Podróżuj jak basza, czyli lot Emirates

Wbrew tradycji nakazującej opisywać mi dokładnie każdy dzień podróży, tym razem chciałem początkowo pominąć całą kwestię dostawania się do Chin. Wiadomo, że tak naprawdę to zazwyczaj kilkugodzinny lot, raczej nie obfitujący w żadne atrakcje, chyba że atrakcją nazwiemy posiłek w Burger Kingu na lotnisku transferowym. I pewnie zamiar utrzymałby się w mocy, gdybyśmy do Pekinu nie lecieli Emiratami.

Emirates to, według różnych rankingów, zapewne sowicie opłacanych przez zainteresowanych, jedne z najbardziej luksusowych linii lotniczych na świecie. Można się tego oczywiście spodziewać po marce, która wywodzi się z Dubaju, niemniej przepaść dzieląca te linie choćby od takiego WizzAira jest tak ogromna, że naprawdę zasługuje na więcej niż kilka słów.

Pomijając losowe kwestie, takie jak opóźnienia czy przekładanie lotów (miesiąc przed moim i Beaty wyjazdem na Wyprawę 2015 nasi znajomi również mieli przyjemność lecieć Emiratami, ale lot z Warszawy opóźnił się o cały jeden dzień, bo w samolocie nawaliła jakaś ważna część), to lot Emirates należy do tych doświadczeń podróżniczych, które naprawdę warto przeżyć – nawet, jeśli nie lecicie klasą biznes (a zakładam, że mało kto dysponuje wolnymi 10 kaflami, żeby pozwolić sobie na taką przyjemność).

Kwestie związane z wsiadaniem na pokład są oczywiście pomijalne, poza tym, że w Dubaju wakacjują sobie często różni celebryci. My mieliśmy okazję odprawiać się obok Cezarego Pazury, którego osobiście nie rozpoznałem, ale tutaj pomogło niezawodne, sokole oko Beaty. Niestety, cały lans płynący z siedzenia niemal miejsce w miejsce ze znaną osobistością popsuły osobistości mniej znane, a konkretnie wybierająca się na jakąś konferencję czy inne targi załoga firmy PosNet (gdyby ktoś nie wiedział – produkuje ona kasy fiskalne), która przez cały lot skutecznie przypominała nam, że do Dubaju lecimy z Polski.

Jak przypominała? Przede wszystkim dzięki jednej z głównych „atrakcji” lotów Emiratami, czyli darmowemu alkoholowi na pokładzie. Jakkolwiek ja zazwyczaj staram się nie przeginać pały lecąc, tak mam wrażenie, że typowe cebulactwo nie ma problemu z tym, żeby pierwszą małpkę whisky rozpracować w ciągu 15 minut od startu, a ostatnią (czyli zapewne piętnastą) dopijać wychodząc z samolotu na lotnisku docelowym. Na pokładzie Emirates oprócz whisky (którą niekoniecznie trzeba pić z colą, bowiem w ofercie jest m.in. smaczny, 10-letni Glenfidditch) serwowane są również browary w formacie 0,3, a także 200-mililitrowe buteleczki wina – dla każdego coś mocniejszego. Takie luksusy sprawiają, że przeróżni podróżujący handlowcy są już dobrze zrobieni po pierwszej godzinie lotu. To z kolei skutkuje umilaniem czasu innym pasażerom za pomocą głośnych rozmów na tematy mało przystojne, takie jak tyłek nowopoznanej koleżanki czy dziwna fryzura Cezarego Pazury, który siedzi dwa rzędy dalej i doskonale słyszy każde słowo.

Jeśli ktoś nie chce słuchać podobnych wynurzeń (choć przyznam, że czasem jest się od nich oderwać równie ciężko, jak od nowego odcinka Warsaw Shore), to ma do swojej dyspozycji naprawdę potężne centrum rozrywkowe, wbudowane w fotel z przodu. W mniejszych samolotach system jest nieco toporniejszy i ma mniej opcji niż ten, który umilał nam czas na trasie Dubaj-Pekin, ale nawet słabsze wersje potrafią zapewnić tyle rozrywki, że czas spędzony w samolocie upływa jak z bicza trzasnął. Na dotykowym ekranie, który czasem działa jak chce, a jak nie chce, to nie działa (ale możecie obsługiwać go również specjalnym pilotem), możecie wybrać sobie pomiędzy najnowszymi filmami (także produkcji bollywoodzkiej lub chińskiej – w ilości większej, niż ktokolwiek byłby w stanie przyswoić bez utraty poczytalności), podobno największą na świecie ofertą muzyki, grami w typie Zumy czy innego Tetrisa, czy wreszcie – dla prawdziwych fanów podroży lotniczej – widokiem z kamer: dziobowej (na której widać głównie nic) oraz umocowanej na podwoziu (na której widać głównie chmury). W większym samolocie dojdzie do tego jeszcze kamera na pionowym stateczniku (która oferuje miks dwóch poprzednich widoków, czyli nic plus chmury). Być może kamery byłyby większą atrakcją, gdyby jakość przekazywanego przez nie obrazu była choć odrobinę lepsza niż ta, którą oferuje 10-letnia Nokia, ale zawsze to jakaś dodatkowa atrakcja.

Na pokładzie Emirates

Wszystko na raz, czyli rozrywka i dobre żarcie

Pomiędzy partyjką Space Invaders a ostatnim Hobbitem należy znaleźć również czas na posiłki, których skład znajdziecie w rozdawanym przed lotem menu. Niektóre z serwowanych potraw mogłyby spokojnie znaleźć się w karcie co lepszych restauracji – serwowane na pokładzie brownie z solonym karmelem było jedną z najlepszych rzeczy, jakie jadłem na całym wyjeździe.

Jeśli z kolei zapragniecie zdrzemnąć się po posiłku, to do dyspozycji otrzymacie nie tylko łatwy w dostosowaniu zagłówek, ale także poduszeczkę dla ludzi z bardzo małą głową, pachnący najlepszą osiedlową pralnią kocyk, a także specjalne naklejki, które mają zasygnalizować załodze, czy ma Was wybudzić na następny posiłek, czy dać Wam wreszcie święty spokój.

Sam transfer w Dubaju to również całkiem miłe doświadczenie, o ile pominiemy wszędobylskie tłumy. Ilość sklepów na terminalu przesiadkowym zawróci Wam w głowie, zwłaszcza że ceny kształtują się na racjonalnym poziomie (radzę zwrócić baczną uwagę na alkohol – potem napiszę jeszcze czemu), a jeśli znudzi Wam się eksploracja przesycona konsumpcją, to zawsze możecie wydać milion dolarów w którejś z licznych knajp, czy wreszcie kimnąć się na specjalnych leżankach dla długo oczekujących… O ile znajdziecie taką, która jest wolna.

Przy wyborze miejsca na obozowisko radzę jednak dobrze się zastanowić. Jeśli Wasz samolot odlatuje z tego samego terminalu, na który przylecieliście, to nie macie się czym martwić; jeśli jednak czeka Was zmiana, to pamiętajcie, że Dubaj dysponuje największym lotniskiem na świecie, a transport z terminalu na terminal to niejednokrotnie 30-minutowa podróż. W jej trakcie zapewne zgubicie się za 2 albo 3 razy, a także przejedziecie ruchomym chodnikiem, windą i pociągiem. Przy odrobinie szczęścia skorzystacie również z teleportera – jeśli ktoś kiedyś wprowadzi je do użytku, to nie wątpię, że pierwsze działające sztuki zobaczymy właśnie w Dubaju. Na pewno było to pierwsze miejsce na świecie, gdzie zobaczyłem w działaniu wirtualne hostessy, czyli specjalnie ekrany w kształcie ludzi, którym można zadawać pytania (na razie tylko za pomocą przycisków). Jeśli bardzo chcecie, to je również możecie zaliczyć na poczet atrakcji.

Jak widać, nawet kilkunastogodzinna podróż samolotem to – w przypadku Emiratów – atrakcja za atrakcją. W samolotcie RyanAira zapewne zastrzeliłbym się po piątym kwadransie. Dla nas wisienką na torcie było jeszcze wezwanie do komory celnej w Pekinie na randomową kontrolę. Tu mieliśmy pierwszy w Chinach moment z cyklu WTF. Mianowicie, na zlewie w komorze przeszukań dostrzegliśmy ok. 2-3 kg starych, przeciętych na pół cytryn, które leżały tam już od dłuższego czasu. Nie zdążyliśmy zapytać, czy jest to znaleziona w czyimś bagażu instalacja artystyczna, czy może szmuglowanie dragów w cytrynach to najnowszy pomysł chińskiego podziemia narkotykowego. Po tym, jak kontrola nic nie wykazała, wygoniono nas z pomieszczenia, tym samym na zawsze odbierając możliwość poznania odpowiedzi na pytanie o zagadkowe cytrusy.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?