Sigulda and beyond – turystyczny raj na Łotwie
Powiedzmy to sobie wprost: Łotwa to nie Indie. Pomimo pięknej, ryskiej starówki, zimnowojennych pozostałości rozsianych po całym kraju i pojedynczych, co ciekawszych atrakcji rozlokowanych tu i ówdzie, Łotwa to obszar, który wielu ludzi postrzega jako bufor przejściowy pomiędzy bliską (a zatem łatwą do odwiedzenia) Litwą oraz piękną, trącącą już Skandynawią Estonią. Takie postrzeganie można jednak łatwo zmienić w ciągu zaledwie jednego dnia, po odwiedzeniu okolic miasta Sigulda i rejonu parku narodowego Gauja.
Sigulda i Turaida
Dwa miasteczka, stanowiące swego rodzaju bramę parku narodowego, to także najważniejszy punkt na mapie regionu Gauji. Oddalone od Rygi o zaledwie 50 km (co niby oznacza godzinę jazdy, ale weźcie pod uwagę możliwość ewentualnych robót drogowych), oferują podróżującym doskonały punkt startowy do licznych wycieczek po najbliższej okolicy. Tak naprawdę, żeby uszczknąć dla siebie nieco z lokalnych cudów, nie trzeba nawet opuszczać granic obu miejscowości. Zgromadzone tu atrakcje spokojnie wystarczą na cały dzień zwiedzania, połączonego z satysfakcjonująco forsującymi spacerami w górę i w dół.
Najważniejszymi punktami zainteresowania w Siguldzie i Turaidzie są zamki. W rejonie Gauji jest ich od zajebania, ale to właśnie przy parkowej „bramie” znajdziecie najlepiej zachowane budowle tego typu. Stary zamek w Siguldzie (wjazd za 2 euro) to pochodząca z 1207 warownia Kawalerów mieczowych, która – pomimo dużych zniszczeń z XVIII wieku – dotrwała do dzisiejszych czasów w zaskakująco dobrym stanie. „Stary” zamek w nazwie oznacza, że gdzieś w okolicy znajduje się także „nowy” i tak też jest w istocie. Nowy zamek w Siguldzie to tak naprawdę neo-gotycka posiadłość z XIX wieku, której nie brakuje czaru, ale czar ów można podziwiać wyłącznie z zewnątrz (w środku znajduje się obecnie siedziba lokalnego samorządu).
Zaraz za rzeką Guają (od której, a to dopiero, park narodowy wziął swoją nazwę) znajdują się kolejne dwie budowle „zamkowe”. Ze starego zamku w Krimuldzie zostało co prawda zaledwie kilka ledwo stojących ścian, ale w przypadku tej wioski ciekawszą sprawą jest tutejsza posiadłość (wjazd na jej teren: za friko). Neo-klasycystyczny budynek powstał w XIX wieku, ale już sto lat później służył jako szpital Czerwonego krzyża, a następnie jako sanatorium dziecięce. W tym okresie vis-a-vis budowli powstała dość specyficzna konstrukcja, służąca jako zakwaterowanie dla pacjentów leczących się z gruźlicy kostnej. W leczeniu tej choroby szczególnie ważny był dostęp do ciepła, słońca i czystego powietrza. W chwili obecnej trwają prace nad przekształceniem budowli w hostel, który ma szansę stać się najciekawszą formą noclegu w okolicy. Co ważne, do Krimuldy z Siguldy możecie dostać się za pomocą kolejki linowej (koszt przejazdu w jedną stronę: 5 euro), przy okazji zaliczając kolejną atrakcję. Aha. Z kolejki – za 40 euro – można skoczyć na bungee. Także na golasa, jeśli Was to kręci.
Wreszcie, w położonej na północ od Siguldy Turaidzie znajdziecie trzeci, najbardziej imponujący zamek (wjazd: 3,5 euro). Z czerwoną, pochodzącą z 1214 roku budowlą łączy się historia pięknej, choć zdecydowanie nierozgarniętej dziewczyny, będącej przedmiotem mokrych snów lokalnej młodzieży płci męskiej na początku XVII wieku. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, Róża z Turaidy zakochana była w ogrodniku z Siguldy, co było nie w smak kawalerom wyższego stanu. Jeden z nich postanowił podszyć się pod kochanka dziewczyny, a kiedy podstępem zwabił ją na miejsce schadzki i porwał, Róża w zamian za wolność zaoferowała mu swój szal, podobno mający magiczne właściwości ochronne. Niedowierzający (rozsądnie) rycerz zażądał dowodu na to ostatnie, na co Róża nadstawiła mu swój kark, okryty wzmiankowanym szalem. Rycerz zrobił zamach i jednym ciosem niemal zdekapitował niewiastę, czym być może przysłużył się lokalnej puli genetycznej.
Co ciekawe, prawdziwość powyższej historii potwierdzają dokumenty sądowe z właściwego okresu, a miejsce schadzek Róży i jej ogrodnika również można zwiedzać. Była nim położona zamku jaskinia Gutmana (odwiedzicie ją za darmola, ale za parking zapłacicie 2,5 euro), będąca w sumie bardziej wielką dziurą w skale, a nie pełnoprawną jaskinią z jakimś większym systemem korytarzy. Nie zmienia to faktu, że tysiące romantyków z całego świata już od kilkuset lat rzeźbiło w pieczarze swoje imiona w sercach oraz inne przykłady klasycznego „Tu byłem”, dzięki czemu miejsce jest obecnie umiarkowanie interesujące. Poza tym woda wypływająca z jaskini ma podobno moc usuwania zmarszczek, ale jeśli w to wierzycie, to być może linia genetyczna Róży z Turaidy nie zginęła wraz z nią.
Zamki to nie jedyna atrakcja rejonu Sigulda-Turaida. Pomijając liczne mini-galerie i wystawy (zwłaszcza w Turaidzie) oraz dziesiątki ścieżek spacerowych (najdłuższa piesza trasa przeprowadzi Was od zamków w Siguldzie aż do Turaidy – taki spacer wyrwie Wam około godziny czasu na samo przejście, nie licząc zwiedzania po drodze), to na miejscu znajdziecie jeszcze między innymi:
- Mini-park rozrywki Tarzans, w którym wy przejedziecie się na toboganie (3 euro; polecamy – trasa jest całkiem długa, a na górę wrócicie kolejką linową za 1,5 euro), a Wasze pociechy poćwiczą strzelanie z łuku, pobujają się na linach albo połamią nogi na trampolinach, co da Wam kilka dni spokoju. Wielbiciele parków linowych powinni ruszyć od razu do Mezakakis, który oferuje rozrywkę TYLKO tego typu.
- Aerodium, czyli tunel powietrzny, w którym doznamy uczucia lotu (2 minuty polatamy za około 30 euro).
- Pełnoprawny tor bobslejowy o długości 1200 metrów, z którego można zjeżdżać o (niemal) dowolnej porze roku (na kołach albo na płozach). My nie mieliśmy takiej możliwości, ale załapaliśmy się przynajmniej na zwiedzanie. Za niecałego eurasa warto choćby przejść się po obiekcie, zbudowanym swego czasu na potrzeby radzieckiej drużyny bobslejowej. Zjazd torem możliwy jest w letnim albo zimowym sezonie turystycznym – początek maja to jeszcze za wcześnie.
Poza tym Sigulda to także świetna baza trekkingowa. Z miejscowości ruszycie na obchód wielu lokalnych jaskiń czy mniejszych, rozsianych po okolicy ruin. Jeśli dysponujecie większą ilością czasu, to warto również rozważyć spływ po Gauji – ceny takiej przygody na miejscu rozpoczynają się już od 30 euro.
Ligatne, Kieś i Valmiera
Jeśli Sigulda z Turaidą to dla Was za mało, to możecie udać się dalej na północny wschód, gdzie czekają kolejne, choć już nie tak spektakularne atrakcje.
Ligatne to – paradoksalnie – byłe miasto przemysłowe. Sami tam nie zawitaliśmy, ale warto je odwiedzić dla dość kuriozalnych widoków (ruiny fabryk i zakładów dość ciekawie komponują się z wszechobecną zielenią) oraz dla tutejszych ścieżek spacerowych (Ligatne Nature Trails), będących czymś w rodzaju pieszego safari. Na zamkniętym terenie macie dużą szansę na zauważenie jeleni, bobrów czy rysiów, a do tego dorzucono 22-metrową wieżę widokową. Wejście na teren obiektu kosztuje ok. 3,5 euro. W okolicach Ligatne znajdziecie również sowiecki bunkier w czasów Zimnej Wojny, który został przekształcony w muzeum. Jeśli nie było Wam dane zajrzeć do silosa nuklearnego pod Płotelami, to będzie to akceptowalna alternatywa. W Google szukajcie go pod hasłem Secret Soviet Bunker.
Największą atrakcją Kiesia jest tutejszy kompleks zamkowy, składający się – a jakże – ze starego i nowego zamku. Nasz pobyt poza sezonem uniemożliwił nam wejście na jego teren, bo całość była zamknięta na czas remontu. Niemniej, bo Siguldzie i Turaidzie to trzeci najważniejszy obiekt typu zamkowego w regionie Gauji. Wejście na jego teren kosztuje 5 eurosów.
Kawałek na południe od Kiesia, w okolicy miejscowości Drabesi, znajdziecie jeszcze skansen Araisi. Od innych obiektów tego typu odróżnia go to, że jest on w całości położony na sztucznej wyspie. „Forteca na wodzie” – oryginalnie pochodząca z IX wieku – została z pietyzmem odtworzona przez tutejszych archeologów i można ją zwiedzać, chociaż zapewne nie zajmie Wam to dużo czasu. Wizytę można rozszerzyć o ruiny okolicznego zamku Kawalerów mieczowych. Nas skansen nie zainteresował na tyle, by zainwestować w bilet (3 euro), ale cyknęliśmy mu foteczkę z brzegu:
Wreszcie, Valmiera to raczej mało imponujące zakończenie sagi pod tytułem Gauja, choć i ona znajdzie swoich amatorów. Miasteczko to przede wszystkim lokalna studencka enklawa, ozdobiona XII-wiecznym kościołem św. Szymona oraz ruinami kolejnego zamku. Większość aktywności turystycznej koncentruje się jednak w tutejszym browarze zamkowym (Valmiermuiza), do którego można zajrzeć za 6 euro i – zapewne – nawalić się jak rosomak.
Jeśli jesteście w Rydze na (przedłużony) weekend, to brama do parku narodowego Gauja będzie chyba najlepszym wyborem na jednodniową wycieczkę ze stolicy. W naszej opinii to najciekawszy region, który Łotwa może zaoferować turyście, chociaż musimy przyznać, że nie widzieliśmy jeszcze wszystkich jej atrakcji.
Brak komentarzy