Tunele Cu Chi, czyli wojenny Disneyland

Tunele Cu Chi pod Ho Chi Minh City to najważniejszy i najrozleglejszy pomnik, jaki kiedykolwiek wystawiono wojnie. Osławione kwatery Vietcongu, czyli komunistycznej partyzantki Wietnamu, pełniły w latach ’60 rolę kwatery głównej, centrum aprowizacyjnego i bazy wypadowej tej formacji wojskowej, sprawiając tyle problemów amerykańskiej armii, ile obecnie radości sprawiają amerykańskim turystom. Nic więc dziwnego, że żadna wizyta w Wietnamie nie może obyć się bez zajrzenia do wnętrza tuneli.

W „złotych czasach”, jakkolwiek źle by to nie brzmiało, tunele Cu Chi rozciągały się pomiędzy bliskimi okolicami ówczesnego Sajgonu, a kambodżańską granicą. Podziemna sieć, o łącznej długości ponad 250 km, pokrywała bardzo rozległy obszar, pozwalając Vietcongowi nie tylko na sprawną koordynację działań, ale także na dokonywanie partyzanckich ataków, przeprowadzanych niejednokrotnie w środku obszarów teoretycznie kontrolowanych przez Amerykanów. Dziesiątki pułapek (także naziemnych), zapadni, wilczych dołów i tego typu zabawnych rozrywek sprawiały, że anty-komunistyczna koalicja miała w rejonie Sajgonu mnóstwo krwawej roboty, głównie z wywożeniem ciał i rannych. Można śmiało powiedzieć, że to właśnie tunele Cu Chi były jednym z głównych powodów, dla których mówi się o przegranej amerykańskich sił zbrojnych w Wietnamie.

Ale – historia swoje, a potrzeby komercyjnej turystyki – swoje.

Obecnie tunele Cu Chi to świetnie – jak na Wietnam – zorganizowany park rozrywki, ukazujący brutalność prowadzonych na ich terenie walk. Przed głównym wejściem na obszar poprzecinany tunelami ustawiają się dziesiątki autokarów, załadowanych turystami z różnych stron świata, choć przeważają głównie Wietnamczycy i Amerykanie. Ci pierwsi – także w wieku szkolnym – nadal epatowani są opowieściami o heroicznych zmaganiach Vietcongu z agresywnym najeźdźcą, próbującym wykurzyć komunistów z tuneli za pomocą najbardziej wymyślnych taktyk. Nie bez powodu mówi się, że obszar nad tunelami był po latach ’60 najbardziej spustoszonym rejonem na świecie. Amerykanie z kolei przyjeżdżają tu, by na własne oczy przekonać się, jakim cudem mały, skośnooki ludek był w stanie tak długo opierać się nowoczesnej technice wojskowej, w którą w tamtych czasach pompowana była większość kasy pochodząca z ich podatków.

Problem polega na tym, że ewentualna refleksja i pole do przemyśleń zostały w Cu Chi skrzętnie zagonione do kąta. Przewodnicy prześcigają się w pokazywaniu, jak funkcjonowały brutalne pułapki, skonstruowane z tak prostych elementów jak trochę sznura i kawałki drewna. Gawiedź jest jednocześnie przerażona i zafascynowana, a brakuje jej chyba tylko tego, by działanie najeżonych kolcami bali przetestować na żywym organizmie. Amerykańskie wraki wojenne – czołgi czy samoloty – prezentowane są jak trofea, a potwornie niekomfortowe, związane z ciągłym niebezpieczeństwem życie w tunelach, sprowadzane jest do pokazów tego, jak zmieścić się w niewielkich, zamaskowanych przejściach.

Wrak czołgu - tunele Cu Chi

Chyba najsłynniejszy wrak w Cu Chi

Do tuneli możemy oczywiście wejść sami, ale to doświadczenie jest kilkukrotnie bardziej klaustrofobiczne niż w przypadku wcześniej odwiedzonych przez nas tuneli Vinh Moc. Tam przynajmniej czasem można się było wyprostować, podczas kiedy po większości tuneli w Cu Chi trzeba poruszać się w kucki, co siłą rzeczy wymusza na turyście szybkie wyjście na powierzchnię.

Cu Chi - wejście do tunelu

Jedno z wejść do tuneli. Źródło: 123rf

Na koniec Wietnamczycy pozostawiają turystom koronną atrakcję regionu, czyli osławioną strzelnicę, na której za niewielkie pieniądze możemy wywalić w piasek pełen magazynek z broni używanej podczas konfliktu – niech to będzie popularny AK-47 (Kałasznikow) czy ciężki jak sam skurwysyn M-60, umocowany na wygodnej podpórce. Trochę wstyd się przyznać, ale i nas zafascynowała możliwość postrzelania z ciężkiej broni, tym bardziej że wystrzelenie jednego naboju kosztuje jednego dolca.

Cu Chi - strzelnica

Autor bloga poważnie wkręcony w broń ciężką

Harmider i upał panujący na miejscu, a także ogólna, dziwna atmosfera sprawiła, że sam jakoś zapomniałem o robieniu zdjęć, a cała wizyta na miejscu (może pomijając strzelnicę) zostawiła mi w głowie wyłącznie mało trwały, niezbyt pochlebny ślad. Niby trzeba to miejsce odwiedzić, ale jeśli chcemy naprawdę zapoznać się z historią wojny w Wietnamie, lepiej udać się do muzeum w Ho Chi Minh – tam jest po prostu spokojniej, a my nie czekamy przez cały czas, aż z krzaków wyskoczy Myszka Miki ubrana w amerykański mundur polowy. Jeśli mam być szczery, po wyjściu z obszaru tuneli miałem raczej wrażenie, że odwiedziłem właśnie jakiś przedziwny park rozrywki, a nie miejsce skąpane we krwi tysięcy osób, walczących w imię dwóch sprzecznych ideologii. Posunę się nawet do stwierdzenia, że można tu odnieść wrażenie, jakby zarówno Wietnamczyczy, jak i Amerykanie niczego się w trakcie tej wojny nie nauczyli – poza tym, by jej pozostałości traktować jak dobry biznes.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2011 roku i polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?