Site icon jedź, BAW SIĘ!

Egipskie noce w Bielcach

Bielce - egipcki apartament

Bielce - egipcki apartament

Nasz krótki, samochodowy wypad do Mołdawii postanowiliśmy zacząć od jej północnej części. Przemawiały za tym przede wszystkim względy praktyczne: zamiast dzielić pobyt w centrum kraju na dwie krótkie części, przepołowione długą wycieczką samochodową, chcieliśmy najdłuższy dystans pokonać na samym początku, a potem już po prostu skakać sobie na mniejsze odległości.

Pierwszy dzień wyszedł nam tak sobie. Po odbiorze samochodu nieco czasu zmitrężyliśmy na podwiezienie poznanej na lotnisku pary Polaków (bo rodakom wypada pomagać – zresztą z lotniska na północ i tak trzeba jechać przez Kiszyniów), a następnie na zjedzenie czegoś (tematem jedzenia w Kraju Wina zajmę się oddzielnie, bo zdecydowanie jest się czym zajmować). Wreszcie, około godziny zajęło nam samo wydostanie się ze stolicy. Jak już wspominałem, Kiszyniów nie dysponuje obwodnicą, a do tego potwornie się korkuje. Tym samym w „prawdziwą” drogę wyruszyliśmy dopiero około godziny 18:00, mając do przejechania około 130 kilometrów.

Bielce

Pierwszym przystankiem na naszej liście były Bielce (czy też Balti) – drugie co do wielkości miasto Mołdawii (ok. 150 tys. mieszkańców), o ile nie weźmiemy pod uwagę naddniestrzańskiego Tyraspolu. Po Bielcach nie spodziewaliśmy się wiele, ale i nie jechaliśmy na miejsce z zamiarem rozpętania szału zwiedzania. Miała to być po prostu baza wypadowa do powrotu do Kiszyniowa przez znacznie ciekawsze miejscówki.

Śpij jak pieprzony faraon

Zanim w ogóle zabraliśmy się eksplorację Bielców, zderzyliśmy się z pierwszą atrakcją, jaką był nasz nocleg. Coś mnie podkusiło i na Bookingu zarezerwowałem nam „ekskluzywny” apartament w egipskim klimacie, który sami możecie klepnąć sobie tutaj.

Apartament przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania, chociaż z zupełnie innej strony, niż się spodziewaliśmy. Byliśmy przygotowani na uderzenie kiczu, ale to, co zastaliśmy na miejscu, po prostu powaliło nas na kolana.

Oto w zwyczajnym, socrealistycznym bloku ktoś urządził mieszkanie, którego ściany zostały wyłożone quasi-piaskowcem, a następnie ozdobione całą masą quirky elementów w klimacie starożytnego Egiptu. Mogliśmy się więc do woli wgapiać w liczne wizerunki faraonów, skarabeuszy i piramid, a to wszystko oświetlone na jeden z kilku możliwych sposobów, z których każdy był bardziej zwariowany niż poprzedni. Afrykanizacji nie uniknęła nawet kuchnia, na czele z lodówką, opatrzoną na stałe przyklejonymi magnesami o wiadomej tematyce. Chichraniu się nie było końca, aczkolwiek początkowo musieliśmy się powstrzymywać, bo po mieszkaniu z dumą oprowadzała nas jego właścicielka.

Kolumny greckie (jońskie), ale reszta – Egipt 1000%

Owa matrona, swoją drogą przesympatyczna i bardzo pomocna – jak zresztą większość ludzi w Mołdawii – początkowo była naszym największym koszmarem. Od momentu lądowania wydzwaniała do nas z zatrważającą regularnością, upewniając się, że na pewno przyjedziemy. W akcie desperacji posunęła się nawet do tego, że zarzuciła nam przebywanie w Polsce i robienie sobie żartów. Nie powiem, było to cholernie irytujące, aczkolwiek potem okazało się, że sporo osób – korzystając z bezpłatnej formy rezerwacji – po prostu olewa pobyt i nie przyjeżdża, wcześniej nawet nie dając znać. Pani Katerina próbowała nam potem wynagrodzić te nieprzyjemności, z oddaniem tłumacząc zawiłości obsługi pilota do telewizora, który uważała najwyraźniej za najważniejszą rzecz w swoim złotym oczku w głowie.

Kuchnia na wypasie

Jeśli więc przyjdzie Wam do głowy nocować w tym miejscu, miejcie na względzie słabe serce Pani Kateriny i pojawcie się na miejscu o czasie.

Same Bielce to miasto, które chyba nikogo nie porwie – ani swoją historią, ani ogólną aparycją. Dla nas największą atrakcją było to, że spaliśmy na regularnym osiedlu, dzięki czemu mogliśmy trochę pogapić się na normalnych ludzi, goniących za swoimi sprawami. Pewne zdziwienie wzbudziła w nas na przykład ilość okolicznych gabinetów dentystycznych, z których jeden mieścił się bezpośrednio pod naszym lokum, w przerobionym mieszkaniu. Parę chwil można również spędzić na wymuszonej kontemplacji socjalistycznej architektury miasta. Bieleckie „mrówkowce”, w porównaniu z na przykład ursynowskimi, to istne dzieła zimnowojennej sztuki, ozdobione przedziwnymi nadlewkami, gzymsami i wykuszami, obecnie coraz bardziej grożącymi wyrządzeniem znacznych szkód w ludziach.

Architektura socjalistyczna najwyższych lotów

Centrum Bielców to już zupełny standard. Natkniemy się tu na nieco lichy plac z obowiązkowym pomnikiem Stefana cel Mare, który jest chyba jedynym bohaterem narodowym Mołdawii (jego brodata fizys spogląda maślanymi oczami na odwiedzających wszystkie ważniejsze place, a także z portfela – znajduje się bowiem na każdym mołdawskim banknocie); jak również na niezbyt imponującą cerkiew. Nieco dalej stoi też radziecki czołg, strzegący wejścia na największy miejski bazar. Ten ostatni warty jest odwiedzenia w godzinach porannych, kiedy sprzedawcy świeżych warzyw konkurują o klienta z babuszkami próbującymi wcisnąć spacerowiczom stare pompki do roweru, podrobione zegarki Casio oraz inne, równie cenne precjoza.

Centrum Bielców dupy nie urywa

Jeśli mam być szczery, to największą, około-bielcową frajdą jest chyba dojazd do miasta od strony Kiszyniowa. Główna droga ze stolicy biegnie przez hektary zadbanych, zielonych pól, które cieszą oko o każdej porze dnia. Inna sprawa, że podobne krajobrazy napotkamy praktycznie w całym kraju.

Drogi pod miastem obfitują w podobne widoczki

Halo, Polonia!

Bielce znane są również z tego, że działa tu dość prężna grupa polonijna, z centralą w Domu Polskim. Jeśli kogoś szerzej interesuje jej działalność, to polecam udać się właśnie tam, a dalszą eksplorację polonijnych klimatów eksplorować np. w Styrczy – założonej w 1895 roku polskiej wsi, leżącej około 35 km na zachód od Bielców. Circa 40% niespełna 350-osobowej ludności stanowią tu Polacy, przez co Styrcza nazywana jest często Małą Warszawą. Biorąc pod uwagę wielkość sioła, przed „małą” dodałbym „bardzo”.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Mołdawii i polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Exit mobile version