Lakierowanie naszego busa to tak naprawdę jedna z najbardziej czasochłonnych prac związanych z jego remontem. Gdyby nie potrzeba zadbania o blachę i położenie nowej powłoki lakierniczej, tak naprawdę samochód byłby gotowy do drogi już kilka miesięcy temu. Problem polegał na tym, że – pomimo generalnie dość zdrowego stanu karoserii – tu i ówdzie zdarzały się ogniska rdzy, które trzeba było wyeliminować jak najszybciej, żeby potem nie było z nimi większego problemu.
Czy da się jednak polakierować tak duży samochód względnie dobrze, kiedy do dyspozycji ma się wyłącznie za mały garaż, dużo chęci oraz sporo otwartej przestrzeni pod domem? Jak pokazały nam ostatnie tygodnie: tak, choć pod pewnymi warunkami.
Wybór miejsca do lakierowania
Nie posiadając garażu odpowiedniej wielkości, ani tym bardziej sporego, dobrze wentylowanego pomieszczenia, które mogłoby pełnić rolę komory lakierniczej, postawiliśmy na najbardziej straceńczą z możliwych lokalizacji lakierowania: placyk pod domem. Tak się składa, że nasza posesja jest ostatnia w rzędzie, a nasza ulica kończy się murem tuż pod naszymi oknami, dzięki czemu względnie bezkonfliktowo można tam ustawić samochód, który nikomu nie będzie przeszkadzał. Jako, że układ osiedla wygląda tak, a nie inaczej, bus mógł również stanąć w takim miejscu, że prace lakiernicze nie owocowały przy okazji niezamierzonym malowaniem pobliskich samochodów – ucierpieć mogła co najwyżej nawierzchnia.
Największym problemem były utrudnienia typowo „naturalne”. Stojące za murem drzewo ma tendencję do pylenia i zrzucania liści wprost na naszego Volkswagena, a do tego bliskość przeróżnych kwietników sprawia, że w okolicy kręci się cała masa owadów, z zajadłą satysfakcją siadających na dopiero co polakierowanych elementach. Komplikacją bywał również wiatr, który jednak nie okazał się aż takim utrudnieniem, jak początkowo zakładaliśmy – pracę z jego powodu musiały być wstrzymane tylko raz.
Skoro mieliśmy jako-tako wybrane miejsce, można było zająć się harmonogramem prac.
Harmonogram prac lakierniczych
Jako, że nie mieliśmy czasu, środków ani miejsca, żeby cały samochód opędzlować na raz, i tutaj musieliśmy posłużyć się półśrodkami. Volkswagen Transporter T3 ma na szczęście tę ciekawą właściwość, że jego karoseria jest wyraźnie podzielona na części, złożone z mniejszych lub większych blach. Do tego dochodzą dość łatwe w demontażu peryferia, które mogliśmy odkręcić i lakierować pod garażem, zmniejszając ryzyko błędów wynikających z podmuchów wiatru czy obecności wyżej wzmiankowanego drzewa.
Plan był następujący: zaczynamy od jednego boku, żeby nauczyć się na czymś, co jest względnie nieskomplikowane w malowaniu, następnie przechodzimy na tył, wchodzimy na dach, na koniec zostawiając sobie drzwi przednie oraz front samochodu. Najprościej mówiąc – szliśmy od tyłu do przodu, po drodze przerabiając jeszcze dach, którego pozycja w harmonogramie zależała w dużej mierze od tego, kiedy zamierzaliśmy go ciąć (do tego jeszcze wrócimy). Z dachem trzeba zresztą było poczekać przynajmniej do czerwca, jako że wtedy to sakramenckie drzewa zza płotu miało najmniejszą tendencję do zrzucania czegokolwiek. Lakierowanie wnętrza było najmniej problematyczne, bo tu nie przeszkadzało nam praktycznie nic poza potrzebą wentylacji.
Skoro plan było gotowy, można było przejść do właściwych prac, których etapy również wymagały opracowania odpowiedniej strategii.
Przygotowania do lakierowania – materiały i czynności
O samym procesie lakierowania napiszemy oddzielnie, bo zdecydowanie warto poświęcić tematowi więcej miejsca. Tutaj natomiast opowiemy i pokażemy, jak przebiegał u nas proces przygotowania danego fragmentu do nanoszenia nowej powłoki lakierniczej.
Tak naprawdę nie ma większego znaczenia, czy przy lakierowaniu pracujemy etapami czy działamy całościowo. W VW T3 podział prac jest po prostu o tyle łatwiejszy, że granice kolejnych blach są wymarzonymi miejscami, w których możemy „odcinać” stary kolor od nowego, z minimalnym ryzykiem tego, że owe granice będzie potem widać na skończonym samochodzie. Na początku nie warto jednak brać się za zbyt duże areały, bo – dysponując jedynie limitowaną ilością czasu – możemy się z nimi nie wyrobić. My posługiwaliśmy się zasadą, że duże obszary (np. boki, drzwi bagażnika czy boczne) robimy w weekendy, a mniejsze (choćby elementy wnętrza) w tygodniu, w ramach możliwości.
Zanim jednak stanęliśmy nad danym elementem z puszką sprayu czy pistoletem lakierniczym, trzeba je było odpowiednio przygotować. Niezależnie od tego, czy zajmowaliśmy się wnętrzem czy zewnętrzem, ten proces wyglądał następująco:
- (Opcjonane) odkręcanie elementu: jeśli chodzi o drzwi czy klapę bagażnika, to znacznie łatwiej jest je odkręcić i przenieść w wygodniejsze miejsce. Dzięki temu zyskujemy więcej swobody przy lakierowaniu, ale po wszystkim musimy uważać, żeby na nowo montowany element nie ucierpiał podczas tego procesu, np. przez dziurawe ręce naszego pomocnika czy nas samych. Trzeba również pamiętać, że takie „peryferia” lakieruje się całościowo, od razu z obu stron, więc praca nad nimi może zająć nieco dłużej.
- Oczyszczenie elementu z „przeszkadzajek”: im bardziej oczyścimy dany fragment z wszelkich akcesoriów czy części dodatkowych, tym lepiej. W przypadku naszego samochodu oznaczało to przede wszystkim wyjmowanie szyb, ale warto również pamiętać o zamkach drzwi, przeróżnych elementach mocujących i tak zwanych MGG (w moim własnym slangu: Małych Gumowych Gównach), których w samochodach jest mnóstwo. To niby wydaje się oczywiste, ale w ramach prac nad naszym samochodem zauważyliśmy, że nie dla wszystkich. Poprzedni właściciele naszego Volkswagena lakierowali niektóre elementy w całości, nie kłopocząc się na przykład wyjmowaniem szyb, co nie pozostało bez wpływu na stan ich rantów. Tak naprawdę „odzieranie” kolejnych elementów z tych wszystkich bzdurek może zająć sporo czasu, a warto doliczyć do tego potrzebę dodatkowego oczyszczenia czy polakierowania ich samych.
- Zabezpieczanie: to ostatni, chyba najbardziej żmudny element przygotowań przed lakierowaniem. Jeśli nie chcecie przy okazji polakierować innych elementów, opon, sąsiadujących szyb czy kota sąsiada, to trzeba granice lakierowanego elementu odpowiednio zabezpieczyć, a do tego zrobić to z głową. Rzecz jasna, w wielu przypadkach można darować sobie zabezpieczanie elementów, które potem i tak będą lakierowane na ten sam kolor. Gorzej jednak z elementami, które już polakierowane zostały i nie chcemy niepotrzebnie obdarzać ich drugą warstwą podkładu, koloru i lakieru bezbarwnego. Przemyślanego „odcięcia” wymagają przede wszystkim te miejsca, które – przykładowo – lakierujemy innym kolorem, bo nie ma chyba nic bardziej irytującego niż mgiełka z białego lakieru na środku czarnej listwy. Czasem da się ją zmyć, ale w wielu przypadkach kończy się na potrzebie ponownego lakierowania danego elementu. My do zabezpieczania kolejnych miejsc zużyliśmy dziesiątki metrów taśmy malarskiej, będzie tego już z ponad 30 rolek. Jest to czynność pracochłonna, żmudna i – niestety – wymagająca praktyki oraz poznania materiału. Dopiero po kilku godzinach praktyki dowiecie się, jak Wasz lakier osiada, a co za tym idzie: które miejsca trzeba bezwzględnie i dodatkowo zabezpieczyć, a które olać. Ponadto, za zabezpieczania przyda się również…
Kiedy dany element – czy to wewnątrz, czy to na zewnątrz – mamy już „odcięty” od reszty i wyczyszczony z peryferiów, możemy wreszcie przejść do jego lakierowania… czy raczej przygotowania pod lakierowanie, które zajmie nam gros czasu.