Pieniądze na wyjeździe zagranicznym
Dłuższy czas temu napisałem tekst o oszczędzaniu pieniędzy na wyjazdy. Za namową załogi Auto Stop Race postanowiłem pociągnąć temat, skupiając się bardziej na kwestiach stricte wyjazdowych. Tym samym prezentuję Wam luźny poradnik na temat tego, jak radzić sobie z tak zwanym cash-handlingiem na zagranicznych wyjazdach organizowanych samodzielnie. Większość opisanych rozwiązań stosuję – od dłuższego czasu i z powodzeniem – samodzielnie.
Pieniężne przygotowania
Sporo osób w sieci pyta o to, jak przygotować pieniądze do wyjazdu w sensie FIZYCZNYM. Czy brać gotówkę, czy może kartę? Czy w Mongolii lepiej płacić rogacizną? Czy w razie czego mogę sprzedać znajomego na targu niewolników? Oto, jak ja sobie z tym wszystkim radzę:
Wymiana waluty
Każdy wyjazd zagraniczny wiąże się z jakąś formą wymianą waluty. Niemal oczywistą sprawą jest, że – w większości przypadków – wymianę na hajs docelowy warto przeprowadzić już na miejscu. Wyjątkiem są kraje europejskie pozostające w Strefie Euro. Jeśli jednak jedziemy gdzieś dalej i nie chcemy przymierać głodem, to musimy zamienić pewną kwotę w PLN-ach na euro albo dolary, bo te waluty: a) wymienią nam na walutę lokalną wszędzie na świecie; b) umożliwią nam gdzieniegdzie (nawet w Korei Północnej) płacenie nawet bez miejscowych świstków.
Tak czy owak, walutę zagraniczną mieć trzeba, a można ją pozyskać na jeden z kilku sposobów:
- Wymiana gotówki w klasycznym kantorze: leziemy do kantoru ze zwitkiem pieniędzy i 10 do pierdyliona minut później mamy w ręku eurosy albo dolce. Sposób znany każdemu, nieco upierdliwy w okresie wakacyjnym, kiedy wszyscy Janusze z Grażynami zmierzają na Teneryfę, a do tego niekoniecznie opłacalny, zwłaszcza jeśli w naszym mieście jest niewiele kantorów. Ja osobiście korzystam z niego tylko wtedy, kiedy „zaśpię” z wymianą i muszę mieć kasę w ręku na następny dzień.
- Korzystanie z nie-bankowych kart wielowalutowych typu Revolut czy Curve: to obecnie chyba najpopularniejsza forma załatwiania sobie stałego dostępu do kasy w podróży. O tej formie piszę niżej (w zielonej Ramce).
- Wymiana gotówki w kantorze internetowym: ta taktyka, stosowana przeze mnie już od bardzo długiego czasu, jest bardzo wygodna i dość tania. Minus jest taki, że wymaga trochę zachodu „przed”, bo najczęściej musicie zadbać o założenie sobie konta w walucie docelowej, chociaż niektóre banki wprowadziły już możliwość prowadzenia konta w kilku walutach (poprzez bieżące zakładanie wirtualnych subkont). Ja do niedawna miałem konta walutowe w euro i dolarach, ale korzystałem głównie z tego pierwszego. Konta walutowe są szeroko dostępne, ja korzystałem z mBankowego, bo dało się je założyć bez ruszania dupska sprzed komputera. Jeśli macie już konto walutowe, pozostaje Wam tylko wybrać odpowiedni kantor internetowy (może Wam w tym pomóc ta porównywarka). Uczulam jednak na to, że w grę wchodzą tu czasem duże pieniądze, więc powstrzymajcie się od wybierania serwisów, które funkcjonują od zeszłej środy. Transakcji dokonujecie wpłacając kasę do kantoru z własnego konta rozliczeniowego, a po kilku godzinach otrzymujecie wymieniony hajs na konto walutowe. Kursy są dobre, najczęściej wyższe niż w kantorach tradycyjnych, więc można nawet zaoszczędzić te parę złotych (jeśli wymieniacie większą sumę). Co potem z tymi „elektronicznymi” eurosami albo dolcami? Ja używałem przyporządkowanej karty walutowej za granicą i wypłacałem pieniądze z bankomatu, bez podwójnego przewalutowania, ewentualnie wybierałem euro jeszcze w Polsce i wymieniam na miejscu. Karty walutowe NA OGÓŁ (warto to sprawdzić) nie są obciążone prowizją od wypłat zagranicznych, więc największym ponoszonym przez Was kosztem jest pewnego rodzaju dopłata za nieco mniej korzystny kurs wymiany bankowej, dokonywanej w bankomacie. UWAGA: w przeważającej większości przypadków w bankomacie najlepiej wybrać opcję przeliczania po kursie rodzimym, który będzie korzystniejszy niż przelicznik lokalny. Różnica może czasem wynosić nawet kilkadziesiąt złotych, więc nie dajcie się złapać na komunikat, że skorzystanie z przelicznika rodzimego uniemożliwia jego przewidzenie. Owszem, uniemożliwia, ale na 99% będzie on niższy.
- Wypłata gotówki z karty na miejscu: szybko, łatwo, przyjemnie i – niestety – często drogo. Ja mam to szczęście, że moje główne konto bankowe było zakładane na bardzo preferencyjnych warunkach, więc nie obawiam się wysokich (a właściwie żadnych) prowizji od wypłat zagranicznych – jedyne koszty powoduje podwójne przewalutowanie. Takie konta bankowe są już jednak rzadkością, więc lepiej zaopatrzyć się w płatniczą kartę walutową.
Jeśli chodzi o wymianę kasy w kraju docelowym, to przypadków jest tak wiele, że trudno je ogarnąć jednym wpisem. Ogólne zasady można streścić w sześciu punktach:
- Nie wymieniamy w kantorze na lotnisku: bo pojadą nas bez wazeliny i na zimnym blacie. Tu możemy wziąć co najwyżej taką kwotę, która pozwoli nam na dojazd do odpowiedniego miasta, a co za tym idzie – także kantoru.
- Nie wymieniamy w bankach, chyba że nie ma innej opcji: znowu – będzie drożej niż w kantorach, aczkolwiek tu mamy względną pewność, że nikt nie będzie chciał zrobić nas w dupala i okantować na przykład na ilości banknotów.
- Nie wymieniamy w kantorach szemranych czy u cinkciarzy, chyba że nie ma innej opcji: nikt nie lubi bać się o to, czy ktoś nie przekręci nas na kasie. Czasem jednak można, a nawet trzeba zaryzykować – na ten przykład wymiana waluty w Uzbekistanie jeszcze parę lat temu miała sens TYLKO u cinkciarzy, bo inaczej traciliśmy masę pieniędzy.
- Do wymiany przynosimy jak najładniejsze i „największe banknoty”: zasada, której szybko uczy się każdy, kto był w Azji. Duże nominały zamknięte w nowych banknotach pójdą szybko i bez sprzeciwów. Za nominały mniejsze czy pogniecione możemy czasem dostać sporo niższy kurs, co jest tym bardziej denerwujące, kiedy jesteśmy w jedynym kantorze w okolicy.
- Wymieniamy tyle, ile potrzeba: w niektórych krajach lepiej wymienić mniej i częściej, niż wszystko za jednym razem (także ze względów bezpieczeństwa). Ewentualny lepszy kurs nie zrekompensuje Wam trudności w noszeniu TONY papieru, którą czasem możecie dostać już nawet za 100 dolców – przykładem może tu być choćby Uzbekistan czy Mongolia.
- Planujemy: to w połączeniu z poprzednim punktem. Nikt nie lubi znaleźć się w środku obcego kraju z kilkoma setkami dolarów w kieszeni, ale bez możliwości wymiany ich po rozsądnym kursie. Pieniędzy wymieniamy tyle, by starczyło nam do następnego miejsca, w którym znajdziemy kantor.
Płatność za granicą: kartą czy gotówką?
Czy za granicą lepiej mieć kartę, czy gotówkę? Moja odpowiedź brzmi, bez niespodzianki: i to, i to.
Gotówki używam najczęściej. Wypłacam ją z bankomatu na miejscu (partiami i używając Revoluta) albo przywożę dolce/euro w kieszeni, a potem wymieniam odpowiednią część. Dzięki temu nie muszę martwić się o brak bankomatu, brak połączenia z centralą banku czy z aplikacją mobilną. Na wyjazd biorę ze sobą taką kwotę w gotówce, którą wydaje mi się, że wydam, a do tego jakieś 10% rezerwy. Rezerwę najczęściej przywożę z powrotem.
Kartę zawsze przy sobie mam, ale używam jej sporadycznie i najczęściej dopiero pod koniec wyjazdu, kiedy mam w kieszeni 100 zaoszczędzonych dolców, a do opuszczenia kraju jakieś 10 godzin. Nie opłaca mi się wtedy rozmieniać pieniędzy i wolę w takich przypadkach posługiwać się kartą płatniczą… o ile jest to możliwe. Co ważne, wożę ze sobą nie jedną, a dwie karty: jedną wielowalutową, „bieżącą”, a drugą standardową, która stanowi ewentualną brzytwę, za której ostrze mogę chwycić w ostateczności.
Pieniądze na miejscu
Kolejnym dużym zagadnieniem jest kwestia transportu i użytkowania Waszego hajsu za granicą. W tej kwestii mam parę dobrych, sprawdzonych rad.
Przewożenie pieniędzy – jak i w czym?
Wiadomo – kasę trzeba przewozić z głową, zwłaszcza na początku tripu, kiedy każdy ma jej jeszcze sporo.
Jeśli chodzi o dowiezienie pieniędzy na miejsce docelowe, na przykład gdy lecicie samolotem, to najrozsądniej jest mieć całość kwoty przy sobie. W razie utraty bagażu nie tracicie fury gotówki, co jest głównym argumentem przemawiającym za tym rozwiązaniem. W samolocie czy innym transporcie istnieje też relatywnie mała szansa, że ktoś skutecznie „rozstanie Was” z Waszymi pieniędzmi – czy to w drodze kradzieży, czy klasycznego rozboju z daniem w mordę w tle.
Zgoła inną kwestią jest posługiwanie się gotówką na samym wyjeździe. Tu osobiście preferuję zostawianie głównej części pieniędzy w noclegowni, najlepiej w sejfie czy przynajmniej zamykanej szafce. Jeśli takiej nie ma, rozkładam drobniejsze kwoty po całym bagażu głównym, pilnując, by znajdowały się daleko od siebie i w takich miejscach, w których mało kto będzie ich szukał. Mówcie co chcecie, ale raczej nikt nie będzie szukał kasy w Waszych brudnych majtach.
Na transport „użytkowej” części pieniędzy recept jest tyle, ile ludzi, ale sprowadzają się one do kilku podstawowych rozwiązań:
- Portfel/kieszeń: sposób dobry tylko do momentu, w którym ktoś Wam ten portfel zaiwani. Zasadniczo portfel mówi: „pieniądze” i każdy, kto ma ochotę te pieniądze Wam zabrać, sięgnie po niego w pierwszej kolejności. Ergo, ja takie rozwiązanie stosuję głównie podczas wypadów do Europy, na które nie chce mi się specjalnie przygotowywać.
- Saszetka na szyi: do niedawna mój ulubiony, choć nieco wsiowy sposób. Saszetka na szyi ma ten plus, że trudno jej nie czuć. Z drugiej strony, jest to też jej główny minus – zwłaszcza podczas długich wyjazdów. Ponadto, co byśmy nie robili, widać ją przez większość czasu, także (a może nawet przede wszystkim) wtedy, gdy nosimy ją pod ubraniem. Nie dość, że taki widok kusi potencjalnych złodziei, to jeszcze na zdjęciach wyglądamy jak w 4 miesiącu bardzo dziwnej ciąży.
- Money-belt/saszetka biodrowa: rozwiązanie wygodne, dyskretne, ale wymagające zainwestowania w taką „nerkę”, która przepuszcza przynajmniej część powietrza. Minusem saszetki jest to, że nie możemy jej za bardzo wypchać, bo skończymy z rozwalonym suwakiem i naszymi dolcami na wierzchu. Mimo to, ostatnio to właśnie to rozwiązanie preferuję podczas dłuższych wyjazdów i uważam za najsensowniejsze.
-
Pasek do spodni z kieszenią itp.: wszelkie rozwiązania w stylu Jamesa Bonda są być może fajne, ale mało praktyczne – zwłaszcza jeśli chcemy mieć szybki dostęp do gotówki. Hajs można oczywiście nosić „wszyty” w pasek czy schowany w ukrytej kieszeni w butach, ale wyobraźcie sobie minę sprzedawcy, który oczekuje zapłaty, a widzi jak zamiast tego rozpinacie nachy albo zdejmujecie buty. Tego typu rzeczy sprawdzają się jako dodatkowe miejsce na przechowywanie gotówki, a nie jako jej podręczny zapas.
Płacenie na wyjazdach
Ostatnim tematem, który warto poruszyć, jest sama procedura płacenia. Nie odkryję tu Nowego Świata jeśli napiszę, że płacąc za rzeczy/usługi za granicą nie wyciągamy na wierzch wszystkich pieniędzy jakie mamy, nie liczymy ich ostentacyjnie, a tym bardziej nie ujawniamy wszystkich naszych kieszeni i ewentualnych rezerw finansowych. Takie zachowanie jest nie tylko nierozsądne, ale może wpłynąć na naszą pozycję w ewentualnym targowaniu się o cenę.
W tym temacie mam jednak poradę dodatkową, wypracowaną dzięki kilkunastu wyjazdom. Mianowicie: wspólny budżet.
Oto moje rady odnoście posługiwania się pieniędzmi na wyjazdach zagranicznych. A wy? Macie jakieś swoje, sprawdzone sposoby albo porady? Zapraszam do komentarzy!
Tekst super, tylko że na zdjęciu jest tchórz, nie kuna 🙂
To oficjalnie jest mój ulubiony komentarz w tym miesiącu. Podmieniam i dzięki :P.
Z mojego doświadczenia w krajach europejskich gdzie nie ma euro najlepiej jest zabierać ze sobą euro w gotówce. Spread przy wymianie pln -> euro -> kuna/lek/korona/lej (w kraju lokalnym) jest wtedy najmniejszy.
Zawsze pytam się gospodarza u którego mieszkam czy nie wymieni mi waluty. Zawsze otrzymywałem lokalną walutę przy korzystnym kursie no i oczywiście nigdy nie byłem oszukany 😀
Doświadczenia w Chorwacji są takie że najlepszy kurs po jakim kupiłem kuny był w sklepie rybnym 750 oraz w sklepie spożywczym 730 bez prowizji następnie u gospodarza 725 (za 100euro). Ostatecznie bywało tak, że chodziłem do sklepu kupowałem wodę za 50 euro i resztę otrzymywałem w kunach.
Kantory pokazują korzystny kurs (735 kun za 100euro) ale pobierają prowizję! Około 1.5%.
Płatność kartą/wypłata z bankomatu jest nieopłacalna (mBank). Za równowartość 100euro (420 zł) otrzymywałem około 680 kun. To jest jakieś 3 piwa mniej w restauracji 😀
Karta mBankowa polska czy walutowa?
Mbankowa polska
No to nic dziwnego 😉
Weswap to firma wydymator. Mam same zle doswiadczenia znimi. Revolut to jest to co mi odpowiada