Site icon jedź, BAW SIĘ!

Podsumowanie 2019 i plany na 2020 według jedź, BAW SIĘ!

Podsumowanie 2019 by JeBS! - nagłówek

Podsumowanie 2019 by JeBS! - nagłówek

Już jutro rozpoczyna się ostatni rok drugiej dekady XXI wieku, który po wakacjach stanie się również 35 rokiem mojego życia. Zazwyczaj nie jestem skłonny do górnolotnych rozważań, ale okres Sylwestrowy standardowo wiąże się u mnie ze zwolnieniem tempa i sprawdzeniem, czy ostatnie 365 dni przebiegły tak, jak chciałem. Ten rok był dla mnie szczególny pod wieloma względami, dlatego do tekstu przysiadam wyjątkowo chętnie, jednocześnie pozwalając sobie na mocny ekshibicjonizm emocjonalny. Tym, których ten ostatni odrzuca, polecam udanie się od razu do sekcji podróżniczych podsumowania, chociaż zastrzegam, że zapewne ominie Was wtedy więcej niż połowa tekstu. Zobaczmy, jak wyglądał mój rok 2019 i co szykuję dla siebie (a częściowo także dla Was) w roku 2020.

Podsumowanie 2019 według Brewy (i nie tylko)

Jeśli w ogóle nie lubicie czytać przydługich podsumowań, to na początek serwuję Wam infografikę, którą już standardowo przygotowuję na koniec roku. Zbiera ona wszystkie najważniejsze informacje z wydarzeń, które miały u mnie miejsce w 2019 roku, jak również dorzuca w bonusie kilka informacji zupełnie od czapy. Oto rok 2019 według jedź, BAW SIĘ! W formie graficznej:

Nie macie dość? No to przygotujcie się na solidną lekturę:

Rok 2019 prywatnie

Na początku lojalnie ostrzegam, że możecie się teraz porzygać, ale nie jestem w stanie nic na to poradzić. Otóż, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że pod katem osobistym mój rok został zdominowany przez jedno uczucie, konkretnie:

MIŁOŚĆ

W zeszłym roku dość niespodziewanie trafiliśmy na siebie z Agatką, a następnie szybko zidentyfikowaliśmy się jako swoje brakujące połówki. Oboje byliśmy tym nieco zaskoczeni, ale że nie mamy w zwyczaju walczyć z czymś dla zasady, to po prostu poddaliśmy się uczuciowemu prądowi, mocno trzymając się za ręce. A trzeba przyznać, że jazda była szalona.

Wstępne rozmowy o przeprowadzce (Agatka pochodzi z Wrocławia) rozpoczęły się od rozważań kto do kogo, na którym to etapie poważnie zastanawiałem się nad spędzeniem pewnej części życia w jednym z najpiękniejszych miast w Polsce. Plany były różne, ale miały wspólny mianownik: czerwiec. Szybko jednak okazało się, że ni chuja nie wytrzymamy półrocznego widywania się tylko podczas weekendów, a ponadto Agatce nadarzyła się okazja do zmiany wyłącznie lokalizacji, bez zmieniania samej pracy.

Taki widok mogłem mieć na wyciągnięcie ręki

Przeprowadzkę Agatki przeprowadziliśmy (nomen omen) stosunkowo szybko, poświęcając część wspólnie spędzanego czasu na pakowanie jej dobytku do kartonów, które następnie zabierałem do Warszawy. Ani się obejrzeliśmy, a już mieszkaliśmy razem, początkowo radząc sobie bez kuchni, ale za to mając siebie na co dzień. Kolejne dni przechodziły w tygodnie, a tygodnie w miesiące, a my szybko zdaliśmy sobie sprawę, że podjęliśmy najlepszą możliwą decyzję. Oboje czuliśmy, że to jest właśnie TO, a w naszej pewności uświadczył nas fakt, że od początku związku ani razu nie mieliśmy nawet ostrzejszej wymiany zdań. W międzyczasie zrobiliśmy również wyjazdowy test związku, który oboje zdaliśmy śpiewająco – pierwsza wspólna podróż do krajów nadbałtyckich była dla nas najbardziej relaksującym wyjazdem w życiu.

Rzygacie już? Nie? No to patrzcie teraz.

Nie lubię długo zastanawiać się nad oczywistościami, więc krótko po powrocie z Pribaltiki podjąłem (kolejną) jedyną słuszną decyzję. W wolnej chwili wybrałem pierścionek zaręczynowy, ale zamiast wyskoczyć z pytaniem w jakimś specjalnym momencie, wystrzelałem się po pijaku, że pierścionek leży u mnie w robocie. Następnego dnia zostałem po niego wysłany praktycznie na kopach, a następnie użyłem go w jego głównym celu nie gdzie indziej jak w naszej kuchni, umeblowanej na Allegro za niecałe 2000 złotych. W sumie nikt nie był zaskoczony, ale moja mama przynajmniej uczyniła nam ten zaszczyt, że na moment gratulacji zakręciła wodę w wężu, którym podlewała pelargonie. Agatka również przysięga, że widziała, jak moja rodzicielka uroniła łzę, ale ciągle nie do końca w to wierzę.

Zaręczyny odbyły się w naszym stylu…

Tym sposobem od circa połowy 2019 roku byłem zaręczony, czego W ŻYCIU nie spodziewałbym się choćby rok wcześniej. Agatka miała podobnie, ale oboje byliśmy tym wszystkim w 100% zachwyceni, a chyba o to w tym wszystkim chodzi, nie?

Niecały rok wspólnego mieszkania zaowocował też wieloma mniejszymi zmianami, z których właściwie wszystkie zaliczam totalnie na plus. Ogólne odczucie szczęścia, którego doświadczam codziennie w ilościach wręcz przerażających, przełożyło się na masę energii, którą pożytkowałem na mnóstwo przeróżnych aktywności (patrzcie niżej). Jedynym, dość specyficznym minusem całej sytuacji było to, że oboje rzadziej niż dotychczas wychodziliśmy z domu (nie licząc wyjazdów) – po prostu w swoim towarzystwie czujemy się tak dobrze, że niekoniecznie mamy ochotę rozszerzać uwagę na osoby trzecie. Trudno mi jednak mieć wyrzuty sumienia z tego powodu.

Mogę śmiało stwierdzić, że rok 2019 był – pod kątem prywatnym – jednym z najlepszych (jeśli nie najlepszym) okresów w moim życiu i dość nieskromnie napiszę, że jestem sam sobie wdzięczny za wszystkie podjęte decyzje, które doprowadziły do tego stanu (o części z niech przeczytacie tutaj).

Rok 2019 podróżniczo

Pomimo wielu zadań, które wiązały się z przeprowadzką Agatki, dalszym meblowaniem mieszkania i innymi pierdołami, łączącymi mnie z tak zwanym „realnym życiem”, oboje mieliśmy czas na wyjazdy. Wspólne podróżowanie rozpoczęliśmy od, wspomnianej już wyżej, wycieczki do państw nadbałtyckich, której czas trwania zawdzięczaliśmy idealnemu układowi weekendu majowego. Tym sposobem na moje konto wpadły dwa „nowe” kraje – Łotwa i Estonia (na Litwie byłem już wcześniej, chociaż było to dawno temu).

Litwa – Ogród Orvidusa

5 dni w czerwcu spędziłem na Wyspach Owczych. Ten wyjazd zaplanowałem jeszcze w czasach, kiedy wspólne mieszkanie było pieśnią przyszłości, dlatego na Faroje udałem się tylko z dwoma kumplami. Pomimo tego, że od samego początku ustalaliśmy z Agatką, że samodzielne wyjazdy jak najbardziej wchodzą w grę, to po moim powrocie z Wysp Owczych zgodnie stwierdziliśmy, że żadne z nas nie widzi potrzeby odpoczywania od tego drugiego. Co by jednak nie mówić, Owce były fajne i przepiękne, a ja „odhaczyłem” kolejne ze swoich podróżniczych marzeń.

Wreszcie, październikowy, niemal 2-tygodniowy wypad do Jordanii okazał się kolejnymi wakacjami życia. Nie dość, że świetnie się bawiliśmy i zobaczyliśmy naprawdę masę rzeczy, to jeszcze udało nam się zamknąć kosztowo w kwocie, którą początkowo zakładaliśmy (a sami na pewno wiecie, jak trudno czasem tego dokonać).

Jordania – Wadi Rum

Ponadto, do powyższych, „głównych” wyjazdów doszły jeszcze dwa krótsze wypady za granicę (do Niemiec i na przedmieścia Londynu), co zamknęło liczbę odwiedzonych przeze mnie w tym roku krajów w siedmiu, dorzucając cztery do puli oznaczonej jako nowe. Muszę przyznać, że – zważywszy na okoliczności – jest to wynik bardzo satysfakcjonujący, choć mój portfel na pewno miał momenty, w których był cieńszy niż przyzwoitość nakazuje. Przyczyniły się do tego także wycieczki w Polskę, które przestałem już liczyć. Z tych ostatnich najbardziej w pamięć zapadł mi weekend, którego część spędziliśmy na zamku w Książu.

Ostatecznie w tym roku spędziłem w podróży aż 49 dni, co jest chyba dobrym wynikiem. Duża ilość długich weekendów to podróżnicze błogosławieństwo, którego niestety nie doświadczymy w ciągu najbliższych 365 dni.

Co nie wyszło?

Sukcesy sukcesami, ale podróżniczo kilka rzeczy zaplanowanych na ten rok mi nie wyszło. Największą porażką w tym względzie są wyspy Jersey i Guernsey, na które ostrzę pazury od ponad roku. Tu zawinił przede wszystkim brak wolnych terminów oraz… niemożebnie wysokie ceny biletów, na których zmianę ciągle liczę. Na później zostawiliśmy też Czechy oraz Bornholm, których nijak nie udało nam się wcisnąć do tegorocznego terminarza. Uważam jednak, że 50% skuteczności ogólnego, rocznego planu to i tak całkiem nieźle, jeśli chodzi o podróże. Niektórzy przez kilka lat planują podróż życia do Azji, a wychodzi z tego co najwyżej weekendowy wypad do Łeby. Więc nie – raczej nie narzekam.

Rok 2019 blogowo i sprzętowo

Pomimo tego, że mój (a obecnie nasz) blog funkcjonuje nieprzerwanie od 2013 roku (sic!), to zawsze powtarzam, że stał się do mnie czymś poważniejszym dopiero na początku roku 2016, kiedy to po raz pierwszy zetknąłem się z szeroko pojętą blogosferą podróżniczą. Po 4 latach jestem raczej zadowolony z tego, jak wygląda obecnie moje „digitalowe dziecko”, tym bardziej, że w listopadzie udało mi się dobić do magicznej liczby 15 tysięcy unikalnych użytkowników w miesiącu… i to bez żadnych płatnych wspomagaczy!

Najczęściej czytane teksty w 2019 roku

Blogowe podsumowanie roku byłoby niekompletne bez spisu tekstów, które najchętniej czytaliście w tym roku. Warto je tu zawrzeć także dlatego, że pierwsza piątka dość mocno zmieniła się od czasu ostatniego podobnego rankingu. Na dzień 31 stycznia 2019 roku TOP5 moich blogowych tekstów kształtuje się następująco:

  1. Czarnobyl – informacje praktyczne, który to tekst niewątpliwie zyskał na popularności dzięki serialowi o katastrofie w wiadomej elektrowni atomowej, emitowanym w tym roku przez HBO;
  2. Z dronem za granicę – mój dronowy poradnik spadł na drugie miejsce względem rankingu z zeszłego roku;
  3. Tekst o tym, jak się zabawić w Maroku również utrzymał się w zestawieniu, a nawet skoczył o oczko wyżej;
  4. W 2019 roku szczególnie mocno szukaliście też informacji praktycznych dotyczących prowadzenia samochodu na Cyprze. Jestem niemal pewien, że za rok wyprze go stąd podobny wpis dotyczący Jordanii;
  5. Wreszcie, na 5. miejscu uplasował się w mijającym roku tekst (a jakże – również praktyczny) odnośnie polowania na zorzę polarną w okolicach norweskiego Tromso. Opłacało się go napisać już w pociągu, parę godzin po powrocie z samego wyjazdu.

Na dalszych pozycjach widzę kilka innych wpisów o Maroku, notkę dotyczących leków do Azji, która w tym roku została zaktualizowana, a także – co bardzo mnie cieszy – poradnika wizowego dotyczącego Kambodży. Chyba sam nie doceniłem, jak bardzo popularny staje się ten kraj wśród polskich wielbicieli podróżowania.

Czarnobyl z lotu ptaka (czy też drona)

Pomimo szumnych zapowiedzi, nie udało mi się w tym roku zamknąć cykli archiwalnych. Został mi dosłownie jeden – filipiński. Nie jest to jednak coś, co spędzałoby mi sen z powiek.

Nadal nie jestem do końca zadowolony z wyników mojej działalności na YouTube, chociaż końcówka roku przyniosła mały boost odwiedzin, związany z premierą Mavica Mini (nagranie kilku filmów zaraz po premierze sprzętu było strzałem w dziesiątkę). Na tym polu ogólnie przegrywam z brakiem czasu na co bardziej czasochłonne projekty, ale powoli wdrażam już pewne działania, które mają zmienić tę sytuację. To samo zresztą dotyczy Instagrama, wciąż traktowanego przeze mnie jak swego rodzaju zło konieczne. W tym ostatnim przypadku problemem było też to, że od powrotu z Jordanii mój telefon obraził się na instagramową aplikację i po prostu jej nie włączał. Tę sprawę udało mi się załatwić w Święta.

Najprościej mówiąc: blogowo jest dobrze, ale może być znacznie lepiej. Pewnie byłoby też łatwiej, gdybym od jakiegoś czasu nie walczył z różnymi dziwnymi błędami na stronie, których przyczyną są w znacznej mierze moje próby optymalizacji silnika bloga. Mimo to, te działania wyraźnie przekładają się na lepszą widoczność w sieci, nawet pomimo googlowskich „tąpnięć” w zakresie pozycjonowania (największego doświadczyłem we wrześniu). Zdecydowanie jednak nie tracę werwy do dalszego działania, a dodatkową motywację otrzymuję – a jakże – od Agatki, która czynnie zaangażowała się nie tylko w organizację naszych wyjazdów, ale także w tworzenie treści na stronę. Jej pierwszy, samodzielny tekst możecie przeczytać tutaj.

Rok 2019 sprzętowo

Temat braku czasu pozwala mi płynnie przejść do kwestii, która go tłumaczy. Otóż, NARESZCIE ruszyliśmy z remontem busa. Tak: ruszyliśMY, bo – ponownie – Agatka bardzo wydatnie pomaga mi z całą tą kupą żelastwa.

Przede wszystkim, pod koniec wakacji miałem okazję uczestniczyć w kursie Jak zbudować kampera, który dał mi ogromny zastrzyk wiedzy i energii do działania. Mogę śmiało napisać, że (pomijając hajs wydany na podróże) była to najlepsza inwestycja finansowa mijającego roku. Jak na razie, samochód został poważnie zdemolowany w środku, a pierwsze prace objęły jego wygłuszenie i demontaż zbędnych elementów. Kupiłem też trochę części, których montaż musi jednak poczekać do wiosny, kiedy zrobi się trochę cieplej. Starszy ode mnie, pomarańczowy wyrzut sumienia wreszcie przestał nim być i jest nawet szansa, że do końca przyszłego roku stanie się zdatnym do ruchu, w miarę estetycznym pojazdem. Więcej o tym temacie piszę w sekcji planów na rok 2020, poniżej.

Tak wyglądał nasz bus na początku remontu

Poza tym, mój „sprzętowy” rok 2019 ograniczył się do kupna drona DJI Mavic Mini, który zastąpił wysłużonego Mavica Pro. Pomimo tego, że nowa maszyna ma w teorii mniejsze możliwości niż jej poprzednik, to wygrała z nim wymiarami i ciężarem. Pierwszych, wstępnych testów polowych nowej maszynki dokonałem już w Warszawie, a swoją decyzję zakupową  obszernie wytłumaczyłem w tym filmie. Na razie jestem zadowolony, ale – jak to zwykle bywa – ostatecznej weryfikacji dokona czas i kolejne loty.

Co śmieszne, na weryfikację nadal czeka również kupiony w zeszłym roku Wiral. Niby miałem go w Jordanii, ale w kluczowym momencie okazało się, że – jak ostatni debil – zapomniałem naładować baterii. Nie zamierzam się go jednak pozbywać, tym bardziej że nowy, malutki Mavic umożliwia mi włączenie Wirala do standardowego, wyjazdowego ekwipunku foto-video.

Z ostatniej chwili: Sony A6600

Gdzieś już wcześniej zapowiadałem, że niedługo zamiaruję również zrobić podmiankę aparatową. Końcówka roku, która okazała się dla mnie dobra finansowo, zaowocowała tym, że faktycznie udało mi się zakupić nową puszkę, pod postacią Sony ILCE-6600 – najnowszego bezlusterkowca od Sony, będącego obecnie chyba ich najmocniejszym modelem, nie będącym jednocześnie pełnoklatkowcem. Sprzęt został na razie wstępnie skonfigurowany i czeka na pierwsze testy, ale już widzę, że przesiadka raczej mi się spodoba. Powiększona bateria, wewnętrzna stabilizacja w body oraz parę mniejszych ficzerów rekompensują z nawiązką nieco zwiększony ciężar A6600, którego nieco się obawiałem. Jak tylko będę miał okazję, to postrzelam trochę fot testowych.

Plany na 2020 według jedź, BAW SIĘ!

W tym roku sekcja planów może się wydawać dość chaotyczna, a jest tak głównie dlatego, że… a właściwie, to po prostu przeczytajcie:

Plany prywatne na 2020

Skoro były zaręczyny, to będzie też i ślub, nie? Konkretnie – w czerwcu. Stety-niestety, do tego czasu wszystkie inne moje/nasze plany będą de facto podporządkowane tej dacie. Do czerwca co prawda zostało jeszcze pół roku, a my mamy już dograne sporo konkretów, ale zostają jeszcze wszystkie te pierdoły, takie jak suknie, garnitury, dekoracje, noclegi (ślub będzie we Wrocławiu), zaproszenia i opracowanie planów B na wypadek, gdyby plany A wzięły w łeb. Od lipca Pan Brewa i Pani Agata zapewne odetchną i planują spędzić resztę roku na błogim, organizacyjnym lenistwie, przerywanym tylko w wypadku planowania kolejnego wyjazdu… i paru innych rzeczy, które zapewne wypadną po drodze.

Aha. Chwilowo wśród tych planów JESZCZE nie znajduje się dziecko (tak, dobrze czytacie – DZIECKO pojawiło się u mnie w tym samym zdaniu co słowo plany). Ta „pozycja” została przez nas zgodnie przeniesiona na okres nieco późniejszy, bo chcielibyśmy mieć jeszcze trochę czasu na nacieszenie się WYŁĄCZNIE sobą. Taki mały, zdrowy egozim.

Plany podróżnicze na 2020

W związku z powyższym, po raz pierwszy od około 10 lat znajduję się w sytuacji, w której jak na razie nie mam (konkretnie) zaplanowanego kolejnego wyjazdu. Nie jest mi z tym jakoś SZCZEGÓLNIE źle, ale nie powiem również, że nie czuję małego skrobania gdzieś w środku. Na ten moment plan jest taki, że do wesela wybierzemy się co najwyżej na jakiś krótszy wyjazd (powiedzmy, że do tygodnia), a pozostały urlop rozstrzelamy na podróż poślubną i okres jesienny.

Jeśli chodzi o konkretne cele podróży, to na ten moment nie wykluczamy:

Zobaczymy, jak wyjdzie, a na ten moment jesteśmy pewni tylko tego, że (niemal) na 100% w 2020 roku zawitamy do któregoś kraju azjatyckiego

Plany blogowe i sprzętowe na 2020

Na gruncie bloga mam zamiar skoncentrować się na kilku sprawach:

Wreszcie – temat, który łączy świat blogowy i sprzętowy. W 2020 roku mam zamiar wziąć tydzień urlopu i… ZOSTAĆ W DOMU! Tak, wiem że trudno w to uwierzyć, ale chciałbym wykorzystać 9 wiosennych dni, żeby maksymalnie przyspieszyć prace nad samochodem. Do zrobienia mamy jeszcze mnóstwo, w tym takie zabawy jak malowanie, wycinanie dachu czy zrobienie mebli, a jeśli będę się tym zajmował tylko w te (nie tak znowu liczne) weekendy, kiedy jesteśmy w Warszawie, to projekt skończę najwcześniej za kilka lat. Moja ambicja mi na to nie pozwala, dlatego ten jeden jedyny urlop to na razie jedyne „wolne”, którego jestem pewien w 100%.

Wygłuszenie całego dachu to najmarniej jeden dzień roboty…


I nie, nie mylicie się. Nawet na oko widać, że nasze plany na 2020 rok nijak nie są w stanie zgrać się ze standardową ilością dni urlopowych, którymi oboje z Agatką jesteśmy zmuszeni żonglować w pracy. W połączeniu z wyjątkowo wrednym układem kalendarza 2020 roku, otrzymujemy tu mieszankę chaosu i niezdecydowania, którą mamy zamiar zalać spontanicznością i ogólnym wyjebaniem, którego oboje mamy aż w nadmiarze. Najprościej mówiąc – co będzie, to będzie, a my nie zamierzamy się przejmować. Jak na razie takie podejście idealnie się u nas sprawdza.

Jeśli powyższy elaborat Was nie znudził, to polecam jego porównanie z podobnym podsumowaniem roku 2018. Tak, można się śmiać.

Exit mobile version