Dobra – przyznam to od razu: kiedy tylko w mojej głowie pojawił się pomysł wyjazdu do Kalisza, momentalnie wiedziałem, że wpis na jego temat zatytułuję sucharem, który widzicie na górze. Druga rzecz: to właściwie nie był do końca mój pomysł, tylko mojego najlepszego kumpla, który chciał gdzieś skoczyć na weekend, a ja wskazałem na Kalisz. Czemu? A czemu nie? To był właściwie wybór na chybił-trafił, ale – jak często w takich sytuacjach bywa – nadspodziewanie udany.
Nie będę Was tu nudził historią Kalisza. Miasto zasadniczo było i jest ważne dla Wielkopolski – przez długi czas było jej tradycyjną stolicą, a do tego stolicą „własnego” województwa. Informacje o tym, że jest to najstarsze miasto w Polsce, można prawdopodobnie włożyć między bajki, ale nie chciało mi się dokładniej szukać, bo – na dobrą sprawę – ma to niewielkie znaczenie. Najważniejsze jest to, że do Kalisza NAPRAWDĘ warto wpaść, chociaż niekoniecznie po to, żeby nacieszyć oczy niesamowitymi zabytkami czy urywającymi mosznę atrakcjami. Jest w tej miejscowości coś takiego (zwłaszcza, kiedy siedzimy na rynku w ciepły, wrześniowy poranek), co wywołuje uśmiech na twarzy i sprawia, że człowiek momentalnie się luzuje.
Główny rynek jest sztosowy. Nie za mały i nie za duży, chociaż lekko przeciążony jebutnym ratuszem, który zajmuje sporo przestrzeni. Jeśli będziecie mieli szczęście, to podczas Waszej wizyty akurat będzie się coś działo, a jest na to spora szansa, bo plakaty informujące o różnych, lokalnych imprezach spotykaliśmy w całym mieście. Okalające centralny plac uliczki są równie urokliwe i same właściwie tworzą fajowe kadry, którym ciężko się oprzeć, jeśli macie przy sobie aparat.
Wzmiankowanymi uliczkami dojdziecie do nielicznych, ale miłych dla oka atrakcji na miejscu: katedry św. Mikołaja, zespołu klasztornego Franciszkanów czy dość mocno pokitranych fragmentów murów miejskich, z których najsłynniejszy inkorporuje w sobie Dorotkę – niezbyt imponującą basztę obronną, która dodatkowo podczas naszej wizyty była (oczywiście) w remoncie.
Kalisz słynie także z wielu parków. My przemierzaliśmy je w nocy, ale i w tej konwencji było bardzo sympatycznie – nawet nie dostaliśmy od nikogo w mordę. Dodatkowo, byliśmy wielce zdziwieni, że okolice ulicy Kazimierzowskiej nie zostały do tej pory nazwane kaliską Wenecją, bo wieczorem panuje tu miły, spacerowy klimacik, tylko lekko zepsuty przez stojących tu i ówdzie wielbicieli browarka w plenerze. Jeśli potrzebujecie konkretnego celu spaceru, to możecie skierować swoje kroki w kierunku tutejszej filharmonii albo Mostu Kamiennego, zbudowanego w 1825 roku. Żadna z tych atrakcji nie powali Was może na kolana, ale na pewno nie zaszkodzi je sobie obejrzeć.
Kaliski gród Piastów
Jedną z DUŻYCH i WAŻNYCH atrakcji Kalisza jest niewielki skansen, zlokalizowany w południowej części miasta. Osada w tym miejscu powstała już IX wieku naszej ery i szybko stał się ważnym ośrodkiem handlowo-obronnym państwa wczesnopiastowskiego. W połowie XII wieku stanęła tu kamienna kolegiata, w której ostatecznie został pochowany jej fundator – Mieszko III Stary (jego grób nadal jest zresztą na miejscu). Na terenie skansenu znajdziemy również oryginalną, drewnianą chatę z XVIII wieku, która została tu w całości przeniesiona ze Starego Miasta.
W grodzie obejrzymy sobie kilka odtworzonych, wczesnośredniowiecznych chałup, a młodsi uczestnicy wycieczki na pewno docenią obecność owiec, paru kóz oraz kurewsko nieśmiałego świniodzika. Dodatkowo, z jednej z dwóch drewnianych wież grodowych rozciąga się widok na pobliskie pola i łąki, chociaż trudno uznać go za zapierający dech w piersiach.
Bilet do Grodu Piastów wyjmiecie za zaledwie 7 zł (ulgowy 5), chyba że traficie na miejsce w niedzielę – wtedy wejdziecie za frajer. My bylibyśmy zadowoleni nawet, gdybyśmy zapłacili.