Site icon jedź, BAW SIĘ!

Mini-wyprawa 2020 vol. I: Czechy

Czechy 2020 - podsumowanie

Czechy 2020 - podsumowanie

No i już! Pierwszy dłuższy wyjazd w tym roku zakończył się. Miała być Macedonia Północna, miałby być Włochy, a potem może nawet Chiny albo Japonia, ale skończyło się na starych, dobrych Czechach, bo w inter-COVIDowej (nie ośmielę się przecież użyć przedrostka post-) wybór tego kierunku jawił się jako bezpieczny i względnie najtańszy. Czy rzeczywiście tak było? Dowiecie się z poniższego podsumowania.

Kliknij tutaj, by od razu przenieść się do spisu notek, które napisaliśmy po wyjeździe do Czech w 2020 roku.

Planowanie i organizacja

Nasz wyjazd do Czech był czymś, co po 30-tce można śmiało nazwać szalonym spontanem. W szale przedślubnych przygotowań, pomiędzy wydzwanianiem do Urzędu Stanu Cywilnego, przyjmowaniem przeprosin od gości, którzy się nie pojawili, oraz ogarnianiem piniatowych cukierków, których i tak potem nikt nie zjadł, mieliśmy niewiele czasu na planowanie. W istocie na tę czynność poświęciliśmy właściwie tylko 3 dni przed ślubem, korzystając z niezbyt obszernego przewodnika Lonely Planet (ten po Pradze i Czechach ogólnie – nie polecamy) oraz dziesiątek zasobów sieciowych. Początkowo, jak to zwykle bywa, chcieliśmy przejechać cały kraj od zachodu na wschód, ale po przygotowaniu wstępnej mapki szybko doszliśmy do wniosku, że jest to challange z gruntu nierealny… Zwłasza, że przy okazji chcieliśmy FAKTYCZNIE odpocząć.

Nie zliczę, ile stron internetowych i blogów odwiedziliśmy sprawdzając, co w Czechach jest faktycznie wartego zobaczenia. Kraj ten dorobił się w polskim internecie bardzo licznych opracowań, zwłaszcza w temacie miejscówek przygranicznych. Po ich lekturze zorientowaliśmy się, że nasz trip musimy zaplanować tak, by uniknąć odwiedzania miejsc względnie podobnych do siebie, aby uniknąć efektu urlopowego znudzenia… co nie do końca się udało, o czym później.

Ostatecznie, dosłownie na dzień przed ślubem, powstała mapka, której finalny kształt możecie sprawdzić poniżej, a w wersji bardziej interaktywnej – także tutaj. Przeskakując nieco do przodu napiszemy od razu, że po raz pierwszy mapę aktualizowaliśmy na bieżąco, żeby po powrocie łatwiej nam było sprawdzić, gdzie byliśmy danego dnia, jaką drogą przebyliśmy i gdzie nocowaliśmy. Taki system wdrożyliśmy głównie ze względów blogowych, bowiem po pierwszych pięciu odwiedzonych zamkach przestaliśmy zapamiętywać ich nazwy.

Tak wyglądał plan w porównaniu z egzekucją (na niebiesko)

Podróż w czasach COVID-19

Zupełnie oddzielną sprawą jest to, jak po Czechach (i nie tylko) podróżuje się (lub będzie podróżowało) w czasach trwania epidemii koronawirusa. Tę kwestię omówiliśmy w oddzielnym, większym tekście, do którego zaprosiliśmy jeszcze kilku innych blogerów, mających już okazję wyskoczyć za granicę tuż po zniesieniu ograniczeń. W tym miejscu zupełnie skrótowo napiszemy tylko, że plusem są puste atrakcje turystyczne, tanie paliwo, łatwe dojazdy i parkowanie oraz radość pracowników branży turystycznej, którzy widzą podróżników zza granicy. Minusy? Część atrakcji jest zamknięta (np. dlatego, że pandemia to dobra pora na remont), podobnie jak niektóre knajpy, a ceny noclegów zdecydowanie podskoczyły (patrz dalej). Niebyt fajne jest również uczucie, które ogarnia człowieka, gdy nagle na małej przestrzeni znajdzie się zbyt wielu turystów. Bywały takie momenty, że musieliśmy szybko się ulatniać, żeby przynajmniej częściowo zminimalizować ryzyko ewentualnego zarażenia.

Jak widać, w kolejkach do kasy nikt nie zawracał sobie głowy maseczkami czy dystansem społecznym…

Jak to już u nas bywa, wstępnie zaznaczonych atrakcji było znacznie więcej, niż był w stanie udźwignąć nasz ostateczny plan. Odwiedzone przez nas miejscówki zaznaczyliśmy na mapce na szaro. Pozostałe, oznaczone kolorystycznie w zależności od stopnia naszego zainteresowania nimi (żółty – najmniejszy; ciemnoczerwony – największy), pozostawiliśmy sobie na później, a Wam mogą przydać się do planowania własnego wyjazdu. Tu od razu jednak zastrzegę, że w pewnym momencie skupialiśmy się już głównie na regionach, w których faktycznie mieliśmy być, więc mapa na pewno nie powinna służyć jako wyznacznik jedynego właściwego kierunku zwiedzania Czech. Pewnych wartych obejrzenia miejscówek może po prostu na niej nie być.

Transport

Do Czech wybraliśmy się samochodem. Bliskość tego kraju (zwłaszcza od Wrocławia, w którym się hajtaliśmy) była jednym z wyznaczników, a kolejnym była ekonomia podróży. Nasze obecnie użytkowane auto ma blisko 35-litrowy zbiornik na LPG, dzięki czemu tankujemy je dość często, ale za grosze. Do tego ostatniego przyczyniły się również obecne ceny paliw, mocno przycięte ze względu na panującą epidemię. Faktycznie, za litr gazu płaciliśmy w Czechach około 11 koron, co w przeliczeniu daje jakieś 1,85 zł. To mniej, niż LPG kosztuje w Polsce, co ostatecznie sprawiło, że podczas całej wycieczki spaliliśmy paliwo za niecałe 300 zł, przejeżdżając jednocześnie circa 1300 km. Pod kątem podróży trudno o lepszą relację cena/jakość.

Parking bywał problematyczny, ale nie było tragedii

O tym, jak jeździ się po Czechach napiszemy oddzielny tekst, ale już teraz zajawimy, że temat należy do tych przyjemniejszych. COVID-19 sprawił dodatkowo, że po zjeździe z malowniczych dróg niemal zawsze trafialiśmy na luźne, niezapchane parkingi, a w miejskim korku staliśmy tylko raz – oczywiście w Pradze. Jedynym wyjątkiem od reguły był oblężony przez Czechów Czeski Raj, ale tu zapewne zawiniła późna pora naszego pojawienia się na miejscu.

Noclegi i żarełko

Noclegami podczas naszych wojaży już tradycyjnie zajmuje się Agatka, która czerpie ogromną satysfakcję ze znajdywania fajnych deali na Bookingu. Moja ŻONA i tym razem się popisała, chociaż oboje wyraźnie odczuliśmy, że i w tym temacie światowa pandemia trochę nabroiła, tym razem zdecydowanie na minus. Średnio za jeden nocleg – niezależnie od tego, czy była to Praga czy jakieś zadupie pod zachodnią granicą – płaciliśmy 210 zł. Agatka za każdym razem szukała czegoś dwuosobowego, ze śniadaniami (żeby nie marnować czasu), darmowym parkingiem i łazienką w pokoju. Rok temu, za podobny standard na Litwie, Łotwie czy w Estonii płaciliśmy o jakąś ¼ mniej, choć w Czechach „pokojowe” warunki bywały zazwyczaj nieco lepsze niż w krajach nadbałtyckich (może nie licząc Estonii). Ostatecznie na noclegi wydaliśmy podczas wyjazdu najwięcej, bo około 2000 zł. Zakładamy jednak, że nocując po hostelach czy w pokojach bez łazienek można tę sumę zbić o połowę.

Nasze najlepsze i najgorsze: noclegi w Czechach

Naszym najlepszym noclegiem w Czechach były dwie noce spędzone w Plaza Hotel w… Pradze. Dość wysoki standard nie dziwi – w końcu to stolica. Ciekawe jednak jest to, że był to NAJTAŃSZY nocleg podczas całego naszego tripu, dopalony dodatkowo solidnym, bufetowym śniadaniem, wrzuceniem nas do pokoju o lepszym standardzie oraz… darmowym (choć dość podłym) powitalnym winem. Pomimo tego, że przybytek ten położony jest w pewnym oddaleniu od centrum, komplementarna mapka oraz rozpisane instrukcje pozwalały nam dostać się pod główne atrakcje stolicy Czech w ciągu 20 minut od wyjścia z pokoju, wliczając w to czas spaceru na przystanek tramwajowy.

Nasz najgorszy nocleg w Czechach nie był sam w sobie bardzo zły, ale nieco odstawał standardem od pozostałych. Pensjonat U kašny (ten daszek na górze jest dość ważny, bowiem z koszarów robi fontannę) w miejscowości Ceska Kamenice był co najwyżej poprawny, bezśniadaniowy i zlokalizowany nad typową czeską knajpą, z 50 metrów pachnącą piwem i starymi ludźmi. Zapłaciliśmy za niego więcej niż za pojedynczą noc spędzoną w Pradze, ale w sumie i tak byliśmy zadowoleni, bo wspomniana miejscowość jest idealnym przykładem sennego, czeskiego miasteczka, którego rynek można obejść w 5 minut, ale ta sama czynność z aparatem zajmie przynajmniej pół godziny.

Dość niestandardowo dla nas, praktycznie wszystkie śniadania prócz dwóch jedliśmy w hotelach. Posiłki są w Czechach relatywnie tanie, więc nie chciało nam się latać po sklepach za prowiantem tylko po to, żeby oszczędzić 5 zł dziennie. Ponadto, Czechy mają tę uwielbianą przeze nas cechę, że da się w nich bezstresowo zjeść nie patrząc na ceny na kartach menu. Większość standardowych, czeskich obiadów zamyka się w kwocie 250 koron na osobę (około 42 zł w lipcu 2020), wliczając w to już pojedyncze piwo. Wiadomo, ze początkowo w naszym jadłospisie królował smażony SYR, ale po jakimś czasie przyszła pora na burgery czy lokalne specjały. Summa summarum na żarcie (i alkohol) na wyjeździe wydaliśmy jakieś 1750 zł – niby sporo, ale przy restauracyjnych stolikach siadaliśmy 3-4 razy dziennie (w tym głównie na piwo).

Chociaż świat nie kończy się na piwie…

Nasze najlepsze i najgorsze: jedzenie w Czechach

Zdecydowanie najlepszy obiad zjedliśmy w restauracji V Ruthardce w Kutnej Horze. Zaserwowane nam burgery (w tym jeden z szarpanym mięsem z kaczki) były obłędne zarówno pod kątem smaku, jak i rozmiaru. Do tego doszedł świetny, kameralny klimat knajpy, jakimś cudem możliwy nawet pomimo tego, że była ona iście zawalona ludźmi (a był środek tygodnia). Na miejscu są też typowo czeskie potrawy, ale burgery zaserwowane stolik obok sprawiły, że momentalnie o nich zapomnieliśmy.

Burgery z Kutnej Hory zrobiły nam wieczór

Najgorsze żarcie spotkało nas z kolei w Liberecu, w lokalu Rybarska basta, tuż przy ogrodzie zoologicznym. Nawet pelikany pływające w pobliskim jeziorku (nazwanym oryginalnie Jezirko) nie stłumiły lekkiego niesmaku po tym, jak zamówiony smażony ser okazał się panierowanym tłuściochem na kompletnie pustym talerzu. Aż żal było patrzeć. Później już za każdym razem dopytywaliśmy, czy frytki trzeba zamawiać oddzielnie i nigdzie nie spotkaliśmy się z potwierdzeniem.

Realizacja planu

No dobra, a jak ostatecznie wyglądała nasza trasa? Szczegóły możecie sprawdzić na podlinkowanej wcześniej mapce, a w ogólnym zarysie wyglądało to mniej więcej tak, jak opisujemy poniżej. Najpierw jednak zerknijcie na infografikę podsumowującą najważniejsze kwestie związane z naszą wycieczką, w tym te finansowe, czasowe i… gastronomiczne:

Nasz wyjazd, w podziale na kilkudniowe bloki, wyglądał ostatecznie tak:

Karlove Wary bardzo pozytywnie nas zaskoczyły

Nasze najlepsze i najgorsze: atrakcje Czech

Jeśli mielibyśmy wskazać te turystyczne atrakcje Czech, które najmocniej ujęły nas za serca, to w Top3 umieścilibyśmy: Miasteczko Loket, okolice Sokolego Gniazda w Czeskim Raju oraz główną promenadę Karlovych War, ex aequo z przepiękną nadrzeczną trasą, wiodącą z Decina do Ujścia nad Łabą. Pragę umieszczamy poza podium, bo to zupełnie inna liga. Oboje uważamy, że to jedno z najpiękniejszych i najciekawszych miast w Europie, z którym ciężko konkurować.

Rynek w Loket

Najmniej z Czechach podobało nam się z kolei w Brnie (zapewne zawiniła tu nieco pogoda, która zepsuła się tego jedynego dnia), Trebicu (rozumiem, że UNESCO rządzi się swoimi prawami, ale c’mon – w Czechach jest ZATRZĘSIENIE ładniejszych miejscówek) oraz – bardziej ogólnie – na zamkach, które jako jedyną opcję zwiedzania oferowały wycieczki z przewodnikiem (wśród nich jest na przykład znana twierdza Karlstejn). Niby rozumiemy, że trzeba dbać o zabytki i krzewić wiedzę, ale zmuszanie ludzi łażenia przez 50 minut po niemal KAŻDYM zamku w okolicach stolicy jest pewnego rodzaju przegięciem. Na zamku w Loket dostaliśmy po prostu broszurę i nie musieliśmy po raz n-ty wysłuchiwać niezwykle zabawnych anegdotek o tym, że zamkowe toalety były zagrożeniem dla przechodniów poniżej.

Mimo to, Karlstejn ogólnie na plus, bo to kawał starej budowli

Podsumowanie wyjazdu

Czechy trochę nas zmęczyły. Owszem, kraj jest wręcz przepiękny, za widoki z byle której górki można zabić, a zamków jest tam tyle, że „zaliczenie” ich wszystkich musiałoby nam zająć z pół roku. Do tego dochodzą klimatyczne, malownicze miasteczka, z rynkami aż proszącymi się o spędzenie na nich sennego popołudnia w towarzystwie piwka czy pięciu…

Tyle że na tym sprawa się kończy. Poza kilkoma rozrzuconymi po kraju perełkami, Czechy nie zaoferowały nam nic, co urwałoby nam dupy przy szyjach, a po 8-mym zamku, 15-tym widoczku i 20-tym miasteczku człowiek już nie do końca zastanawia się, co będzie dalej, bo właściwie już wie: zamek numer 9, widoczek numer 16 oraz miasteczko numer 21. Jasne, natknęliśmy się w tym kraju na kilka miejsc, które nas zachwyciły. Niemniej, po powrocie do Polski doszliśmy do wniosku, że nasz południowo-zachodni sąsiad to raczej cel podróży dla rodzin z dziećmi, a nie dla pary szukającej dziwów czy oryginalnych atrakcji, których nie znajdzie nigdzie indziej. Zaznaczamy jednak z całą mocą, że to tylko nasze zdanie – zdajemy sobie sprawę, że kraj leżący za Olzą ma w Polsce zagorzałych fanów.

Kilka perełek też się jednak znajdzie. Na przykład kamieniołom Wielka Ameryka

(Wielcy) nieobecni?

Jeśli kiedyś wrócimy do Czech, to głównie po to, żeby nadrobić kilka ważnych, przygranicznych rejonów. Jako że bardzo często gościmy we Wrocławiu, to na któryś z tamtejszych weekendów zostawiliśmy sobie m.in. podobno fenomenalny Adrspach, pobliskie systemy umocnień, pozostałych po II Wojnie Światowej (zdecydowanie brakowało nam atrakcji tego typu) czy popularną ścieżkę w koronach drzew, zlokalizowaną niedaleko Śnieżnika (tam zresztą też są bunkry). Z miejscówek trudniej dostępnych nieco żałujemy najbardziej wysuniętych na południe części kraju: Czeskich Budziejowic, Czeskiego Krumlowa oraz zalewu pod Lipnem, nazywanego Czeskim Morzem. Obstawiamy jednak, że o te punkty zahaczymy raczej jadąc na przykład do Austrii niż wybierając się do nich specjalnie. Do tego czasu pewnie już zatęsknimy za smażonym serem i piwem za 50 koron.

Filmy i galerie zdjęć:

Konkretne miejsca:

Jeśli ta Wyprawa Cię nie interesuje, tutaj znajdziesz spis naszych pozostałych, dłuższych wyjazdów. Na pewno znajdziesz tam coś dla siebie.

Exit mobile version