Site icon jedź, BAW SIĘ!

Pożegnanie z Koreą Północną

Pekin - koreańskie samoloty

Tak blisko, a tak daleko...

Po ostatnim wieczorze spędzonym w Pjongjangu (podczas którego wybraliśmy się na ostatniego bibimbapa, doświadczyliśmy krótkotrwałego zaciemnienia z powodu braku prądu, a następnie nie zostaliśmy – ku naszemu ogromnemu żalowi – wpuszczeni do metra) nadeszła noc, a po niej dzień, na który bynajmniej nie czekaliśmy z utęsknieniem. Nadeszła pora wyjazdu z Korei Północnej.

Rozstając się z naszymi gospodarzami dzień wcześniej spytaliśmy ich, o której musimy wyjechać z ambasady, żeby na luzie zdążyć na samolot o 8:30. Nastawialiśmy się na to, że trzeba nam będzie wstać koło 5:00, zwłaszcza że nie wszystko mieliśmy spakowane. Okazało się jednak, że istnieją jakieś plusy posiadania zaledwie śladowego ruchu lotniczego – otrzymaliśmy bowiem informację, że wystarczy, jak wyjedziemy na lotnisko o godzinie 7:20. Tak – mieliśmy WYJECHAĆ na lotnisko na zaledwie ponad godzinę przed odlotem. Spróbujcie tak zrobić w Europie.

Koniec końców, dnia 4 maja, o godzinie 7:45 staliśmy już przed dopiero powstającym, nowym terminalem lotniska w Pjongjangu i z szeroko otwartymi gębami obserwowaliśmy, jak wojskowi zabierają się do pracy. Pieśniom i przemarszom z łopatami na ramionach nie było końca, a poza nami i budowlańcami w panterkach na miejscu było zaledwie kilku innych pasażerów naszego lotu. Niestety, wciąż jeszcze przekonani o tym, że na pewno nie uda nam się wsiąść do samolotu, który odlatuje za 45 minut, postanowiliśmy nie marnować czasu na nagrywanie całej scenki, czego obecnie bardzo żałuję.

Po wejściu na stary terminal doszedł nam jeszcze jeden, ostatni stresik – jego przyczyną były posiadane przez nas karty pamięci, pełne przeróżnych zdjęć z Kraju Wielkiego Absurdu. Część z nich już widzieliście i wiecie, że spora ich ilość nie spełnia Północnokoreańskiego kryterium „bycia ładnymi” – dotyczyło to zwłaszcza zdjęć zrobionych poza Pjongjangiem. Aby zminimalizować ryzyko, do aparatów włożyliśmy zapasowe karty, na które wcześniej zgraliśmy część mniej „kontrowersyjnych” zdjęć, a właściwe nośniki przekazaliśmy naszemu znajomemu, który mógł przenieść je dla nas przez kontrolę. Okazało się jednak, że te środki ostrożności były zbędne. Nasze trzy urządzenia rejestrujące zostały zlane ciepłym, północnokoreańskim moczem i nawet nie wyjęte z plecaków. Tym sposobem na 30 minut przed lotem staliśmy w poczekalni i wszystkim, co zostało nam do zrobienia, było pożegnanie się i wejście na pokład samolotu. Było nam w cholerę smutno.

Niecałe 1,5 godziny później siedzieliśmy już na pokładzie wysłużonego Tupolewa i ze sprytem godnym każdego Polaka przejmowaliśmy trzeciego Kimburgera, którym wzgardził siedzący z nami Chińczyk. Chińczyk – zasadniczo – spał, więc owo przejęcie można śmiało nazwać kradzieżą, ale sam był sobie winien, bo od momentu zajęcia miejsca charchał z przerażającą regularnością, a także dłubał w nosie tak intensywnie, że jestem przekonany, iż w którymś momencie widziałem, jak drgnęła mu gałka oczna…


Czy w pełni wykorzystaliśmy naszą wizytę w Korei Północnej? Czy widzieliśmy wszystko i wchłonęliśmy maksymalną dawkę informacji połączonej z surrealizmem tego kraju? Ostatnio łapię się na tym, że im więcej podróżuję, tym częściej odpowiadam na podobne pytania negatywnie.

Prawda jest jednak taka, że niezależnie od długości danego wyjazdu, zawsze możemy potem stwierdzić, że coś można było zrobić lepiej, gdzieś podskoczyć wcześniej, a w innym miejscu zostać dłużej. Szczególnie męczące jest to w przypadkach krótszych pobytów, a jeśli dochodzi do tego miejsce, do którego niemal na pewno nie wrócimy przez dłuuugi czas (unikam używania słowa „nigdy”, bowiem jeszcze kilka lat temu prawdopodobnie użyłbym go w kontekście KRLD, a tu proszę…), to te dziwne wyrzuty sumienia nasilają się jeszcze bardziej.

Oczywiście, mogliśmy lepiej zaplanować nasz pierwszy spacer po Pjongjangu, zrobić więcej zdjęć i filmów czy odwiedzić więcej miejsc nawet pomimo tego, że czasem po prostu byliśmy zmęczeni – myślę, że teraz byłbym z tego powodu zadowolony. Niemniej, podczas podróży człowiek myśli trochę inaczej, a ponad wszystko obcowanie z rzeczywistością Korei Północnej generuje tyle przeróżnych bodźców, że brak kilku następnych można zauważyć dopiero poniewczasie, podczas spokojnej analizy tego, gdzie się było i co widziało lub robiło.

Czy chciałbym wrócić do Korei Północnej? Jasne. Z przyczyn czysto poznawczych z chęcią spędziłbym w tym przedziwnym kraju jeszcze kilka dni. Podsumowując je jednak po powrocie niemal na pewno doszedłbym do wniosku, że ponownie nie wykorzystałem ich tak, jak mogłem. I tak trafiamy w błędne koło, doskonale znane temu, kto połknął bakcyla podróży.

Z tego względu jestem niesamowicie wdzięczny moim znajomym, że dzięki ich zaproszeniu mieliśmy z Beatą okazję chociaż zerknąć na Koreę Północną w sposób, który dostępny jest nielicznym. Nauczyliśmy się o tym kraju masę rzeczy, a nasze spojrzenie na KRLD już nigdy nie będzie takie samo, co – w dobie dość powszechnego spłycania informacji – jest szczególnie ważne. Mieliśmy niesamowitą okazję, wykorzystaliśmy ją i jesteśmy z tego powodu bardzo zadowoleni, choć gdzieś tam z tyłu głowy zawsze majaczył wizerunek niesławnego Yodok i paru innych, niekoniecznie przyjemnych faktów. Teraz jednak, wypowiadając się o Korei Północnej, mogę powiedzieć, że byłem na miejscu i przez moment zerknąłem w prawdziwą twarz tego kraju. W jego nieufnych oczach widziałem raczej głód niż odbicie bomby wodorowej, ale nie mogę powiedzieć, że nie dostrzegłem też odrobiny radości, zainteresowania czy po prostu zaangażowania w zwykłe, codzienne sprawy. Jeśli kiedyś wrócę na miejsce, postaram się na pewno spojrzeć w nie głębiej.

Kto wie – może kraj będzie już wtedy wyglądał zupełnie inaczej? Może za te 10 czy 20 lat, Koreańczycy z obu części półwyspu będą mogli rozmawiać ze sobą z taką samą swobodą, na jaką obecnie mogą pozwolić sobie tylko samoloty obu krajów, ustawione (z rozmysłem?) obok siebie na lotnisku w Pekinie… Mam nadzieję, ze dożyjemy tych czasów.


Podobał Ci się ten wpis? Poczytaj inne notki o Korei Północnej! Możesz również polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

39.039219125.762524
Exit mobile version