Site icon jedź, BAW SIĘ!

Dlaczego chcę pojechać do Korei Północnej

Korea Północna

Mówiąc moim znajomym, że na przełomie kwietnia i maja planujemy z B. lecieć do Korei Północnej, spotykam się z dwoma typami reakcji. Jedna z nich to zazwyczaj reakcja ludzi, którzy widzieli już trochę świata lub przynajmniej chcieliby zobaczyć w bliżej nieokreślonej przyszłości. Składa się na nią niedowierzanie połączone z tym sympatycznym typem zazdrości, który człowiek czuje, kiedy ma dobrze płatną, ale stosunkowo nudną pracę, a jego znajomy z ekscytacją opowiada mu, jak bardzo kocha to, co robi pomimo faktu, że na obiad je żwir ze smołą. Po początkowym upewnieniu się, że na pewno nie wypiłem za dużo i nie gadam głupot, następuje długa kawalkada pytań o to, w jaki sposób, za ile i czym. Mówię, co mam powiedzieć, jednocześnie po raz setny dziękując w duchu losowi, że podsunął mi taką okazję, potem zbieram zamówienia na kartki pocztowe oraz magnesy, i wszyscy są zadowoleni.

Czasem jednak nie jest tak kolorowo.

Zdarza się bowiem, że nawet moi co bardziej oświeceni znajomi wpadają w świętą furię kiedy słyszą, że nie tylko chcę lecieć do KRLD, ale wręcz było to moje marzenie od dłuższego czasu. No bo jak to, mówią, przecież reżim, obozy, cholera wie co tam się dzieje, a poza tym rakiety, brak cywilizacji, kanalizacji, cyfryzacji i innych –acji kojarzonych ze współczesnym światem. Koronnym argumentem staje się to, że wydając kasę na miejscu wspieram panujący ustrój, co według moich dyskutantów jest ostatecznym dowodem na to, że brak mi wszelkiej moralności. Otóż nie – nie wszelkiej.

Wyjazd do Korei Północnej to dla mnie szansa na wiele różnych rzeczy. Pierwsza z nich to w 100% egoistyczne zaspokojenie pragnienia pojechania gdzieś, gdzie naprawdę trudno się dostać i zebrania w głowie kilku niezapomnianych historii. Jestem pewien, że głupi spacer parkiem w Pjongjangu będzie dla mnie niesamowitym przeżyciem, z uwagi na miejsce, gdzie ten park się znajduje; a także na to, jak niewiele par zachodnich oczu ów park oglądało. Daje mi to poczucie samozadowolenia, którego nigdy się nie wypieram i nie staram się przykryć argumentami o tym, jak bardzo chcę poznawać inne kultury i inne takie sraty-dupaty. Nie – ja po prostu bardzo chcę tam jechać, bo miejsce jest trudne do zobaczenia, a oglądanie takich miejsc sprawia mi przyjemność, w którą nie waham się wrzucać fury hajsu.

To tak z egocentrycznego punktu widzenia. Pozostają jednak argumenty natury moralnej.

Ostatnimi czasy sporo nad tym myślałem, przeczytałem furę artykułów, kilka książek i dwa przewodniki, co ostatecznie podsunęło mi dwie główne konkluzje.

Po pierwsze – trudno mi oceniać to, co dzieje się w KRLD, jeśli tam nie byłem. Pomimo dość plastycznego obrazu, jaki kreślą przed nami autorzy prac o tym kraju, Korea Północna pozostaje krajem pełnym ludzi, którzy żyją normalnym życiem, choć życie to przebiega w zupełnie niezrozumiałym dla Europejczyków tempie i według równie niezrozumiałych zasad. Chcąc móc coś o nim powiedzieć, trzeba je zobaczyć na własne oczy i samemu ocenić, czy uśmiech dzieciaka jeżdżącego na rolkach w skateparku jest wynikiem prawdziwej radości, czy też wyuczonych zachowań, które wbija mu się do głowy od najmłodszych lat. W żadnym wypadku nie wolno osądzać ludzi przez pryzmat innych ludzi, którzy nimi rządzą. Jeśli byśmy tak robili, to Polska już dawno byłaby uważana na świecie za największe na globie zgrupowanie wielbicieli teorii spiskowych, którzy przy okazji mają chorobliwą obsesje na punkcie kościołów. Do KRLD jadę, żeby zobaczyć ten kraj na własne oczy i wyrobić sobie własne, ugruntowane zdanie na jego temat. Owszem – zapewne będzie ono niepełne i wciąż nieco wypaczone, ale na pewno pobudowane na fundamentach mocniejszych niż opinia kogoś, kto KRLD zna tylko z Call of Duty i sporadycznych doniesień prasowych.

Druga, być może nawet ważniejsza rzecz, niosąca bowiem w sobie pewien element misji. Wyobraźcie sobie świat jako organizm, a ludzi jako… Nie wiem, kurna – jakieś wirusy (nigdy nie byłem dobry z biologii) krążące pomiędzy komórkami będącymi państwami. Wirusy wnikają do komórek i dokonują w nich pewnych zmian. Jeden wirus nie zrobi zbyt wiele, ale już cała grupa, która naprawdę kurewsko mocno się uweźmie, sprawi wreszcie, że komórka kompletnie się zmieni (i prawdopodobnie umrze, ale to nie jest nam potrzebne w tej analogii). W mojej opinii podobna zasada dotyczy ludzi z zewnątrz wjeżdżających do Korei i penetrujących ten kraj. Z roku na rok jest ich coraz więcej, a każdy kolejny obcokrajowiec przywozi ze sobą jakiś element swojej kultury – język, zachowanie, nawet głupi sprzęt fotograficzny. Państwo jako całość się broni, ale już zwykły, szary obywatel patrzy na turystę i – nawet mimowolnie – jest bombardowany przez odmienność.

Weźmy sobie lustrzankę Canona. Niemal pewne jest, że 100 na 100 Koreańczyków zauważy obcokrajowca. Tylko 50 z nich zwróci uwagę na to, że ten ma aparat (lub coś dużego zwisającego z szyi, co często przystawia do oka – nie wiem, jak tam w KRLD ze znajomością zaawansowanej techniki), a kolejnych 10 pomyśli, że czegoś takiego nie da się kupić w aprowizowanym przez państwo domu handlowym. Niech tylko jedna osoba z tych dziesięciu zada sobie pytanie „a właściwie dlaczego?”, a dany turysta może powiedzieć, że wpłynął pozytywne na kraj. Czy KRLD chce tego, czy nie, na każdym niemal metrze trasy obcokrajowca dochodzi do absorpcji, a któregoś dnia ilość wchłoniętych informacji i wzbudzonych nimi przemyśleń będzie tak duża, że dojdzie do konkretnej reakcji. Może nie będzie to jutro ani za rok, ale kiedyś to nastąpi i jestem pewien, że po części właśnie dzięki turystyce. Po to właśnie można pojechać do KRLD – żeby pokazać tamtejszym ludziom, jak wygląda człowiek zachodu i że wcale nie pije krwi z czaszek klasy pracującej. No – przynamniej nie zawsze.

Wszelkie inne argumenty dotyczące na przykład tego, że jadąc do KRLD napycham kabzę reżimowi, również świadczą raczej o niewiedzy osoby je podnoszącej, albo raczej nieświadomości istnienia czegoś takiego jak odpowiedzialne podróżowanie. Oczywiście, kupując wycieczkę do KRLD i płacąc za hotele czy wstępy dobrowolnie przekazujemy pieniądze ludziom, którym Korea Północna zawdzięcza stan, w którym się znajduje. Nie zapominajmy jednak, że nawet niewielka część pieniędzy trafiająca do właścicieli hoteli, drobnych sprzedawców czy rzemieślników poprawia ich byt i często także po prostu o nim stanowi, a to w tym kraju jest nie do przecenienia. Zresztą, jeśli nie widzicie problemu w wyjeździe na Kubę czy do Birmy, to różnica naprawdę nie jest tak wielka, jak mogłoby Wam się wydawać.

Oczywiście nie mam zamiaru nikogo przekonywać – przeciwnicy jakichkolwiek form wspierania reżimu mają swoje racje, często oparte na racjonalnych argumentach. Trzeba jednak pamiętać, że mniejsze zło ma swoje dobre strony, a w tym wypadku to właściwie jedyne, co nam pozostaje. Korea Północna zasługuje na odkrycie i uwagę – to kraj potwornie dotknięty przez historię, która w wielu miejscach do złudzenia przypomina to, co działo się w Polsce podczas rozbiorów i bezpośrednio po nich (zresztą – za jakiś czas rozwinę temat historii tego kraju). Już sam ten fakt sprawia, że – mając okazję jego odwiedzenia – nawet przez chwilę nie miałem wątpliwości, czy chcę się znaleźć na miejscu.

Exit mobile version