Site icon jedź, BAW SIĘ!

Krótka historia Korei (Północnej) – cz. 5 oraz Instytucje polityczne w KRLD

Flaga Korei Północnej

Flaga Korei Północnej

Część IV

INSTYTUCJE POLITYCZNE W KRLD

Wcielanie w życie Dżucze to zadanie trudne i ciężko byłoby mu podołać w pojedynkę. Kim Ir Sen powołał więc do istnienia liczne instytucje, które miały ułatwić pracę jemu (i jego następcom) i jednocześnie utrzymywać w równowadze rozkład sił.

Nie wchodząc tu w zbędne, formalne szczegóły, warto wspomnieć, że od samego początku w Koreańskiej Ludowej Republice Demokratycznej mamy do czynienia z władzami: narodową, partyjną i wojskową, przy czym każda z nich ma pod sobą cały sztab ludzi i środków mających afirmować jej funkcjonowanie (włączając w to państwowo-prywatne firmy czy całe tytuły prasowe).

Władza „ludu” od początku skupiała się w osobie premiera (w tej roli – Kim Ir Sen), choć istnieją również Zgromadzenie Ludowe i Prezydent (wraz z powiązaną instytucją wyborów powszechnych – w końcu mamy „demokrację” w nazwie, nie?). Ta władza odpowiada m.in. za nominacje sędziów, prawodawstwo i budżet państwowy. Nie trzeba długo myśleć, w myśl czyich przykazań przeważnie postępuje. Jako ciekawostkę dodam, że z prezydentem KRLD mieliśmy okazję lecieć samolotem do Pjongjangu, ale o tym jeszcze napiszę.

Władza partyjna – klasycznie o najbardziej skomplikowanej konstrukcji – opiera się na dominującej roli Koreańskiej Partii Robotniczej (choć istnieją także inne, choć niewiele znaczące partie). W jej ramach działa sekretarz generalny (zgadnijcie, kto nim jest), wspierany przez Politbiuro, a obie te instytucje konsultują się z kolei z Komitetem Centralnym. Wszystkie trzy instytucje kierują Partią pomiędzy walnymi kongresami wszystkich członków – te jednak od samego początku były zwoływane raczej sporadycznie, a obecnie zdarza się to jeszcze rzadziej. Do tego dochodzi jeszcze najważniejsze twory: Komitet Centralny i Departament Przewodnictwa, przy czym to w tym ostatnim zasiadają najbardziej prominentni przedstawiciele reżimu (i jednocześnie Ci, których Kimowie chcą mieć na oku).

Armia, jak to armia – dysponująca całą masą młodych, stosunkowo zdrowych i wyszkolonych mężczyzn – jest siłą, z którą należy się liczyć. Od początku wiedział o tym także Kim Ir Sen, także to właśnie na jego barkach spoczęło jarzmo dowódcy tego elementu państwowości KRLD. To ci dopiero niespodzianka…

Tym samym już na początku istnienia osłabionego, ale walecznego Państwa, zgodnie z ideologią Dżucze miało ono światłego, baczącego na wszystko opiekuna, skupiającego w swoich rękach wszystkie najważniejsze stanowiska państwowe. Opiekun ten miał przed sobą dwa główne zadania: poradzić sobie z „zepsuciem” kraju, a jednocześnie nie dać się zachodniej zgniliźnie, trawiącej granice KRLD z zewnątrz.


Po roku ’45 w KRLD panoszyły się generalnie 4 główne frakcje, a każda z nich związana była z jakimś państwem ościennym. Dwoma najważniejszymi były: frakcja irkucka (złożona z Koreańczyków, którzy od 2-3 pokoleń mieszkali w Rosji, mówili płynnie językiem sowieckich braci, ale byli stosunkowo nieźle rozpoznawani w swoim własnym kraju) oraz frakcja Kapsan. Na czele tej ostatniej stał nie kto inny, jak nasz stary znajomy Kim Ir Sen, a jego przybocznymi byli kumple z dawnych, mandżurskich czasów, w większości wyedukowani mniej więcej tak mocno, jak przeciętna cegła. Po dojściu do władzy Kim rozpoczął swoje rządy od reformy rolnej (wywłaszczenie wielkich właścicieli ziemskich i przekazanie ich ziemi dzierżawcom – w Europie poradziliśmy sobie z tym nieco szybciej), co zaowocowało natychmiastową miłością najbiedniejszych warstw społecznych. W połączeniu z drobiazgowo opracowaną propagandą, doprowadziło to do sytuacji, w której na lokalnej arenie Kim stał się niekwestionowanym liderem. Przyszedł czas na lanie pod dupskach.

Kurz jeszcze nie opadł po rozpierdusze na gruncie Północ-Południe, a przedsiębiorczy dziadek Kim zaczął to, w czym przeszkoleni w ZSRR aparatczycy są najlepsi – czystki. W latach 1952-58 praktycznie wszystkie ugrupowania, które chociaż minimalnie nie zgadzały się z programem Kima, zostały starte z powierzchni ziemi – czy to w wyniku aresztowań i osadzeń w obozach „reedukacyjnych” (oczywiście najczęściej wraz z rodziną), czy najzwyczajniejszych na świecie mordów. Najwięcej czasu zabrało Kimowi rozbicie frakcji chińskiej, ale i z tą sobie jakoś poradził – w końcu od czego są procesy pokazowe.

Nikita Chruszczow nie był specjalnie lubiany przez Kim Ir Sena (źródło: Wikipedia)

Zabawa trwała do roku ’58, kiedy Stalin wziął i umarł, a na jego posiwiałą, gruzińską głowę metaforycznie zesrał się Nikita Chruszczow. Krytyka sowieckiego wodza nie spotkała się ze zrozumieniem ze strony Kim Ir Sena, który właśnie rozpędzał swoje państewko poprzez inwestowanie w ciążki przemysł, czerpanie pełnymi garściami z pomocy sąsiadów oraz umacnianie swojej pozycji jako lidera o niepodzielnej władzy. Kwękający Rosjanie nie byli mu na rękę, jako że gadali coś o negatywnym wpływie kultu jednostki na obywateli i państwo jako takie. Kim postanowił zlać to wszystko ciepłym moczem i zrobić w KRLD porządek po swojemu. Niemniej, żeby nie narazić się nieco podburzonym ludziom, obniżył nieco ceny towarów i zwiększył dzienną rację ryżu o 100 gram (łaskawca), a swoich przeciwników zaczął eliminować nieco dyskretniej, choć wciąż skutecznie. Tym sposobem do końca lat ’60 wszystko już było na swoim miejscu, a wódz radośnie uśmiechał się z obrazów, które zaczynały zdobić niemal wszystkie pionowe i płaskie powierzchnie w kraju. Jak grzyby po deszczu wyrastały nowe, wielkie i brzydkie jak kupa budynki i pomniki, których wznoszenia wódz doglądał osobiście; ludzie przyjmowali na klatę tony propagandowego, nacjonalistycznego bełkotu jednocześnie wyrzekając się własności prywatnej; a sam kraj – paradoksalnie – jeszcze się bogacił (głównie dzięki pomocy z zewnątrz). Trzeba było coś z tym zrobić, więc wódz skupił się na jechaniu w kakalasa swojego głównego przeciwnika z południa.

W roku 1968, Kim Ir Sen znalazł czas pomiędzy budowaniem podwalin pod „czerwony konfucjanizm” oraz doradzaniem w każdej dziedzinie, jaką tylko można sobie wyobrazić i zaplanował zamach na prezydenta Korei Południowej (oraz przeprowadził – za pomocą swoich przydupasów – kilka innych, mało fajnych akcji). Zaplanował, dodajmy, raczej słabo, bo z 31 wysłanych komandosów z zżyciem uszło tylko dwóch. „Marionetki z południa” nieco się wkurwiły i najpierw zaplanowały własny zamach odwetowy (co ciekawe, grupa uderzeniowa również miała składać się z 31 frajerów, ale w tym przypadku mieli to być niebezpieczni więźniowie – dziwne, że jeszcze nie powstał o tym film film, jak się okazało, już powstał, chociaż nie obrazuje całości historii – dzięki, Urko!), ale we wczesnych latach ’70 USA wycofało część swoich sił z południa, co zaowocowało chwilowym ociepleniem stosunków pomiędzy zwaśnionymi stronami, a nawet pociągnięciem gorącej linii pomiędzy stolicami. Ciepełko to trwało do okolic roku ’78, kiedy nasiliły się napięcia na granicy, a Stany znowu się wpieprzyły i przeprowadziły z Koreańczykami z południa ćwiczebne manewry wojskowe. W tym wszystkim nie pomogła na pewno sytuacja w Wietnamie, z którego USA wycofały się z siniakami na dupsku. Tym sposobem, do końca 8. dekady XX. wieku liczebność północnokoreańskiej armii przekroczyła milion (sic!) ludzi, którzy niekoniecznie mieli z kim walczyć, ale w razie czego mogli z każdym.

Część VI

Exit mobile version