Site iconSite icon jedź, BAW SIĘ!

Recenzja: Jak zbudować kampera – kurs weekendowy

Po 30 minutach przeciskania się przez piątkowe, warszawskie korki udaje mi się dostać do Wesołej. Tu skręcam w prawo przed, nomen-omen, Zakrętem i po chwili staję przed szarą, nieco ponurą bramą z płyty OSB. Wykonuję telefon i wrota powoli się otwierają. Obszczekują mnie dwa psy, co na motocyklu jest zawsze nieco problematyczne, ale dzielnie dojeżdżam do końca ścieżki, skąd macha do mnie jakaś postać. Parkuję maszynę nieopodal Volkswagena T3 z dachem Westfalii, co nieco podnosi mnie na duchu. Kawałek dalej stoi kolejna „Tetrójka” – wybebeszona wersja Syncro, którą ktoś pokrył świeżutką warstwą farby Raptor. Po chwili ściskam dłoń gospodarza posesji – Michała. Samochody nie są co prawda jego, tylko kolegi, ale w sumie nie ma to większego znaczenia, bo nie dla nich tu przyjechałem. Na miejscu pojawiłem się bowiem, aby uczestniczyć w trzydniowym, intensywnym kursie, zatytułowanym Jak zbudować kampera.

Tu już praca wre

Ciężkie przeprawy z Brewobusem

Część z Was pewnie pamięta, że dłuższy czas temu nabyłem leciwego Volkswagena T3, którego miałem zamiar przystosować do dalszych wojaży. O swoich perypetiach z nim pisałem na łamach bloga już kilkukrotnie (m.in. tutaj, tu oraz tu), ale w zeszłym roku wszystkie działania zostały wstrzymane z powodu nawarstwienia się różnych, prywatnych spraw. Ponadto, potrzebowałem trochę odpocząć od papierologii i odświeżyć głowę, żeby podejść do sprawy na chłodno i z dystansem. Na ten moment samochód cały czas stoi bez przeglądu, na czerwonych blachach, co i raz otrzymując od natury kolejną porcję ptasiego gówna. Wierzę jednak mocno, że ta sytuacja wkrótce dobiegnie końca.

Na kurs Jak zbudować kampera trafiłem przez zupełny przypadek – chyba za pośrednictwem jakiejś reklamy na Facebooku. Początkowo podchodziłem do sprawy sceptycznie, ale kiedy pomarańczowy, zaparkowany przed domem wyrzut sumienia zaczął mocniej mi doskwierać, postanowiłem uskutecznić swój standardowy model motywacyjny. Otóż – potrzebowałem wydać pieniądze na coś, co bez podjęcia dalszych działań byłoby zwykłym marnowaniem hajsu. Na tej samej zasadzie kiedyś zmusiłem się do zrobienia prawa jazdy kategorii A, po prostu kupując motocykl, na którym nie mogłem bez tego dokumentu jeździć. Czynnik motywacyjny był tu tym silniejszy, że kurs był dość drogi. Za trzy dni (piątek-niedziela), spędzone na miejscu w godzinach 9:00-17:00, musiałem zapłacić 2200 zł, a więc całkiem dużo. Moje stawiennictwo na miejscu gwarantowała ponadto bezzwrotna zaliczka w kwocie 400 zł. Można więc powiedzieć, że zwiększenie mojej motywacji było całkiem kosztowne… ale czy skuteczne?

Zdecydowanie tak.

Michał, właściciel firmy EXMOTECH, organizuje kursy rzadko. Obecnie mieszka w USA, zajmuje się kilkoma różnymi rzeczami (w tym fotografią i budowaniem dziwnych rzeczy), a do Polski wpadł w wakacje, na jakieś 2 miesiące. W trakcie pobytu w ojczyźnie zorganizował trzy rzuty kursów – dwa jednoosobowe i jeden trzyosobowy. Uczestniczyłem w tym ostatnim. Można by zakładać, że kurs jednoosobowy będzie bardziej efektywny, ale z drugiej strony trzy osoby to więcej celnych pytań, na które mógłbym nie wpaść w pojedynkę. Poza tym było na pewno trochę zabawniej i luźniej.

Luz się przydał, bowiem Michał rzucił nas od razu na głęboką wodę. Pierwszego dnia zostaliśmy zalani teorią – od wyboru odpowiedniego modelu samochodu, przez jego uszczelnienie i wygłuszenie, aż po wskazanie konkretnych materiałów roboczych. Dowiedziałem się, jakiego kleju używać do materiału, jakim dzynksem izolować ściany i dlaczego na kapok mówimy kapok (hint: kamizelki ratunkowe były kiedyś wypełniane wiórami specjalnego rodzaju drewna – tego samego, które idealnie nadaje się do budowy lekkich mebli). Ponadto została mi ujawniona najważniejsza kamperowa tajemnica, czyli to, że klej Sikaflex jest odpowiedzią na większość problemów związanych z montażem i uszczelnianiem krnąbrnych wnętrz samochodowych. Po pierwszych 8 godzinach wyszedłem z garażu Michała z bolącą głową, po czym uciąłem sobie 2-godzinną drzemkę, żeby wszystko przetrawić. A to był dopiero początek.

Dzień pierwszy kursu – przerwa techniczna

Następnego dnia zaczęły się zajęcia praktyczne. W ruch poszła piła stolarska, lamelownica, frezarka i cała masa innych rzeczy. Wszystko po to, żebyśmy własnymi rękami mogli wykonać niewielką szafeczkę, ucząc się przy okazji kamperowej wersji stolarskiego fachu… oraz cierpliwości. Tak, ten dzień pokazał nam też, że wykonanie zabudowy samochodu nie jest możliwe w kilka weekendów, jeśli zależy nam na jej jakości. W żadnym razie mnie to nie zniechęciło, tym bardziej że swojego Volkswagena mam zamiar używać aż do momentu, w którym się rozleci.

Niby stolarka, a żelazko się przydaje

Wreszcie, trzeciego dnia skończyliśmy (prawie!) robić szafeczkę, a następnie znów siedliśmy do teorii. Dowiedzieliśmy się wielu rzeczy nie tylko o zawiasach czy prowadnicach szufladowych, ale również o prowadzeniu instalacji elektrycznej, wodnej i gazowej. Głowa po raz kolejny nie rozbolała mnie tylko dlatego, że odpowiednim schematom robiłem zdjęcia, a ponadto wpadłem już w typowo szkolny tryb. Zajęcia przerywałem tylko po to, żeby skoczyć na szybkie sikanie lub by powiadomić Agatkę, że nadal żyję.

Szafeczki już prawie gotowe

Po kursie jestem ZAJEBIŚCIE zadowolony. Ilość przyswojonej wiedzy sprawiła, że jestem teraz zapewne w szczytowym miejscu krzywej Krugera-Dunninga, ale nie zmienia to faktu, że dostałem mega dopał, jeśli chodzi o motywację do pracy nad samochodem. Co więcej, nawet przykładowa tabela kosztów mnie nie zniechęciła, a bardziej potwierdziła moje wstępne założenia. Jakkolwiek naiwnie by to nie brzmiało, zyskałem solidne, konkretne podstawy do tego, żeby samodzielnie i PORZĄDNIE zająć się swoim czterokołowym projektem, bez potrzeby każdorazowego spędzania kilku godzin na YouTube, w poszukiwaniu właściwego rozwiązania danego problemu.

Kurs Michała to JEDYNE tego typu szkolenie w Polsce i cholernie się cieszę, że poszedłem za swoją intuicją i mu zaufałem. Nie żałuję ani jednej wydanej złotówki, choć w aspekcie fizycznym otrzymałem w zamian tylko lekko obdrapaną (muszę jeszcze poćwiczyć obcinanie forniru…), ale jednak porządnie wykonaną szafkę o zawrotnej wysokości 40 cm.

Jeśli sami jesteście zainteresowani, to na koniec zostawiam najgorszą wiadomość. W tym roku Michał nie będzie już organizował kursów, ale nie prawdopodobnie wznowi je za rok. Jeśli poważnie planujecie pracę nad własnym samochodem kempingowym, to pozostaje obserwować fanpage szkolenia i łapać wolne miejsca od razu – chętnych przybywa z roku na rok i zupełnie się temu nie dziwię.

Co dalej z moim busem?

Po szkoleniu postanowiłem iść za ciosem i od razu wziąć się do roboty. W Piotrkowie Trybunalskim czeka już na mnie rolldach (lub fałtdach), który wyląduje w samochodzie, a ja już rozglądam się za kanapą, którą planuję zamontować z tyłu auta. W sierpniu, wykorzystując nieliczne, wolne weekendy, planuję przynajmniej rozebrać to, co z busa docelowo wyleci (czyli wszystko) i zabrać się do lakierowania elementów oraz bazowej zabudowy wnętrza. Wszystko to zajmie mi nieco więcej czasu niż jakiś umowny standard, bo każdy etap planuję uwieczniać na filmach. Głównie po to, żebyście mogli się pośmiać, jak coś dokumentnie spierdolę. Bo że coś spierdolę, to jestem święcie przekonany. Na razie szukam na Allegro kogoś, kto sprzedaje czas wolny i oddaje kasę za darmo. Znacie kogoś takiego? Płacę w bąbelkach.

Exit mobile version