Site icon jedź, BAW SIĘ!

Muzeum morskie w Tallinie, czyli pół dnia z głowy

Tallin - Muzeum Morskie

Tallin - Muzeum Morskie

Jeśli czytacie naszego bloga regularnie, to wiecie, jakie mamy podejście do standardowych muzeów. Nie to, żebyśmy omijali je szerokim łukiem, ale klasyczne budynki pełne gablot i specjalistycznych wytłumaczeń raczej nas zniechęcają i spędzamy w nich tylko tyle czasu, żeby nie wyjść na całkowitych ignorantów. Czasem jednak na naszej trasie trafia się taka placówka muzealna, która potrafi nas wciągnąć na czas dłuższy, niż zakładalibyśmy w najśmielszych marzeniach. Jedną z takich instytucji było Muzeum Morskie w stolicy Estonii – Tallinie.

Ten przerażający Tallin

Tallin jest niewątpliwie najbardziej imponującą ze stolic państw nadbałtyckich. Piękna, średniowieczna starówka to miejsce, w którym można zabłądzić na wiele godzin, a jeśli naszym zwiedzaniem chcemy objąć dalsze okolice, to nagle okazuje się, że na to miasto na pewno nie starczy nam weekendu. Właśnie z tego względu na blogu nie znajdziecie na razie przewodnika po Tallinie. Na miejscu byliśmy zaledwie dwa dni, nasz czas dzieląc pomiędzy spacery po starej części miasta, usiłowanie odpoczynku oraz „zaliczenie” miejscówek, na których najbardziej nam zależało. Ze wstydem musimy przyznać, że po tak krótkim postoju w stolicy Estonii nie wiemy o niej wiele więcej niż przed przyjazdem. Niemniej, znacznie mocniej przyłożyliśmy się do eksploracji okolic tego miasta, czego efekty możecie przeczytać w tym miejscu… no i zawitaliśmy do muzeum, które jest tematem niniejszego wpisu. A jeśli przy okazji chcecie zobaczyć, dlaczego do Tallina na pewno jeszcze wrócimy, to przejrzyjcie niewielką galerię poniżej.

Muzeum Morskie w Tallinie to ogromna instytucja, mieszcząca się między innymi (ale nie tylko) w ogromnym hangarze, będącym niegdyś bazą dla hydroplanów. Sam hangar powstał w latach 1916-1917 i był częścią umocnień mających strzec „pobliskiego” Sankt-Petersburga. Budowla wyróżniała się także tym, że w owym czasie była jedyną konstrukcją na świecie zwieńczoną betonowymi kopułami pozbawionymi wewnętrznych podpór.

Budynek robi ogromne wrażenie

Wielkość hangaru pozwoliła nie tylko na zmieszczenie w nim najważniejszych eksponatów, ale także na podzielenie zasadniczej części wystawy na trzy poziomy: podwodny, nawodny i powietrzny. Punktem odniesienia jest tu chyba najciekawszy element ekspozycji, czyli łódź podwodna Lembit – zbudowana w 1936 roku staruszka, będąca niegdyś dumą estońskiej floty. Poziom, na którym wisi Lembit jest poziomem wody, a wszystko to, co znajdziecie pod nim lub nad nim dotyczy odpowiednio tematyki podwodnej lub powietrznej. Do samej łodzi podwodnej można wchodzić (w czasach epidemii może być z tym ciężko, bo jej wnętrze należy do ciasnych) i z naszej perspektywy była to najciekawsza część wizyty. Na atrakcyjność zwiedzania tak niestandardowego eksponatu wpływa ponadto fakt, że w środku można dotykać wszystkiego, włącznie z działającym peryskopem.

Lembit w oddali

Pod Lembitem, w sekcji podwodnej, znajdziecie nie tylko wystawę wszelkiego rodzaju min, torped i innych narzędzi względnie cichego mordu, ale również dodatkowe, interaktywne atrakcje. Podczas naszego pobytu na miejscu można było przebrać się w jeden z kilku marynarskich strojów, przetestować na sobie siłę huraganowego wiatru, wypłynąć w rejs żółtą łodzią podwodną czy wziąć udział w symulacji bitwy morskiej bądź powietrznej. Wszystkie te instalacje skierowane są raczej do młodszych odbiorców, ale umówmy się, że strzelanie do wrogich samolotów czy ganianie się modelami łodzi po niewielkim zbiorniku wodnym ubawi każdego, kto nie ma w dupie naprawdę długiego kija.

Przebieranki dla najmłodszych

W głównym hangarze mają też miejsce ekspozycje czasowe, a tak się złożyło, że my trafiliśmy na Sex and the Sea. W kilku pokojach pokazano, jak marynarze (i ich partnerki) radzili sobie z długą rozłąką, a pomysłowość wilków morskich przed lat potrafiła nieraz przebić patenty z najbardziej kasowych filmów porno.

Komunikat jest dość czytelny: będzie o seksie

Część powietrzna, z uwagi na zawieszenie pod dachem, nie jest aż tak imponująca, ale też warto jej się przyjrzeć. Jej najważniejszym elementem jest hydroplan Short 184, będący pierwszym w historii samolotem tego typu, który przeprowadził atak torpedowy. Warto wiedzieć, że konstrukcja została zbudowana na potrzeby muzeum, jako że żaden z oryginalnych 8 egzemplarzy maszyny nie dotrwał do dnia dzisiejszego.

Przed wyjściem z hangaru warto zrobić sobie przerwę w tutejszej kawiarni (i przy okazji napisać list, który zostanie włożony do butelki i dołączony do innych tego typu – to oryginalny pomysł na księgę gości), bo na odkrycie czeka jeszcze zewnętrzna część ekspozycji. Po zapoznaniu się z kilkoma wyciągniętymi z wody jednostkami, do których zajrzymy tylko z zewnątrz, następne kroki warto skierować do lodołamacza Suur Toll. Ten 100-letni parostatek został zbudowany w Polsce i służył aż pod czterema różnymi flagami, w swoich czasach będąc jednym z najsilniejszych lodołamaczy na świecie. Po jednostce można kręcić się do oporu (oczywiście w granicach rozsądku), odwiedzając między innymi kajuty oficerskie czy maszynownię.

Eksponaty w części zewnętrznej

Jeśli nie jesteście do końca przekonani, czy Muzeum Morskie w Tallinie jest dla Was, to obejrzyjcie poniższy film, który być może wpłynie na Waszą decyzję w tym temacie:

Tallińskie muzeum morskie – praktykalia

Muzeum morskie w Tallinie otwarte jest codziennie (poza świętami) w godzinach 10:00-19:00. Na wizytę przeznaczcie co najmniej 3-4 godziny, bo tyle trwa obejście całości wraz z próbowaniem swych sił w przeróżnych mini-grach czy włączaniem instalacji po drodze. Jeśli macie dzieci, to prawdopodobnie możecie w ogóle zapomnieć o innych aktywnościach tego dnia.

Bilet to koszt 15 euro (8 dla dzieciaków), a jeśli dorzucicie 5/2 ojro, to wejściówka obejmie także wstęp do Tłustej Gośki – obszernej wieży, która kiedyś składała się na tallińską linię obrony przed atakami z morza (my jej nie odwiedziliśmy).

Muzeum Morskie położone jest w pewnym oddaleniu od centrum Tallina, w okolicach Linnahall. My dojechaliśmy tam samochodem (na miejscu jest duży parking), ale dostaniecie się tam także komunikacją publiczną, a konkretnie autobusem nr 73 (staje pod samym muzeum). Autobus nr 3 oraz tramwaje 1 i 2 dowiozą Was pod wspomnianą Linnahall, spod której do Muzeum Morskiego trzeba przejść jakiś kilometr spacerkiem.

Na deser: więzienie Patarei

Tuż obok Muzeum Morskiego natkniecie się na inny, masywny kompleks. Strasząca powybijanymi szybami budowla to Patarei – początkowo rosyjskie koszary obronne, a następnie reżimowe więzienie, działające do początków XXI wieku.

Patarei jeszcze jakiś czas temu można było oficjalnie zwiedzać. Na wyprawę dostawało się nawet kocyk, bo we wnętrzach było zimno. Relację z jednego z takich spacerów znajdziecie tutaj. Po jakimś czasie budynek zamknięto, a zarządzający nim ludzie ogłosili, że przygotowują go do nowego zadania. Taka decyzja nie spodobała się zbytnio fanom urbexu, dla których więzienie było jednym z najatrakcyjniejszych miejsc na mapie świata.

Spacer dookoła zajmie Wam jakieś 15 minut

Ostatecznie, w maju 2020 roku, w części budowli otworzyła się – co nie jest zaskoczeniem – pierwsza sekcja Muzeum Ofiar Komunizmu, którą już można odwiedzać (wjazd kosztuje 8/5 euro). My, rzecz jasna, w niej nie byliśmy, ale na internetowej stronie obiektu można zauważyć, że twórcy nowej placówki zadbali o to, by twierdza nie została „za bardzo” wyremontowana. Czy legendarny, nieco przerażający klimat Patarei został utrzymany? My pewnie przekonamy się dopiero za jakiś czas, ale jeśli Wy już byliście na miejscu, to koniecznie podzielcie się wrażeniami w komentarzach.

Zainteresował Cię ten wpis? Sprawdź też inne nasze teksty na temat Estonii albo po prostu zajrzyj do strony zbiorczej Wyprawy z 2019 roku. Zachęcamy Cię również do polubienia naszego bloga na Facebooku – na fanpage’u często pojawiają się dodatkowe treści.

Exit mobile version