Site icon jedź, BAW SIĘ!

Ojeju, Stary Orgiejów!

Stary Orgiejów - Uspieńska

Stary Orgiejów - Uspieńska

Jeśli jest jakaś atrakcja Mołdawii, z której ten niewielki kraj słynie, to jest nią właśnie Stary Orgiejów. Położony standardową godzinę drogi od Kiszyniowa (54 km w linii każdej, tylko nie prostej) Orheiul Vechi przyciąga rokrocznie coraz większa liczbę turystów, choć na pewno daleko mu jeszcze do podobnych kompleksów w Rumunii czy na Bałkanach.

Na początku trzeba powiedzieć jedno: Stary Orgiejów może lekko rozczarować. Nakręcony przez liczne sieciowe relacje, człowiek może spodziewać się nie wiadomo czego, podczas kiedy ten XIII-wieczny kompleks najlepsze lata ma już za sobą. Kiedyś na miejscu znajdowało się aż 5 męskich klasztorów prawosławnych (pod wspólną nazwą Pestere), mołdawską modą wykutych w skałach. Bliskość rzeki Raut, malowniczo wijącej się w widocznym z kompleksu wąwozie/kanionie, była jednak dla mnichów niemałym utrapieniem. Aktywna tektonika rejonu sprawiła, że kolejne klasztory jeden po drugim odrywały się od kompleksu w sensie dosłownym, lądując kilkanaście do kilkudziesięciu metrów niżej. Rzecz jasna, ciężko korzystać z podziemnego klasztoru, kiedy jest on tylko kupą kamieni oblewanych przez całkiem sporą rzekę.

Widok na Raut

Dzisiaj w Starym Orgiejowie mamy trzy główne atrakcje, do których podchodzi się w konkretnej kolejności:

Pierwszą jest kamienny krzyż, stojący parędziesiąt metrów od parkingu, stanowiący umowny symbol Mołdawii. O tej roli zdecydowało na pewno także to, że krzyż stoi w dość fotogenicznym miejscu – gdyby tkwił w ziemi gdzieś u stóp wzgórza, najpewniej nikt by się nim nie zainteresował.

No malowniczo w cholerę

Zaraz za krzyżem natkniemy się na dzwonnicę, ale większość zwiedzających zainteresowana jest tym, co znajduje się pod nią. U jej stóp znajduje się bowiem wejście do niewielkiej, podziemnej cerkwi. Wieść gminna niesie, że czasem przy schodach czai się mnich-ciułacz, który wyciąga od turystów „co łaska” na remont pobliskich zabudowań. My być może byliśmy za późno, bo nie zaczepił nas żaden cap z koszykiem. Po zejściu po niedługich schodach trafimy do niewielkiego pomieszczenia – jednego z tych, w których człowiek instynktownie ścisza głos. Cerkiew nie jest specjalnie wiekowa (pochodzi z XIX w.) i najprawdopodobniej (patrz: ramka poniżej) stanowi jedyne podziemne pomieszczenie kompleksu, które można zwiedzać oficjalnie. Myszkowanie po nim jest średnio komfortowe, bo pod jedną ze ścian siedzi zasuszony mnich, który opiekuje się przybytkiem. Niby zajmuje się swoimi sprawami, do których należy między innymi naciąganie turystów na pamiątki, ale łażenie po jego domenie przynajmniej we mnie wywoływało niemiłe uczucia włażenia z buciorami do czyjegoś mieszkania.

Cerkiew nie jest największą świątynią na świecie

Na szczęście z cerkwi można przejść na półkę skalną, która kiedyś była jedyną metodą dostania się do świątyni (trzeba się było na nią wspiąć po linie). Z półki roztacza się sympatyczny widok na wąwóz i rzekę Raut, a jeśli będziemy wystarczająco cierpliwi, to może się zdarzyć, że będziemy mieli ten kawałek skały tylko dla siebie. Nie radzę jednak schodzić na niego z dzieciakami albo po kilku butelkach mołdawskiego wina. Półka nie jest zabezpieczona żadną barierką, więc jej raptowne opuszczenie może skończyć się bardzo źle.

Na półce trzeba uważać

Po wyjściu z cerkwi większość ludzi podąża na grzbiet przewyższenia, gdzie pyszni się klimatyczna, otoczona murem (a więc tym razem naziemna) cerkiew Uspieńska (czyli Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny). Świątynia – zwłaszcza w godzinach wieczornych – robi bardzo miłe wrażenie. Zdecydowanie nie pasuje do niej oblężenie przez hordę turystów, które prędzej czy później zapewne nastąpi. Zabudowania wewnętrzne przywodzą na myśl raczej przyjazny, lokalny kościół, prowadzony przez sympatycznego kapłana, niż ważny, krajowy ośrodek wiary protestanckiej.

Podwórze Uspieńskiej

Orheiul Vechi dla zaawansowanych

Jeśli mało Wam zwiedzania, to zaraz za Uspieńską znajdują się jeszcze pozostałości dackiej twierdzy Gaetic (Dakowie byli taką tutejszą odmianą Traków, o ile cokolwiek Wam to mówi, bo mi nie bardzo), których jednak nie da się nawet nazwać ruinami.

Większy kawałek dalej (kilkaset metrów wzdłuż przewyższenia) natkniecie się na to, co zostało z innego klasztornego kompleksu podziemnego: Bosie. Sami tam nie byliśmy, bo – ponownie – nie wiedzieliśmy o jego istnieniu, ale wychodzące na kanion groty podobno widać spod Uspieńskiej, co może ułatwić nawigację. Powstały w XV-XVI wieku kompleks składa się z około 30 jaskiń, ale internet nie daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy można się po nim poszwendać. Jeśli będziecie mieli trochę więcej czasu, warto samemu to sprawdzić – możecie potem dać mi znać w komentarzu.

Jeśli po tych wszystkich spacerach chcecie jeszcze więcej, to w sąsiednim zakolu Rautu można znaleźć pozostałości po tym, co w rejonie zostawiła swego czasu Złota Orda (pod nazwą Shehr al-Dżedid). Do wyboru są: twierdza, pałac zarządcy, meczet, karawanseraj i łaźnie. Weźcie jednak pod uwagę, że to bardziej obiekty archeologiczne niż architektoniczne i zapewne wszystkimi pozostałymi z nich elementami nie da się nawet nikogo porządnie ukamieniować.

Aha. Rejon Starego Orejowa to również teren jedynego w Mołdawii Parku Narodowego, a w okolicy odbywają się nawet festiwale muzyczne (jak np. Gustar). O jednym z nich – descOpera – możecie przeczytać na zaprzyjaźnionym blogu Poszli Pojechali.

Orheiul Vechi, czyli te elementy Starego Orgiejowa, które wszystkich najbardziej interesują, położone są w pobliżu miasteczka Butuceni. Najłatwiej (i najszybciej) dostać się do niego własnym samochodem – tę metodę polecam również ze względu na kilka malowniczych przystanków po drodze.

Zanim wynajmiesz furę na miejscu albo zdecydujesz się na zabranie własnej, przeczytaj moje wynurzenia na temat poruszania się samochodem po Mołdawii – znajdziesz tam kilka przydatnych wskazówek.

Jeśli pod klasztory zapragniecie wybrać się transportem publicznym, to będziecie zmuszeni do skorzystania z marszrutki do Orgiejowa (ok. godzina jazdy za jakieś grosze), a resztę drogi do Butuceni pokonacie stamtąd – chyba najlepiej będzie wziąć taksę w parę osób. Ten sposób będzie stosunkowo tani, ale na pewno dość czasochłonny. W razie czego w Butuceni można też przenocować – tutaj znajdziecie listę ewentualnych noclegów.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Mołdawii i polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Exit mobile version