sighnaghi mieliśmy serdecznie dość tego miejsca, tym bardziej, że żadne z nas szczególnie nie przepadało za winem. Jedyną w miarę sensowną atrakcją okazała się wizyta na murach miejskich, z których roztaczał się akceptowalny widok na pobliskie górki i wzgórza, ale żeby warto tam było jechać tylko dla niego, to bym nie powiedział.

Sighnaghi - mury miejskie

Fragment murów Sighnaghi

Jednym słowem, Sighnaghi nas rozczarowało, a był to tylko wstęp do poważnego fakapu, jaki nastąpił 6 dnia naszej wyprawy.

Granica w Lagodekhi

Nasz pierwszy „wjazd” do Azerbejdżanu wyszedł nam… no cóż – CHUJOWO. Na początku wszystko szło dobrze: taksiarz zawiózł nas pod samą granicę za 40 GEL (cena trochę zdziercza, ale nie bardzo mieliśmy inną opcję), wypakowaliśmy się z samochodu, po czym ruszyliśmy pieszo w stronę rogatek. W tym momencie naszło mnie na to, żeby na wszelki wypadek zerknąć do paszportu i…

… i okazało się, że słusznie, choć trochę za późno. Mianowicie – ważność naszej wizy do Azerbejdżanu, z takim trudem załatwianej w Warszawie (w 2010 roku procedura wizowa do tego kraju obejmowała kilkukrotną wizytę w ambasadzie oraz w pobliskim banku, który jako jedyny był „akredytowany” do przelewów tytułem wydania wizy), rozpoczynała się dopiero… za 5 dni. Jak to mówią w Wielkiej Brytanii: well, bummer; ale mimo to postanowiliśmy spróbować.

Pomimo początkowych widoków na powodzenie, zafundowanych nam przez pewnego celnika, który mówił wyśmienicie po polsku (sic!), z próby jednak nic nie wyszło. Byliśmy zmuszeni ponownie wrócić na teren Gruzji, tym samym zdobywając nowy komplet pieczątek, a następnie rozejrzeć się za transportem powrotnym do Tbilisi.

Ostatecznie, po kilku kolejnych godzinach i wydaniu 60 GEL na kierowców i marszrutki (50 GEL na przejazd do Telavi, a następnie 10 GEL za powrót do stolicy), wczesnym wieczorem wylądowaliśmy w Irine’s Boarding House – jednym z najsłynniejszych hosteli w Tbilisi. Ale o tym już w kolejnym wpisie.

*zdjęcia autorstwa Zosi K.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne notki o Gruzji lub polubić mój blog na Facebooku, gdzie na bieżąco informuję o nowych wpisach i wrzucam dodatkowe treści.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?