No i już! Pierwszy dłuższy wyjazd w tym roku zakończył się. Miała być Macedonia Północna, miałby być Włochy, a potem może nawet Chiny albo Japonia, ale skończyło się na starych, dobrych Czechach, bo w inter-COVIDowej (nie ośmielę się przecież użyć przedrostka post-) wybór tego kierunku jawił się jako bezpieczny i względnie najtańszy. Czy rzeczywiście tak było? Dowiecie się z poniższego podsumowania.
Planowanie i organizacja
Nasz wyjazd do Czech był czymś, co po 30-tce można śmiało nazwać szalonym spontanem. W szale przedślubnych przygotowań, pomiędzy wydzwanianiem do Urzędu Stanu Cywilnego, przyjmowaniem przeprosin od gości, którzy się nie pojawili, oraz ogarnianiem piniatowych cukierków, których i tak potem nikt nie zjadł, mieliśmy niewiele czasu na planowanie. W istocie na tę czynność poświęciliśmy właściwie tylko 3 dni przed ślubem, korzystając z niezbyt obszernego przewodnika Lonely Planet (ten po Pradze i Czechach ogólnie – nie polecamy) oraz dziesiątek zasobów sieciowych. Początkowo, jak to zwykle bywa, chcieliśmy przejechać cały kraj od zachodu na wschód, ale po przygotowaniu wstępnej mapki szybko doszliśmy do wniosku, że jest to challange z gruntu nierealny… Zwłasza, że przy okazji chcieliśmy FAKTYCZNIE odpocząć.
Nie zliczę, ile stron internetowych i blogów odwiedziliśmy sprawdzając, co w Czechach jest faktycznie wartego zobaczenia. Kraj ten dorobił się w polskim internecie bardzo licznych opracowań, zwłaszcza w temacie miejscówek przygranicznych. Po ich lekturze zorientowaliśmy się, że nasz trip musimy zaplanować tak, by uniknąć odwiedzania miejsc względnie podobnych do siebie, aby uniknąć efektu urlopowego znudzenia… co nie do końca się udało, o czym później.
Ostatecznie, dosłownie na dzień przed ślubem, powstała mapka, której finalny kształt możecie sprawdzić poniżej, a w wersji bardziej interaktywnej – także tutaj. Przeskakując nieco do przodu napiszemy od razu, że po raz pierwszy mapę aktualizowaliśmy na bieżąco, żeby po powrocie łatwiej nam było sprawdzić, gdzie byliśmy danego dnia, jaką drogą przebyliśmy i gdzie nocowaliśmy. Taki system wdrożyliśmy głównie ze względów blogowych, bowiem po pierwszych pięciu odwiedzonych zamkach przestaliśmy zapamiętywać ich nazwy.
Jak to już u nas bywa, wstępnie zaznaczonych atrakcji było znacznie więcej, niż był w stanie udźwignąć nasz ostateczny plan. Odwiedzone przez nas miejscówki zaznaczyliśmy na mapce na szaro. Pozostałe, oznaczone kolorystycznie w zależności od stopnia naszego zainteresowania nimi (żółty – najmniejszy; ciemnoczerwony – największy), pozostawiliśmy sobie na później, a Wam mogą przydać się do planowania własnego wyjazdu. Tu od razu jednak zastrzegę, że w pewnym momencie skupialiśmy się już głównie na regionach, w których faktycznie mieliśmy być, więc mapa na pewno nie powinna służyć jako wyznacznik jedynego właściwego kierunku zwiedzania Czech. Pewnych wartych obejrzenia miejscówek może po prostu na niej nie być.
Transport
Do Czech wybraliśmy się samochodem. Bliskość tego kraju (zwłaszcza od Wrocławia, w którym się hajtaliśmy) była jednym z wyznaczników, a kolejnym była ekonomia podróży. Nasze obecnie użytkowane auto ma blisko 35-litrowy zbiornik na LPG, dzięki czemu tankujemy je dość często, ale za grosze. Do tego ostatniego przyczyniły się również obecne ceny paliw, mocno przycięte ze względu na panującą epidemię. Faktycznie, za litr gazu płaciliśmy w Czechach około 11 koron, co w przeliczeniu daje jakieś 1,85 zł. To mniej, niż LPG kosztuje w Polsce, co ostatecznie sprawiło, że podczas całej wycieczki spaliliśmy paliwo za niecałe 300 zł, przejeżdżając jednocześnie circa 1300 km. Pod kątem podróży trudno o lepszą relację cena/jakość.
O tym, jak jeździ się po Czechach napiszemy oddzielny tekst, ale już teraz zajawimy, że temat należy do tych przyjemniejszych. COVID-19 sprawił dodatkowo, że po zjeździe z malowniczych dróg niemal zawsze trafialiśmy na luźne, niezapchane parkingi, a w miejskim korku staliśmy tylko raz – oczywiście w Pradze. Jedynym wyjątkiem od reguły był oblężony przez Czechów Czeski Raj, ale tu zapewne zawiniła późna pora naszego pojawienia się na miejscu.
Noclegi i żarełko
Noclegami podczas naszych wojaży już tradycyjnie zajmuje się Agatka, która czerpie ogromną satysfakcję ze znajdywania fajnych deali na Bookingu. Moja ŻONA i tym razem się popisała, chociaż oboje wyraźnie odczuliśmy, że i w tym temacie światowa pandemia trochę nabroiła, tym razem zdecydowanie na minus. Średnio za jeden nocleg – niezależnie od tego, czy była to Praga czy jakieś zadupie pod zachodnią granicą – płaciliśmy 210 zł. Agatka za każdym razem szukała czegoś dwuosobowego, ze śniadaniami (żeby nie marnować czasu), darmowym parkingiem i łazienką w pokoju. Rok temu, za podobny standard na Litwie, Łotwie czy w Estonii płaciliśmy o jakąś ¼ mniej, choć w Czechach „pokojowe” warunki bywały zazwyczaj nieco lepsze niż w krajach nadbałtyckich (może nie licząc Estonii). Ostatecznie na noclegi wydaliśmy podczas wyjazdu najwięcej, bo około 2000 zł. Zakładamy jednak, że nocując po hostelach czy w pokojach bez łazienek można tę sumę zbić o połowę.
Dość niestandardowo dla nas, praktycznie wszystkie śniadania prócz dwóch jedliśmy w hotelach. Posiłki są w Czechach relatywnie tanie, więc nie chciało nam się latać po sklepach za prowiantem tylko po to, żeby oszczędzić 5 zł dziennie. Ponadto, Czechy mają tę uwielbianą przeze nas cechę, że da się w nich bezstresowo zjeść nie patrząc na ceny na kartach menu. Większość standardowych, czeskich obiadów zamyka się w kwocie 250 koron na osobę (około 42 zł w lipcu 2020), wliczając w to już pojedyncze piwo. Wiadomo, ze początkowo w naszym jadłospisie królował smażony SYR, ale po jakimś czasie przyszła pora na burgery czy lokalne specjały. Summa summarum na żarcie (i alkohol) na wyjeździe wydaliśmy jakieś 1750 zł – niby sporo, ale przy restauracyjnych stolikach siadaliśmy 3-4 razy dziennie (w tym głównie na piwo).
Realizacja planu
No dobra, a jak ostatecznie wyglądała nasza trasa? Szczegóły możecie sprawdzić na podlinkowanej wcześniej mapce, a w ogólnym zarysie wyglądało to mniej więcej tak, jak opisujemy poniżej. Najpierw jednak zerknijcie na infografikę podsumowującą najważniejsze kwestie związane z naszą wycieczką, w tym te finansowe, czasowe i… gastronomiczne:
Nasz wyjazd, w podziale na kilkudniowe bloki, wyglądał ostatecznie tak:
- Dni 1-4 spędziliśmy przy granicy z Polską i Niemcami, poznając trochę Liberec oraz kręcąc się po dwóch regionach znanych ze Skalnych Miast: Czeskim Raju oraz Czeskiej Szwajcarii. Brama Pravcicka absolutnie nas zachwyciła, a dostaliśmy się pod nią rzutem na taśmę, kiedy zwolniło się jedno-jedyne miejsce na parkingu najbliższym atrakcji.
- Dni 5 i 6 to już region Karlovych War. Początkowo wydawało nam się, że będzie tu nieco nudno, ale ostatecznie był to ten region Czech, w którym najbardziej wypoczęliśmy – byliśmy nawet nad lokalnym kąpieliskiem. No i to właśnie tu jest miasteczko Loket, które rozwaliło system.
- Dni 7-9 przeznaczyliśmy na Pragę i okolice. Męska część naszego składu nieco bała się tego miasta, z racji na niezliczoną ilość oferowanych przez nie atrakcji (zwłaszcza tych… dziwnych), ale udało nam się na tyle zluzować, że ze stolicy Czech wyjeżdżaliśmy bardzo zadowoleni, choć z pewnym niedosytem.
- Od dnia 10 właściwie już wracaliśmy do Polski, nocując kolejno w Kutnej Horze, Brnie (które było chyba największym rozczarowaniem wyjazdu) oraz – a jakże – w Cieszynie, gdzie ugościła nas niezawodna ekipa z 3 Bros Hostel. Tu przyznamy się bez bicia, że lecieliśmy trochę po łebkach, a to dlatego, że…
Podsumowanie wyjazdu
… Czechy trochę nas zmęczyły. Owszem, kraj jest wręcz przepiękny, za widoki z byle której górki można zabić, a zamków jest tam tyle, że „zaliczenie” ich wszystkich musiałoby nam zająć z pół roku. Do tego dochodzą klimatyczne, malownicze miasteczka, z rynkami aż proszącymi się o spędzenie na nich sennego popołudnia w towarzystwie piwka czy pięciu…
Tyle że na tym sprawa się kończy. Poza kilkoma rozrzuconymi po kraju perełkami, Czechy nie zaoferowały nam nic, co urwałoby nam dupy przy szyjach, a po 8-mym zamku, 15-tym widoczku i 20-tym miasteczku człowiek już nie do końca zastanawia się, co będzie dalej, bo właściwie już wie: zamek numer 9, widoczek numer 16 oraz miasteczko numer 21. Jasne, natknęliśmy się w tym kraju na kilka miejsc, które nas zachwyciły. Niemniej, po powrocie do Polski doszliśmy do wniosku, że nasz południowo-zachodni sąsiad to raczej cel podróży dla rodzin z dziećmi, a nie dla pary szukającej dziwów czy oryginalnych atrakcji, których nie znajdzie nigdzie indziej. Zaznaczamy jednak z całą mocą, że to tylko nasze zdanie – zdajemy sobie sprawę, że kraj leżący za Olzą ma w Polsce zagorzałych fanów.
Kilka perełek też się jednak znajdzie. Na przykład kamieniołom Wielka Ameryka
Filmy i galerie zdjęć:
- Film: Pocztówka z Czech 2020 - Zobacz króką video-pocztówkę z naszego wypadu do Czech w 2020… ... Czytaj dalej ->
Konkretne miejsca:
- Czeski Liberec – coś dla każdego tuż pod granicą - Czeski Liberec jest stosunkowo mało znany pod kątem turystycznym. Przeczytajcie… ... Czytaj dalej ->
- Czeski Raj dla zalatanych - Czeski Raj to jeden z najbardziej "upstrzonych" atrakcjami regionów naszego… ... Czytaj dalej ->
- Nie po drodze: Pańska Skała (Czechy) - Zobacz, jaki jest najchętniej odwiedzany twór geologiczny w Czechach i… ... Czytaj dalej ->
- Czeska Szwajcaria na weekend - Poczytaj o Czeskiej Szwajcarii - jednym z najpiękniejszych punktów na… ... Czytaj dalej ->
- Loket (i okolice) – prawdopodobnie najfajniejszy zamek Czech - Sprawdźcie najnowszy wpis o czeskim zamku Loket (i nie tylko!)… ... Czytaj dalej ->
- 5 dziwnych atrakcji Pragi (tej czeskiej) - Praga to piękna, dostojna stolica Czech, ale pośród jej uliczek… ... Czytaj dalej ->
- (Nie) po drodze: Kanion Wielka Ameryka (Czechy) - Dziś w cyklu Nie po drodze: Wielka Ameryka, czyli mało… ... Czytaj dalej ->