Site iconSite icon jedź, BAW SIĘ!

Ten zaje*isty Mostar

Mostar w 2021 rokuMostar w 2021 roku

Mostar w 2021 roku

Niniejszy wpis powstał w 2015 roku i opowiadał o Bośni i Hercegowinie z roku 2014. Od tego czasu minęło 7 lat, a ja i Agatka pojawiliśmy się na miejscu ponownie – w roku 2021. Z tego względu postanowiłem uaktualnić notkę i dorzucić do niej zaktualizowane info. Znajdziecie je w zielonych ramkach, takich jak ta.

Dawno, dawno temu w roku 2014

Zajebistość Mostaru objawiła się już na samym początku, kiedy szukaliśmy noclegu. W nieco oddalonym od centrum hoteliku znaleźliśmy całkiem przyjemne pokoje, za które zapłaciliśmy zaledwie po 10 Euro od osoby. Nie dane nam jednak było spędzić w nich więcej czasu, niż absolutne minimum – wyraźnie słyszeliśmy już bowiem zew tego wyjątkowego miasta.

Stary Most w pełnej okazałości, zaraz po skoku jakiegoś śmiałka

Położony nad rzeką Neretwą Mostar większość swojej zasłużonej sławy zawdzięcza – no cóż – mostowi, który w oryginalny sposób spina brzegi wspomnianej rzeki. Jeśli wierzyć kronikom, Stary Most – wtedy jeszcze młody i drewniany – pełnił swoją funkcję już od czasów średniowiecznych, a w 1566 roku awansował na most kamienny. Jednocześnie sama miejscowość szybko zyskała rangę tureckiego centrum administracyjno-handlowego. Pomimo szarpiących obszarem wojen miasto rozwijało się i było siedliskiem kultury – podczas panowania Austro-Węgier na miejscu aż roiło się od przeróżnych literatów i uczonych, którzy zapewne dzielili swój czas pomiędzy pracę i radosne, leniwe odbijanie się od ścian malowniczych budynków skupionych w historycznym centrum.

„Wojenna” twarz miasta

Przez długi czas miejscowość była przykładem na to, że przedstawiciele różnych kultur mogą żyć obok siebie w pokoju – moim zdaniem miał na to wpływ niewątpliwy czar miasteczka i to, że na miejscu naprawdę trudno wkurwić się na cokolwiek. XX wiek przyniósł jednak ze sobą ciężką rozróbę – w 1992 roku coś pękło i miasto stało się polem walki pomiędzy Bośniakami i Chorwatami przeciwko Serbom, a następnie pomiędzy Bośniakami i Chorwatami. Gdyby szaleństwo potrwało dłużej, zapewne Bośniacy zaczęliby wreszcie walczyć sami ze sobą. W 1993 roku konkretny szlag trafił Stary Most (zawiniły chorwackie czołgi). Wszystkim zrobiło się przykro, więc po zakończeniu wojny rozpoczęła się jego szczegółowa odbudowa, zwieńczona hucznym ponownym otwarciem w 2004 roku. Od tego czasu most stoi na miejscu, podobnie jak inne odbudowane budynki, włączając w to mikry Nowy Most, znajdujący się nieopodal starszego brata.

Uliczki starej części Mostaru

Mostar AD 2021

Mostar był tak naprawdę umownym celem naszej mini-wyprawy z roku 2021, bo uparłem się, żeby pokazać go Agatce. Początki ponownego romansu z największą miejską atrakcją Bośni i Hercegowiny były trudne, bowiem trafiliśmy do niego w momencie, kiedy temperatura powietrza dobijała do 40 stopni, a my mieliśmy na karku Marvela – naszego psa, który raczej kiepsko znosi podobne temperatury.
7 lat później miasteczko nadal robiło na mnie duże wrażenie, choć straciło trochę ze swego uroku – głównie na sprawą rosnącego ruchu turystycznego (i tak nieco ograniczonego przez trwającą pandemię). Co ciekawe, najbardziej dotknął mnie… mocno zmieniony asortyment pamiątkowy. Parę lat temu na uliczkach Mostaru można było kupić ładne wyroby rękodzielnicze czy „pamiątki” w Wojny bałkańskiej. Ja, przykładowo, nabyłem tam wtedy oryginalny bagnet do AK-47, zakupiony przeze mnie za sumę niecałych 40 dolarów. Obecnie tego typu obiekty zostały zastąpione wątpliwej jakości chińskim szajsem, rowerzystami z drutu czy gipsowymi odlewami odwzorowującymi miejscowe atrakcje architektoniczne.
To, co się nie zmieniło, to wpływ wojny na miasto. Wiele budynków cały czas nosi ślady po kulach, inne wciąż są doszczętnie zrujnowane i czekają na inwestora, który przywróci im dawną świetność. Druga wizyta pozwoliła mi również pokręcić się nieco po zakamarkach Mostaru, co zaowocowało odkryciem m.in. „prywatnego” zejścia nad Neretwę, którego ekskluzywność zakłócał nam wyłącznie… mieszkający tam „zielony” backpacker o wątpliwej proweniencji.
Na Bałkany wrócimy zapewne jeszcze nie raz i jestem pewien, że wizyta w 2021 roku nie była naszą ostatnią w Mostarze… choć wolelibyśmy, żeby było tam tak z 10 stopni mniej.

Stara część miasta z lotu ptaka

Mostar jest stworzony po to, żeby robić wrażenie. W jego wąziutkich, napakowanych sklepami z pamiątkami uliczkach można zgubić się na cały dzień, a malowniczość otoczenia sprawia, że człowiek nie ma ochoty nawet na chwilę chować się po budynkach, nawet pomimo tego, że w mieście funkcjonuje choćby Muzeum Hercegowiny (które oczywiście olaliśmy) oraz kilka historycznych meczetów (do których i tak można wchodzić tylko w ograniczonym zakresie). Dodatkową atrakcją są wyśmienite wręcz knajpy, z których na szczególną uwagę zasługuje położona niedaleko Nowego Mostu Hindin Han.

Hindin Han z zewnątrz też robi dobre wrażenie (2014)

Restauracja ta, wspomniana chyba w każdym przewodniku po regionie, który wpadł nam w ręce, za grosze można nażreć się do rozpuku lokalnymi specjałami, w tym między innymi faszerowanymi kalmarami, standardowym miksem mięs czy domowym winem, którego litrowa karafka kosztuje na miejscu (w przeliczeniu) 30 zł. W lokalu spędziliśmy sporą część reszty naszego dnia na miejscu, delektując się nie tylko wyśmienitym jedzeniem, ale także zmrokiem powoli zapadającym nad tym fenomenalnym miejscem.

Widok z „naszego” zejścia nad rzekę

A potem było już tylko lepiej.

Ali-Baba – prawdopodobnie najlepszy klub w Bośni

Warto bowiem zaznaczyć, że w Mostarze znajduje się jeszcze jedno miejsce, które – dla odmiany – warto odwiedzić w późniejszych godzinach wieczornych. Mowa o klubie Ali-Baba, który stał się dla nas jedną z głównych miejscowych atrakcji.

Gdyby ktoś pytał, w 2021 roku Ali-Baba nadal funkcjonuje i ma się dobrze. Nadal również wejście do niego wygląda jak drzwi do miejskiego szaletu gdzieś na uboczu, więc w razie czego warto mieć oczy szeroko otwarte.

Po namierzeniu Ali-Baby wróciliśmy na chwilę do hotelu, by w pokojowej ciszy przygotować się do wyjścia na gruncie alkoholowym – zakładaliśmy, że drinki na imprezie mogą zbytnio wydrylować nam kieszeń. Kiedy wreszcie chwiejnym krokiem wkroczyliśmy w podwoje tej niestandardowej imprezowni, zostaliśmy zaskoczeni nie tylko jej rozmiarami, ale także lokalizacją. Klub Ali-Baba znajduje się bowiem w niebylejakich rozmiarów jaskini, wypełnionej po brzegi mniejszymi pomieszczeniami pełnymi miejsc do tańca, stania, siedzenia, a czasem nawet leżenia w kałuży wymiotów. Co ciekawe, korytarz biegnący pod wzgórzem, z którego sufitu kapie na gości woda, prowadzi na drugą stronę miasteczka, gdzie zlokalizowane jest drugie, dość niepozorne wejście do przybytku (gdybyśmy zobaczyli go z tej strony, na pewno nie bylibyśmy zainteresowani wnętrzem). Parkiet w lokalu zajmuje największą z jaskiń, a jego akustyka sprawia, że basy płynące z głośników odbijają śledzionę i wypychają ją przez odbyt w małych kawałeczkach. Do tego dochodzi solidnie zaopatrzony bar, bliskość bankomatów (która niestety okazała się nieodzowna) oraz dobry dobór muzyki, na którą u nas składały się taneczne remiksy popowych hitów oraz – co odnotowałem z zadowoleniem – kilka kawałków dubstepowych. To wszystko sprawiło, że na miejscu spędziliśmy dość szaloną noc, podczas której spożyliśmy nieco więcej alkoholu, niż przewidywał to nasz budżet (chociaż damska część naszej ekspedycji dostała – i niefrasobliwie zbiła – parę browarów za free) i wytańczyliśmy się do upadłego. Kiedy wreszcie zabrakło nam sił, jakoś dowlekliśmy się do hotelu. Zegar wskazywał 2:30, ale z tego zdaliśmy sobie sprawę dopiero przed 10:00 następnego dnia, kiedy ocknęliśmy się w łóżkach i sprawdziliśmy nasz tracker GPS.

Impreza zaczyna się tutaj dość wcześnie (2014)

Koniecznie sprawdź także inny wpisy dotyczące drugiej wyprawy z 2014 oraz naszej mini-wyprawy z 2021 roku. Możesz również przejrzeć wszystkie wpisy dotyczące Bośni i Hercegowiny.

Exit mobile version