Site icon jedź, BAW SIĘ!

Betel, czyli szajs do żucia

Betel stand

Nic, tylko brać do ust świeżutki betelek...

Betel, ach betel. Na dobrą sprawę pierwszy raz zetknąłem się z nim na Filipinach, o czym na pewno jeszcze napiszę. Tam jednak betel, zwany też pieprzem żuwnym, występował pod postacią zgrabnie zapakowanych paczuszek w stylu do-it-yourself. Z tego powodu nigdy nie byliśmy do końca pewni, czy żujemy go „dobrze”. Dlaczego mieliśmy przeświadczenie, że żujemy go „źle”? Ano dlatego, że efekt owego żucia był dla większości z nas znikomy, jeśli nie żaden.

W Birmie betel sprzedawany jest przede wszystkim w miastach. Standziki z tym świństwem znajdziecie na każdym rogu – nie da się ich pomylić z niczym innym, bowiem wyglądają jak przenośny chlewik świni z bardzo poważnymi problemami gastrycznymi. Podobnie też pachną. Przed standzikiem znajdziecie panią lub pana, który/która (czasem nawet – o zgrozo – w gumowych rękawiczkach) przygotuje dla Was porcyjkę betelu zmieszanego z różnej maści przyprawami. Skład mieszanki jest charakterystyczny dla handlarza, więc praktycznie nie spotkacie się z dwoma takimi samymi. Cóż – choćbyście skąpali gówno w cynamonie, to pozostanie ono gównem.

No, może przesadzam, niemniej betel ma bardzo charakterystyczny smak. Ta dziwna używka, zawijana zazwyczaj w liść i oferowana nie tylko z poprawiaczami smaku, ale często także z sodą oczyszczoną, to czwarta najczęściej spożywana tego typu substancja na świecie i chyba jedyna, która jest tak mocno społecznie akceptowalna. Jak to zwykle bywa, jej niewielkie dawki, przyswajane poprzez metodyczne rzucie, mają działanie pobudzające, orzeźwiające, a nawet lecznicze (m.in. przeciwbiegunkowe, co może okazać się użyteczne w pierwszym tygodniu przebywania w Azji). Jak jednak nasi dziadowie mawiali – co za dużo, to niezdrowo. W przypadku obywateli Birmy „za dużo” znaczy zazwyczaj „tak dużo, że ledwo otwieram mordę, a jeśli już otwieram, to i tak nikt mnie nie rozumie”. Dodatkowym, poza uniepełnosprawnieniem zdolności werbalnych, skutkiem ubocznym rzucia betelu jest to, że ślina zabarwia się na czerwono, a zęby – po dłuższym czasie – na czarno. Z tego powodu posiadacze ładnego uśmiechu powinni betel omijać szerokim łukiem, chyba że mają to gdzieś.

Czy to działa? Na mnie nie, a na M. podobno działa odwrotnie niż powszechnie, bowiem pieprz żuwny podobno zmniejsza nudności. M. statuuje natomiast, że po jego zażyciu chce mu się momentalnie i najzwyczajniej w świecie rzygać. B. Spróbowała, pożuła 5 minut i wypluła, a jedynym skutkiem tego całego ambarasu było to, że potem przez pół godziny każde piwo smakowało jej jak mydło. Mierny fun, że tak powiem.

Co zabawne, nasz przewodnik po wioskach w okolicy Hsipaw twierdził że, pomimo iż sam nigdy betelu nie próbował, to podobno powszechnym odczuciem po jego pierwszym zażyciu winna być euforia oraz stan podobny do upojenia alkoholowego, utrzymujący się nawet do kilku godzin. Czy jest to kwesita genetyki, czy efektu placebo – nie wiem. Tak czy owak betel nie trzepnął nas specjalnie ani za pierwszym razem, ani za czwartym. Tak, był i czwarty raz – jeśli chodzi o próby naćpania się, to nigdy się nie poddaję.

Ważną kwestią związaną z betelem jest to, o czym już wspominałem wyżej, a mianowicie – barwi ślinę na czerwono. Nie byłoby w tym nic aż tak złego gdyby nie fakt, że – jak to przy żuciu – owej śliny zbiera się w ustach bardzo dużo, w związku z czym od czasu do czasu (czytaj: co kilkadziesiąt sekund) trzeba się jej pozbyć. Połykanie nie jest najlepszym pomysłem, chyba że mamy ochotę na gorzki koktajl przyprawiony składnikami nie do końca znanego pochodzenia. Z tego powodu żujący po prostu spluwają, a robią to gdzie popadnie. W połączeniu z dużym wskaźnikiem uzależnienia od tego szajsu, wzmiankowany zwyczaj owocuje skąpanymi czerwienią chodnikami, ścianami, a często także krzesłami i stołami. Jasne, że to obleśne, a w dodatku niektóre przejścia czy korytarze wyglądają tak, jakby ktoś kręcił w nich nowy sezon Dextera. Oczywiście nikt poza turystami się tym specjalnie nie przejmuje, a pokryte czerwoną śliną korytarze straszą przyjazdnych z żelazną konsekwencją – zwłaszcza w Mandalaj i Rangunie.

Exit mobile version