Site icon jedź, BAW SIĘ!

Wyspa Man: południowy wschód (Castletown i okolice)

Południe Wyspy Man jest – obiektywnie rzecz biorąc – chyba najciekawszą częścią tego quasi-kraju. Nawet pomijając Castletown, czyli niegdysiejszą stolicę, mamy tutaj kilka z najbardziej interesujących i/lub widowiskowych miejsc na całej Man.

Castletown

Najbardziej charakterystyczną budowlą miejscowości, która przez wieki (aż do lat ’60 XIX wieku) była administracyjnym sercem Wyspy Man, jest rzecz jasna tutejszy zamek. Znacznie mniejszy niż w ten Peel, wciąż góruje nad miastem, które obecnie jest miejscowością raczej cichą i spokojną.

Castletown od strony Zamku Rushen

Zamek Ruchen jest obecnie jedną z najlepiej zachowanych fortec na Wyspach Brytyjskich. Pobudowana w XIII wieku, do czasów nowożytnych pełniła rolę centrum administracyjnego, a w jej ścianach znajdowała się między innymi mennica, sąd oraz więzienie. Po przeniesieniu stolicy do Douglas, zamkowi pozostało bycie wyłącznie atrakcją turystyczną oraz świetnym punktem widokowym. Do środka wejdziemy za darmo, o ile tylko posiadamy kartę Manx Holiday Pass, a w zwiedzaniu pomogą nam strażnicy, przebrani w nieco znoszone stroje z epoki.

Zamek w pełnej okazałości

Po wyjściu z zamku na pewno warto przejść się kameralnymi uliczkami Castletown, mającymi opinię jednych z najbardziej prestiżowych na całej Wyspie Man. Większość najstarszej zabudowy miasta zgrupowana jest przy porcie, a w najbliższej okolicy znajdziemy jeszcze Muzeum Morskie (Nautical Museum), Stary Dom Kluczy oraz Starą Szkołę Gramatyki – 3 budynki, które pozwolą jeszcze lepiej przyswoić sobie historię miasta i południa Wyspy. Najciekawszą atrakcją tego pierwszego jest niewątpliwie zbrojny szkuner Peggy, w 1935 odkryty przez przypadek w zamurowanej stoczni, w której zbudowano go w 1789 roku.

Do środka, oczywiście, nie weszliśmy

Dla mnie największą siłą Castletown nie było jednak samo miasto, ale jego bezpośrednie okolice. Do ich eksploracji zdecydowanie przydaje się samochód, gdyż większość z ciekawych miejscówek położona jest dość daleko od głównych tras komunikacji publicznej.

Na wschód od miasta, tuż przy południowym skraju lotniska Ronaldsway, znajduje się wykurwisty wręcz budynek szkoły King William’s College. W teorii przed bramą stoi zakaz wejścia dla nie-studentów, ale w praktyce nikt nie będzie miał problemu z Waszą obecnością pod szkołą. Budowla, stojąca na wielkim, pustym polu, robi równie duże wrażenie z daleka jak z bliska. Liczne wieżyczki, krużganki i wykusze nadają jej kształt, który zdecydowanie kojarzy się z Hogwarthem, a magiczny klimat potęgowany jest przez rozrzucone tu i ówdzie, równie skrupulatnie ozdobione budynki kampusu. Naprzeciw college’u znajduje się ponadto wzgórze, na którym przez długi czas wykonywane były egzekucje przez powieszenie – zapewne po to, aby skazańcy mieli ładny widok przed śmiercią.

Mały Hogwarth

Daj kamienia!

Kilka kilometrów na zachód od Castletown znajduje się jeszcze wioska Pooilvaaish, rozsławiona przede wszystkim dzięki tutejszemu kamieniołomowi. Z Pooilvaaish pochodzi budulec wielu tradycyjnych, manxowskich domów regionu, a jeśli ten temat z jakiegoś powodu Was interesuje (nie wnikam), to kamieniołom można zwiedzić. Podobno dla odwiedzających przewidziane są atrakcyjne rabaty na nagrobki.

Langness

Jeśli miniemy wspomnianą wyżej szkołę i pojedziemy dalej na południowy wschód, to bardzo szybko dojedziemy do obszaru znanego jako Langness. Ten rozciągnięty półwysep (i ważny ptasi rezerwat) dysponuje kolejnymi atrakcjami i to z gatunku tych, do których rzadko docierają turyści spoza Wysp Brytyjskich. Południowa część Langness jest ciekawa nie tylko ze względu na Wieżę Śledziową, o której opowiem jeszcze oddzielnie, ale także ze względu na stojącą nieco dalej latarnię morską. Sąsiadujące z nią budynki są własnością nie kogo innego, jak Jeremy’ego Clarksona, który – wraz z żoną – odkupił je od rządu Man, a następnie zaczął awanturować się o prowadzącą do nich drogę publiczną. Małżeństwo proces przegrało, ale kawałek od Wieży Śledziowej natkniemy się na znaki dobitnie zabraniające wstępu na posesję. Sama latarnia od 1996 jest zdalnie sterowana z Edynburga.

Sama latarnia jest nadal własnością państwową

Północna część półwyspu to właściwie… wyspa, połączona z lądem za pomocą sztucznie stworzonej grobli. Znajdują się na niej dwie malownicze ruiny, wokół których można urządzić sobie pedalski spacerek. Ta bliższa drogi to kaplica Świętego Michała (po którym nazwę odziedziczyła zresztą cała wysepka), zbudowana na miejscu w XII wieku (sic!). Do budynku można wejść, ale poza ścianami nie ma w nim za wiele do oglądania. Nie mamy też co liczyć na tablice informacyjne.

Ładnie? Ładnie

Kawałek dalej na północ znajduje się z kolei dość widowiskowy, XVII-wieczny fort Derby, zbudowany podczas Angielskiej wojny domowej (to ta, którą ze szkoły możecie kojarzyć z postacią Olivera Cromwella). Wejście do fortu jest niestety zamknięte, ale jeśli bardzo chcecie zobaczyć, co znajduje się w środku, to obejrzyjcie mój krótki film z Wyspy Man.

Prawie jak Torcik Wedlowski

Na golfa konno za pensa?

Jeśli jarają Was takie rozrywki, na Langness można jeszcze zagrać w golfa. Popularne wśród miejscowych pole golfowe znajduje się w miejscu, w którym w 1780 odbyła się pierwsza edycja słynnych konnych wyścigów Derby. Początkowo w gonitwach mogły brać udział wyłącznie konie wyhodowane na Wyspie (oraz na Calf of Man) – ówcześnie znane z nikczemnej postury, ale również z dużej wytrzymałości i szybkości. Przed Derbami konno ścigano się głównie po to, aby – w ramach weselnej tradycji – dotrzeć do domu pana młodego przed młodą parą. Zwycięzca miał dość niestandardowy zaszczyt przełamania weselnego tortu nad głową panny młodej, kiedy wchodziła ona do swojego nowego domu.

Jeśli golf to nie Wasza bajka, to położona „u wejścia” Langness wioska Derbyhaven uważana jest jako dobry spot dla windsurferów. Tu również powstały pierwsze na Wyspie monety pensowe, które Tynwald (manxowski parlament) uznał za legalne dopiero po ich emisji. W żyłach odpowiedzialnego za ich stworzenie kowala – Johna Wilksa – niechybnie płynęło złoto, bo był on przodkiem aż dwóch późniejszych zarządców Banku Anglii.

Wracając do Castletown możecie jeszcze odbić w prawo, w kierunku lotniska. Tuż przed nim natkniecie się na tutejsze Muzeum Lotnictwa, w którym my osobiście nie byliśmy. Jego odwiedzenie wydaje mi się całkiem niezłym pomysłem, jeśli okaże się, że pojawiliście się w porcie lotniczym o godzinkę za wcześnie.

Ballasalla

Ballasalla nie ma nic wspólnego z balasem, ha… ha… Ta położona parę kilometrów na północ od Castletown miejscowość znana jest przede wszystkim z Opactwa Rushen, którego pierwsze budynki powstały tu podobno już w XII wieku. Tutejsi Cystersi znani byli ze swojej pracowitości i pomysłowości. Istniejącym do dziś dowodem na obie te cechy jest niewielki, ale urokliwy Most Mnichów, spinający dwa brzegi rzeki Silverburn. Most, do dziś używany przez okolicznych mieszkańców, datowany jest na XIV wiek i naprawdę nieźle się trzyma.

Chłopaki testują wytrzymałość mostku

Do samego opactwa można oczywiście wejść – ponownie przyda się karta Manx Holiday Pass, o której w moim mini-przewodniku wspominałem już kilkukrotnie. Okolice opactwa znane są również z kolejnego Glenu – Silverdale – jednego z najpopularniejszych zagajników na Wyspie Man. Znajdujące się w jego centrum jeziorko jest w lecie szczególnie popularne wśród dziecięcej części populacji Wyspy. Jest tak miedzy innymi dzięki dość niestandardowej, stojącej tu karuzeli, w całości napędzanej naturalną siłą strumienia.

Droga do Douglas

Jadąc z Castletown w stronę Douglas warto zahaczyć jeszcze o dwie lokalne atrakcje, chociaż o pierwszą mniej niż o drugą.

Cronk ny Maerriu to coś, do czego przewodniki odnoszą się jak do zamku, ale tak naprawdę to ładnie położone wybrzuszenie w ziemi, w którym od biedy można rozpoznać fundamenty jakiejś budowli. Zabudowania stały tu już jakieś 2000 lat temu, ale do dzisiejszych czasów przetrwały niestety w formie wyłącznie smętnego wspomnienia. Plusem jest roztaczający się stąd widok, chyba najlepszy na południowo-wschodniej części Wyspy.

Drugim wartym odwiedzenia miejscem na drodze z Castletown do Douglas jest instytucja bardzo charakterystyczna dla Wyspy Man, czyli… kolejne muzeum środków transportu. Murray’s Motorcycle Museum jest jednak tak niestandardowe, że postanowiłem przedstawić je Wam w krótkiej formie filmowej:

Wstęp do Muzeum Murraya kosztuje 5 funtów, a w zamian za nie nie tylko obejrzycie sobie wszystko do woli oraz posłuchacie niekończących się opowieści gospodarza (ulotnijcie się dyskretnie, kiedy będziecie mieli dość), ale otrzymacie także pamiątkowe breloczki i „wróżkowe” zawieszki dla – jak to ujął sam Murray – kobiet Waszego życia.

Robi wrażenie? A to zaledwie mała część kolekcji Murraya

Most Wróżek i inne licha

Podobnie jak na Islandii, na Wyspie Man wiara w zjawiska nadprzyrodzone jest rozpowszechniona do stopnia, w którym żarty z nich nie są dobrze widziane przez starszą część społeczności. Podstawą większości manxowskich mitów i innych niestworzonych opowieści są „wróżki”, chociaż to słowo nie oddaje dokładnie znaczenia angielskiego słowa fairies, tłumaczonego często także jako „elfy”. Fairies, na samej Wyspie nazywane raczej „Onymi”, to podobno mały ludek (Mooiney Veggey – ta nazwa również funkcjonuje) o dość wątpliwej moralności, lubiący płatać zabawne psikusy w stylu sikania do mleka, porywania nieochrzczonych dzieci albo mordowania całej rodziny poprzez podpalenie hawiry. Z drugiej strony, te kurwipołcie potrafią od czasu do czasu pomagać ludziom w potrzebie, choć ich łaska na pstrym koniu jeździ (zazwyczaj tyłem). Najważniejszą kwestią jest tutaj nie załażenie im za skórę i darzenie fairyesów należnym im szacunkiem. Do tego trzeba pamiętać o tym, że różni przedstawiciele Małego Ludu mają swoje zwyczaje i fochy. Przykładowo, dość duże i włochate Phynodderree (nie wiem, kto wymyślał te nazwy, ale chcę ten sam towar) są doskonałymi pomocnikami, jednak jeśli wdzięczny farmer zaoferuje im w podzięce nowy zestaw ciuchów roboczych, te śmiertelnie się obrażą i znikną, zapewne wcześniej waląc jeszcze kloca do maselnicy. Z kolei największymi wróżkowymi skurwielami są niejakie buggane, znane głównie z nienawiści do budynków sakralnych.

Do „wróżek” dochodzi rzecz jasna cała plejada przeróżnych trolli, ogrów, olbrzymów i innych pojebanych stworów, ogólnie kojarzonych z celtycko-wikińskim kręgiem kulturowym. Tego typu tematyka jest na Wyspie wciąż bardzo popularna, więc w którymkolwiek sklepie z pamiątkami bez trudu znajdziecie co najmniej jeden zbiór lokalnych podań i baśni – w tym także w wersjach dla dzieci (czyli bez pożarów i gwałcenia). Będziecie zaskoczeni, jak grube mogą być to książki, zważywszy na niewielki rozmiar samej Wyspy.

Co się zaś tyczy samego Mostu Wróżek, to legenda niesie, że przejeżdżając przez niego należy się z zamieszkującymi pod nim istotkami przywitać (wystarczy zwykłe hello, choć niektórzy mówią, że lepiej wyrażać się pełnymi zdaniami). W innym wypadku wróżki mogą poczuć się obrażone i wyrazić swoje rozczarowanie poprzez zafundowanie Wam paskudnej śmierci w którymś z pobliskich wykrotów. Do przesądu szczególnie poważnie podchodzą niektórzy uczestnicy wyścigu Man TT, którego trasa biegnie przez most. Część z nich przyjeżdża na miejsce wcześniej, żeby „na zaś” przywitać się z Małym Ludkiem i mieć tę kwestię z głowy podczas późniejszego zapieprzania na łeb, na szyję.

Lokalizacja opisanych atrakcji:

Wszystkie opisane w notce punkty zaznaczam również na poniższej mapce:

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne notki o Wyspie Man lub polubić mój blog na Facebooku, gdzie na bieżąco informuję o nowych wpisach i wrzucam dodatkowe treści.

Exit mobile version