Miłe złego początki, czyli najostrzejsza zupa w Chinach

2 doby na nogach? Co to dla nas!

Wytrzymaliśmy jakieś 3 godziny… z czego jedną spędziliśmy w Starbucksie (swoją drogą – była to moja pierwsza w życiu wizyta w tym przybytku, a zjedzone w nim ciastko z czerwonej fasoli okazało się bardzo smaczne), ledwo trzymając pion na fotelach. W tej Mecce hipsterstwa (wtedy jeszcze nikt nie przeczuwał nadchodzącej katastrofy) patrzyli na nas cokolwiek niechętnie – w przepoconych, podśmierdujących ciuchach nie stanowiliśmy raczej zachęty dla innych klientów. Na szczęście przynajmniej duże plecaki zostawiliśmy w siedzibie feralnej firmy od promu.

Snując się po mieście jak zombie trafiliśmy w pewnym momencie na stand z zupą. Rzeczona wyglądała wyśmienicie i kosztowała grosze, więc postanowiliśmy opierdolić miseczkę lub dwie. Ku naszemu zdziwieniu, sprzedawca strasznie grymasił, nie chciał wydać nam żarcia i generalnie kwękał jakbyśmy zjadali mu dziecko. Wtórował mu drugi Chińczyk – nieco podstarzały i wyposażony w jeden z tych uśmiechów, po zobaczeniu którego człowiek żałował, że społeczeństwo zbyt głęboko zakorzeniło w nas moralny sprzeciw w stosunku do bicia staruszków.

Pierwszy łyk i… lista Top10 najostrzejszych potraw, które jedliśmy w życiu, doznała gwałtownego przetasowania – głównie w dół. Mi łzy stanęły w oczach i przez chwilę byłem przekonany, że płaczę krwią; M. prawie spadł z krzesła, a O. już sam zapach poczuła częścią mózgu odpowiedzialną za reakcję w momencie, w którym ktoś wyjmuje Wam jelito przez gardło. Dziadek się obśmiał, sprzedawca się skrzywił, a my, pod dojściu do siebie, zapewniliśmy darmową dokładkę temu pierwszemu. Skubany wtrząchnął dolewkę bez jednego mrugnięcia, a potem beknął tak, że słyszeli go w Szanghaju. Jestem przekonany, że zamiast języka miał kawałek papy dachowej.

I to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o przyjemniejsze krotochwile. Przerażani faktem, że nawet sprzedawcy pożywienia chcą nas zabić, znaleźliśmy się wreszcie nad brzegiem rzeki. Konkretnie – w parku. Słoneczko akurat zaczęło przygrzewać, ławki kusiły, więc zupełnie naturalnie do naszych głów wpadł idealny pomysł, żeby się zdrzemnąć. Długo nad tym nie myśleliśmy, a dokładniej: kiedy jedno z nas zwerbalizowało tę ideę, dwie pozostałe osoby praktycznie wchodziły już w fazę REM. Plecak pod głowę i w kimę – proste i, wydawałoby się, względnie bezpieczne.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2007 roku lub o Chinach oraz polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

*zdjęcie autorstwa M.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?