Site icon jedź, BAW SIĘ!

Hanoi turystycznie

Hanoi - Most Huc

Hanoi - Most Huc

Naszą podróż po Wietnamie rozpoczęliśmy klasycznie – od Hanoi. Wizytę w tym mieście trudno mi opisać inaczej niż w dwóch aspektach: merytoryczno-turystycznym oraz dziko-imprezowym. Obawiam się, że ten drugi aspekt okazał się ważniejszy, bo to wieczorne wydarzenia z dwóch dni spędzonych w Hanoi pamiętam zdecydowanie lepiej… Co jest dla mnie pewnym zaskoczeniem. Niemniej, w pierwszym rzucie zajmijmy się tym, co w mieście zobaczyliśmy jako turyści, a dopiero potem popłyńmy w opowieści o dzikim chlańsku.

Stara Dzielnica

Historyczne centrum Hanoi składało się niegdyś z 36 ulic, z których każda „należała” do jednej z tutejszych gildii. Wiele lat temu głównym środkiem komunikacji były tutaj łodzie, ale czasy się zmieniły, a rolę łódek przejęły głównie skutery, pod których kołami można zginąć szybciej, niż zdążymy powiedzieć kurwa mać. Ponadto ulic jest teraz 50, a każda z nich jest wąska i zatłoczona, co sprawia, że to właśnie to miejsce w Hanoi mogłoby ilustrować w encyklopedii hasło azjatyckie miasto. Uciekając przed skuterami, warto patrzeć nie tylko pod nogi, ale także do góry – pomiędzy nowymi, wąskimi domami znajdziemy architektoniczne perełki, często przesłonięte przez ogromną liczbę szyldów i reklam, z których większość informuje o znajdujących się poniżej hostelach i barach.

Spacer po Starej Dzielnicy

Wąskie domki

W Starej Dzielnicy, podobnie zresztą jak w kilku innych częściach tak Hanoi, jak i całego kraju, da się również zauważyć dość niepokojący trend. Budowane tu domy są wysokie i bardzo wąskie, zapewniając ich mieszkańcom byt w wąskich, mało ustawnych klitkach. Wynika to z faktu bardzo wysokich cen ziemi i podatków (bazujących na szerokości frontu domu) w Wietnamie, a skutkuje surrealistycznymi widokami na budynki, których szerokość często nie przekracza 2 metrów. Zresztą, taka sytuacja ma miejsce już od dawna – także wiele starszych domów ma dokładnie tę samą, tunelową konstrukcję.

Wygląda to co najmniej dziwnie

Nietrudno się domyślić, że Stara Dzielnica jest również turystycznym centrum miasta. Nasz Hanoi Backpacker’s Hostel, w którym szybko zdobyliśmy sobie zbiorczą ksywkę Crazy Poles, także mieścił się tutaj, zresztą obok pierdyliona innych, podobnych przybytków. Poza hostelami, uliczki Old Quarter wypchane są także barami, w których alkoholową konsumpcję zaczyna się przeważnie od kilku szklanek bia hoi.

Bia hoi

Bia hoi to specyficzne dla Wietnamu piwo, warzone i beczkowane na miejscu. Pije się je zawsze świeże, najczęściej siedząc na pozbawionych stolików krzesełkach przed barem. Krzesełka ustawione są frontem do ulicy, tak byśmy – popijając piwko – mogli oglądać sobie przechodzących ludzi. Bia hoi jest słabiutkie – jego moc to od 1 do 3%, w zależności od baru, w którym je konsumujemy. Wietnamczycy uwielbiają te słabe siki, aczkolwiek po kilku szklankach często sięgają po coś mocniejszego. Bia hoi jest również nazywane najtańszym piwem świata, bowiem jego jeden kubek (o pojemności z grubsza 0,33 L) kosztował w 2011 roku jakieś 5-10 tys. dongów, czyli – w przeliczeniu – od 80 gr do 1,6 zł. Bia hoi jest w Hanoi tak popularne, że w Starej dzielnicy znajduje się nawet nieoficjalny obszar, nazwany Bia hoi junction. To właśnie tutaj napijecie się najlepszego piwka.

W starej dzielnicy znajduje się również najważniejsza, „normalna” atrakcja turystyczna stolicy kraju, czyli jezioro Hoan Kiem. Na wyspie w jego północnej części wznosi się niewielka świątynia Ngoc Son, do której można dostać się malowniczym mostem Huc (Wschodzącego słońca). Świątynia poświęcona jest jednemu z generałów, który odparł najazd Mongołów w XIII wieku, a jedną z jej atrakcji jest ogromny, wypchany żółw. Nie pytajcie, dlaczego.

Jezioro jak jezioro, tyle że w środku miasta

Po wizycie nad jeziorem, które to zdarzenie miało miejsce drugiego dnia pobytu w Hanoi, nasze kroki skierowaliśmy na moment pod katolicką, zbudowaną w 1886 roku katedrę św. Józefa. Kościół może i mocno rzuca się w oczy w azjatyckim otoczeniu, ale nie skradł nam serc na tyle, żebyśmy wbili się do środka.

Poza tym do katedry można wejść tylko bocznym wejściem…

Okolice mauzoleum Ho Chi Minha

Mauzoleum wielkiego, wietnamskiego wodza to klasyk komunistycznych klasyków. Podobnie jak w przypadku mauzoleów w Moskwie czy w Pjongjangu, wejście do niego wymaga odpowiednich przygotowań, włączając w to odpowiedni ubiór (krótkie spodnie są zabronione) czy nastrój (absolutna powaga to must). Niestety, nie zdołaliśmy narazić się na usunięcie z tego miejsca za głupie śmichy-chichy, bo podczas naszej wizyty nawoskowany facecik przebywał na rewitalizujących kąpielach w Rosji. Sam budynek to – jak to zwykle bywa – kawał kamiennej bryły o raczej wątpliwych walorach estetycznych. Do tego dochodzi standardowy plac o zwariowanych wymiarach, pałac prezydencki oraz muzeum Ho Chi Minha. Fani komunizmu powinni być zachwyceni.

Mauzoleum w pełnej krasie

W pobliżu kompleksu mauzoleum znajduje się jeszcze słynna Świątynia na jednej kolumnie. Świątynia jest tak słynna, że kompletnie o niej zapomnieliśmy i zamiast niej odwiedziliśmy położoną nieco dalej Świątynię Literatury – doskonale zachowany przykład autentycznej, wietnamskiej architektury.

Przekręt na banany

Gdzieś w drodze do Świątyni literatury Kusza (a wraz z nim cała grupa) padł ofiarą jednego z klasycznych, hanojskich przekrętów. Ni z tego ni z owego ktoś założył mu na barki kij, z którego obu końców zwieszały się kiście bananów. Za kijem powędrował bambusowy kapelusz i oto Kusza był gotowy do zdjęcia… za które potem oczywiście należało zapłacić. Złorzecząc, pożegnaliśmy się z kilkoma tysiącami dongów, a następnie bardzo uważnie rozglądaliśmy się za kolejnymi cwaniakami, szerokim łukiem obchodząc wszelakie punkty sprzedaży owoców.

Poświęcony Konfucjuszowi kompleks składa się z pięciu dziedzińców, na których kiedyś odbywały się nauki – to właśnie tu bowiem powstał pierwszy wietnamski uniwersytet (1076 rok). Napis na głównej bramie każe wszystkim przybyszom zejść z konia przed wejściem, ale zakładam, że w obecnych czasach dla nikogo nie będzie to problem. We wnętrzu świątyni panuje względny spokój, może pomijając ten z dziedzińców, na którym rozkładają się handlarze. Tu jednak można hurtowo nabyć większość standardowych dla Wietnamu pamiątek, więc jeśli ktoś chce mieć tę sprawę z głowy, to również powinien być zadowolony.

Wnętrza kompleksu

Taka przebieżka, włączając w to jeszcze kilka krótkich przystanków (w tym między innymi pod Muzeum armii wietnamskiej czy pod Pomnikiem Bohaterów) zajęła nam z grubsza większość dnia, poczynając od godziny 10:00, a kończąc na godzinie 18:00. Można więc śmiało powiedzieć, że większość hanojskich głównych atrakcji można oblecieć w trakcie jednego, standardowego dnia pracy. Warto też wziąć pod uwagę, że nasza efektywność była mniejsza, niż w przypadku standardowego turysty, bo wcześniejszej nocy trochę się działo… podobnie zresztą jak następnego wieczora. O tym jednak jestem zmuszony napisać oddzielnie.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2011 roku i polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Exit mobile version